– Gdzież znowu... ja cię indemnizuję* dobrowolnie, za to żeś poczciwy i dobry i że mi do poczciwego i dobrego uczynku pomagać będziesz.
Mówiąc to, ciocia Benigna wstała, wyciągnęła rękę, czekała zgodzenia się lub odmowy. Na twarzy hrabiego igrał uśmiech niezrozumiały.
– Kochana kuzynko – rzekł – czy mi będziesz łaskawą pomóc w moich interesach, czy nie, jestem twoim, zrobię co każesz... Nie chciałbym za nic w świecie dodać najmniejszej kropelki do cierpienia tej biednej, miłej panny Leokadyi. Na to starczy uczucie delikatności i obowiązku.
– Ale ja słowa nie cofam, półtorakroć sto tysięcy guldenów płacę... a o jedno cię proszę, bądź powolnym dla mnie i postępuj podług mojej wskazówki.
Otton pocałował ją w rękę. Nadzieja oczyszczenia majątku bez związania się wiekuistymi śluby była dlań prawdziwym błogosławieństwem. Widział się już w Wiedniu, gdzie nietrudno było o milionową dziedziczkę.
– Cóż mi pani każe? – zapytał. – Jakie są na dziś dyspozycje?
– W niczym nie zmieniać postępowania i nie dać poznać po sobie, żeśmy tak otwarcie mówili... Uciekaj do prezesa i baw go... Przysuwaj się nawet do Leokadyi... Resztę powiem ci później... Jutro dasz mi bliższą wiadomość, gdzie i jak mam wypłacać. Tobie do rąk, kochany kawalerze, bałabym się dać pieniędzy... Są one rzeczą nadto gwałtowne rodzącą pokusy. Oczyścimy wioskę... to lepiej... Będziesz ją tracił drugi raz... powoli.
– A! Nie, już jej nie stracę... – rozśmiał się Otton i wybiegł uszczęśliwiony z pokoju.
Benigna uśmiechnęła się do siebie.
– Zobaczymy, prezesie, kto tu z nas dwojga lepiej grać potrafi... i czyją będzie wygrana!
Dzień ten był prawdziwym tryumfem dla hrabiego Ottona. Nigdy dowcipniejszym, milszym się nie okazał, czulszym dla prezesa, bardziej dla pań uprzedzającym. Leokadyę nawet potrafił nieco rozchmurzyć, co ojca uszczęśliwiło.
Był więc prezes najlepszej w świecie myśli i nie posądzał nawet zdrady Benigny, która żartobliwie go spytała na stronie:
– Czy ten kuzynek nie ma czasem jakich zamiarów?
– A gdyby miał? – chrząknął prezes.
– Żałowałabym go bardzo, bo koniec końcem albo by dostał odkosza, albo żonę, z którą by nie mógł być szczęśliwym.
– A skądże to, asińdźka, wiesz?
– Tak domyślam się, serce jej jest zajęte.
– Zawsze tym... tym amantem, co to umiera i z martwych powstaje.
– Bardzo być może... sama się przekonywam, że to wielce prawdopodobne, choć Leokadya nikomu się nigdy nie zwierza.
– I dobrze robi, bo wie, że z tego nic nie będzie.
– A jeśli i z żadnego innego ożenienia także? Chcesz, żeby zawiędła starą panną, bo, jużciż, zmuszać jej nie będziesz?
– Ale ona ma rozum...
– W tych sprawach rządzi serce.
– Nie chcę tych głupstw babskich słuchać – rzekł rozgniewany prezes.
– To nie mówmy o tym.
Ale prezes raz zaczepiony fermentował, popsuło mu to humor.
Drugiego dnia znaleźli się z hrabią Ottonem na osobności.
– No... jakże tam, jakże? – spytał stary. – Awansujesz?
– Nie umiem sobie sam z tego zdać sprawy – począł kuzyn. – Panna Leokadya jest dla mnie bardzo miłą i grzeczną, ale nadzwyczaj wydaje mi się smutną i jakby przerażoną, ile razy coś czulszego mówić zacznę.
– To ci się tak zdaje – mruczał ojciec.
– Nie wiem, lecz czyni na mnie wrażenie jakby... jakby, przyznam się panu prezesowi, jakby miała na sercu jakieś inne przywiązanie.
Prezes jak sprężyną dźwignięty porwał się z kanapy.
– Już ci może jaką plotkę przynieśli? – zapytał chmurno.
– A! Żadnej, bo któż by mi się ośmielił z czym podobnem wystąpić? – odparł hrabia Otton. – Lecz żyło się, widziało i doświadczało wiele. Są instynkta....
– Które zwodzą – dorzucił ojciec. – Każda dziewczyna nieufna w początku i przestraszona się wydaje.
– Jest to uwaga bardzo słuszna – potwierdził Otton. – I cieszyłbym się, żeby mnie zawiodły moje przeczucia, bo przyznam się panu prezesowi, że przeciwko woli i sercu kogoś zaślubić, a nawet być zmuszonym walczyć z rywalem, który we wspomnieniach tylko króluje – nigdy bym się nie ważył. Jest to przeciwko moim zasadom. Chciałbym zasłużyć na przywiązanie – jest to warunek niezbędny.
Koso spojrzał nań prezes.
– Ale skądże tu rywale? Co za imaginacya? Nikogo nie było i nie ma.
Począł chodzić po pokoju skłopotany widocznie.
– Staraj się tylko podobać – dodał. – Łatwo ci przyjdzie serce jej zdobyć. Masz po temu kwalifikacje, a przy tym nie zaniedbuj cioci Benigny, nie wzdragaj się być grzecznym dla Wychlińskiej – one na nią wpływ wielki mają. W dodatku Pstrokońska chce jej majątek zapisać, a i to coś warte.
– Nade wszystko serce panny Leokadyi – rzekł hrabia Otton.
– No, zapewne, ale trzeba koło tego umieć chodzić. Kochany kuzynek, choć praktykant pewnie, zbyt mi się jakoś wydajesz nieśmiałym, one bo obcesowych lubią.
– A ja nim być nie umiem.
– Otóż to nieszczęście! – westchnął prezes.
Znowu dni kilka upłynęło. Stary patrzał, milczał i pocieszał się. Zdawało się, że starania hrabiego Ottona nie były bezowocne – Leokadya stawała się śmielszą i weselszą.
Grając umyślnie w drugim pokoju w maryasza z ojcem Serafinem, aby młodzieży, jak mówił, nie przeszkadzać, stary wskazał palcem na salon, w którym się panie z hrabią znajdowały, i szepnął księdzu po cichu:
– Bierze się...
– A jakże – odparł ojciec Serafin. – Ale jeżeli mu się uda, to acaństwu figla utnie...
– Co ci, ojcze? Cóż takiego? – zapytał zdumiony prezes.
– Juściż – począł ksiądz z cicha – jeżeli się ożeni...
– O kimże myślisz?...
– Z tą, o którą się widocznie stara i idzie mu tak! No! Przyznam się prezesowi, że nigdym się nie spodziewał, ażeby za mąż iść nawet myślała...
– Kto? Co? Cóż ci się śni?! – zaperzony przerwał stary. – Bałamucisz...
– Przecież widoczna rzecz, że się o panią Benignę stara hrabia Otton... a ona mi się zda wcale nie od tego... Nie ma najmniejszej wątpliwości...
Prezes osłupiał.
– To ci się chyba przyśniło...
– Ale ba! Ale ba! – rzekł ojciec Serafin. – Asińdziej nic nie widzisz i jesteś simplex servus Dei*. Już taki podłysiały kawaler jakby miał szczęście szukać, to woli Borki niż Murawiec...
Stary aż kartami o stół cisnął.
– Gdyby mi się śmiać z tego nie chciało... to... to...
– Ja już nie mówię nic... Proszę tylko prezesa, obserwuj uważnie...
– Ależ to stara baba...
– Nie tak bardzo! On też nie młodzik. Jeszcze by to tak strasznie w oczy bijącem nie było.
Prędzej niż zwykle grę ukończywszy, prezes wysunął się do salonu. Uderzyło go to nieprzyjemnie, że znalazł istotnie hrabiego Ottona, zamiast przy Leokadyi, obok pani Benigny, na cichej poufałej rozmowie. Tłumaczył jednak sobie, iż ojciec Serafin świata nie zna, a kuzyn przypadkiem się tam znalazł. Na nieszczęście składało się tak ciągle, iż Otton znajdował się przy pani Pstrokońskiej, która widocznie bardzo dlań była łaskawą.
– To głupi chłopiec – rzekł w duchu – jeśli tak zabiega o Borki. Wprzódy się powinien o Leokadyi serce upewnić, bo nie przypuszczam, żeby o Pstrokońskiej myślał... to imaginacya...
Przy pierwszem spotkaniu z siostrą zagaił sam prezes rozmowę o kuzynku... Ciocia Benigna szczodrą była bardzo w pochwałach...
– Wiesz – rzekła – gdyby się mnie taki człowiek trafił, kto wie, czybym jeszcze za mąż nie poszła...
– A! Źle, do kaduka! – w duchu powiedział prezes. – Zły obrót rzeczy biorą... Baba gotowa go zbałamucić...
Wziął na konfesaty* Ottona, co też myśli o pani Benignie, i dowiedział się, że ją wcale nie znajduje starą, a nadzwyczaj miłą, przyznał się też do tego szczególnego gustu, iż kobiety w pewnym wieku największe na nim czynią wrażenie.
(cdn.)