Pięćdziesiąty piąty odcinek powieści sensacyjnej Józefa Ignacego Kraszewskiego „Sprawa kryminalna”.
Na Franciszku, który już wczoraj przepowiadał zmartwychwstanie, nie uczynił powrót ten innego wrażenia nad wielką i szczerą radość. Na krzyk oszalałego Jurka zaczęli się zbiegać i inni dworscy i stawali opodal, z zabobonną obawą wpatrując się w to widmo, którego powrotu zrozumieć nie mogli... Wkrótce rozlatująca się wieść sprowadziła niemal całą gromadę... Kto żył, biegł się naocznie przekonać, że to nie była plotka, że pan Daniel w istocie żył, wrócił i nic mu się nie stało... Nikt go nie śmiał pytać o powód i tłumaczenie tego pierwszego zniknięcia, a radzi mu byli wszyscy, bo go szczerze kochali. Pan Daniel witał się, śmiejąc, i obiecywał, że się już nie oddali.
Po tym wszedł do domku, w którym tyle lat przeżył z marzeniami spokojnie, i zamknął się w nim sam z sobą.
Można sobie wyobrazić, jakim piorunem raziła wiadomość o ukazaniu się pana Daniela całe sąsiedztwo.
Obiegła ona zaraz pierwszego dnia całą okolicę, bo ją sobie z ust do ust ludzie podawali... a Ż ydki oklep biegli do dworów, wioząc nowinę zdyszani. Wszędzie prawie spotkało ją niedowierzanie zrazu.
– Plotka głupia – mówił pan Roch.
– Plotka bez sensu – bąkał podkomorzy.
– A idźże mi, ty, z taką brednią – wołał stary Hornowski.
Gdy do Murawca przybył także Żydek od Fajwla, który oba młyny razem trzymał, prezes, dowiedziawszy się o tym od ekonoma, zrazu zamyślony długo i milczący, pobladł i osłupiał. W kwadrans potem kazał na fornalskiego konia siąść chłopcu ze stajni, jechać wprost do dworu i na pewno się o tym dowiedzieć. Chłopiec wrócił z wiadomością, że pana Daniela chodzącego około stajni widział na własne oczy. Nic o tym nie mówiąc, prezes zamknął się w swoim pokoju.
W sąsiedztwie wrzało, pan Koch nie wytrzymał:
– Nic mi się nie stanie, jak się na koniu przetrzepię, a dotrę... Toć to przecie coś tak dziwnego, że prawie nie do wiary...
Jak rzekł, tak spełnił. Przed wieczorem był w dziedzińcu w Orygowcach i spotkawszy fornala, zapytał go:
– Cóż to tam plotą, że wasz z tamtego świata powrócił?
Chłopak się zaśmiał:
– Już skąd powrócił, to nie wiem, ale jest...
Pan Roch konia zaciął i w dwóch susach był w ganku. Zsiadł, oddając wierzchowca, a sam wszedł do dworu. Z panem Danielem nigdy bardzo przyjacielsko nie byli, ale się żyło w sąsiedztwie zgodnie i grzecznie.
Bez ceremonii otworzywszy drzwi sypialni, w której gospodarz przy biurku siedział, pan Koch stanął w nich, popatrzał i krzyknął:
– Dalibóg – prawda! Witam! Ale cóż się z panem działo?
Daniel go przywitał grzecznie.
– Jak to, co się działo? Byłem zmuszony nagle odbyć podróż daleką, a dziś powróciłem...
– A... A toż wszystkie pozory! Domysły! Rozbój!
– O! – rzekł Daniel,wzruszając ramionami – To prawda, żem dom w wielkim nieładzie zostawił, bom się okrutnie spieszył. Stąd wnioski dziwaczne, bo mnie tu, słyszę, za zabitego i zrabowanego miano.
– I nie zgłaszał ci się pan ani razu?
– Jakże z podróży do Ameryki i ze statku, który żeglował, miałem o sobie donosić?
Pan Roch słuchał, oczom nie wierzył, uszom też nie bardzo. Stał i cała jego postać wyrażała wątpliwość, podziwienie, zdumienie.
– Już to, wyznasz, sąsiedzie, dobrodzieju, że w tym wszystkiem było coś tak niezwyczajnego, dziwnego, niewytłumaczonego, iż można było bez grzechu nawet zabójstwo przypuścić...
Pan Roch, domówiwszy tych wyrazów, wszedł z wolna do pokoju i po cichu przysiadł się na sofce, wpatrując się w pana Daniela.
– Nikt z waćpana ludzi i dworu nie wiedział o podróży... – rzekł.
– Tak, nikt. Nie zdaje mi się, ażebym był obowiązanym się im tłumaczyć. Nad majątkiem czuwał mój brat, który o wszystkim wiedział.
(cdn.)