Chorych leczyć, głodnych nakarmić
Dochodzą do nas niepokojące sygnały, że zaczyna się masowe karanie za uczestnictwo w rolniczych protestach będących następstwem próby uchwalenia bubla prawnego zwanego ustawą futerkową. Jednak nie likwidacja hodowli zwierząt futerkowych była głównym celem tej ustawy, ale wprowadzenie szybkiego zakazu uboju rytualnego bydła. Ten akt prawny był też zapowiedzią wprowadzenia swoistego terroru przez tzw. pseudoekologów, którym chciano dać uprawnienia większe niż policjantom.
„Brałem udział w protestach. Wczoraj dostałem wezwanie do zapłacenia mandatu. Co to za kraj, w którym nie można legalnie protestować?” – napisał Czytelnik do redakcji „Tygodnika Poradnika Rolniczego”. I nie był to list z 2014 r., kiedy ciągniki jeździły po polskich drogach i miastach w proteście przeciw polityce rolnej PO-PSL. Mamy rok 2020 i protesty przeciw „Piątce dla zwierząt”. Prześladowanie rolników za udział w protestach to nie jest dobre rozwiązanie. Wiadomo jak to się skończyło dla PO-PSL. Obawiamy się, że Grzegorz Puda, nowy minister rolnictwa, będzie miał za małą siłę przebicia, aby wytłumaczyć na posiedzeniu rządu wicepremierowi Kaczyńskiemu i ministrowi Kamińskiemu, że udowadnianie w ten sposób, iż w Polsce jest praworządność, to nie jest dobra droga.
A jeśli już o praworządności mowa, to mamy awanturę o budżet UE. Nie chcemy w tym miejscu dyskutować o tym, czy uzależnianie funduszy dla Polski od zmian w sądownictwie jest uzasadnione, czy nie. Obawiamy się skutków tego weta, jeśli nie dogadamy się z Brukselą. Wówczas bowiem UE będzie funkcjonować w oparciu o uchwalane co roku prowizoria budżetowe, czyli roczny plan wydatków. A one nie wymagają jednomyślności. Łatwo wyobrazić sobie, że w takim układzie Bruksela zadba o to, aby Polska i Węgry straciły. Mamy więc nadzieję, że polski rząd zatroszczy się o nasz interes narodowy i znajdzie rozwiązanie, które pozwoli na to, abyśmy przyjęli budżet nie przyklękając nawet na jedno kolano. W przeciwnym wypadku Zjednoczoną Prawicę czeka bardzo ciężki los.
Przejdźmy do spraw bardziej przyziemnych. Od czasu do czasu docierają do nas informacje o pomysłach marketingowych wielkich sieci handlowych, które starają się zaprezentować jako firmy dbające o środowisko i dobrostan zwierząt. Ostatnio niemiecka sieć Aldi przystąpiła do tzw. Europejskiej inicjatywy dla kurczaków. Ma ona m.in. ograniczyć zbyt duże przyrosty masy ciała w bardzo krótkim czasie i zmniejszyć zagęszczenie hodowli. Jak podkreśla Aldi w komunikacie, handel detaliczny odgrywa kluczową rolę jako główny nabywca mięsa kurczaków. Od siebie dodajemy, że detaliści odgrywają także kluczową rolę, jako główni nabywcy nabiału, wędlin i mięsa czerwonego.
Nasz niepokój w tym komunikacie budzi to, że nigdzie nie napisano, że wyższe wymagania pociągną za sobą wyższe ceny zbytu. Zarówno Aldi, jak i inne sieci muszą zdawać sobie sprawę z tego, że rozwój przemysłowego rolnictwa (w tym wypadku ferm brojlerów) to efekt narzucanych przez nie warunków, które sprowadzają się do hasła „więcej za mniej”. Jeśli zysk na kilogramie towaru (nabiału, mięsa czy wędlin) maleje, to trzeba wyprodukować go więcej, żeby zarobić tyle samo. Szefowie Aldiego i innych sieci będą robić dobre miny do gry, która odbędzie się kosztem rolnika, bo to rolnik poniesie konsekwencje ich marketingowych pomysłów. Proponowana zmiana metod produkcji wymaga społecznej umowy co do cen, jakie sieci handlowe musiałyby zapłacić za towar. Każde inne działanie zaprowadzi nas do likwidacji rolnictwa. Proponujemy więc powołanie „Europejskiej inicjatywy dla rolników”, która będzie chronić dochody rolników. Apelujemy do sieci handlowych o przystąpienie do niej. Tylko w ten sposób utrzymacie dostawców.