r e k l a m a
– Zaczęło się pięć lat temu, kiedy przyszedłem na tę parafię. Parafia w Starym Bublu należy do diecezji drohiczyńskiej. Wcześniej byłem wikariuszem w Łochowie. Dla mnie to było coś zupełnie nowego, bo proboszcz jest odpowiedzialny nie tylko za sferę duchową, ale też za wszystko, co parafię stanowi. Mamy dwa zabytkowe kościoły. Jeden to parafialny w Gnojnie. Ale mamy jeszcze taką dojazdową kaplicę, a właściwie dodatkowy kościół – w Starym Bublu. Świątynia jest drewniana. Po roku mojego pobytu postanowiliśmy z radnymi, że trzeba by zacząć go ratować. Moja pierwsza zima w kościele wyglądała tak, że śnieg padał na zewnątrz i śnieg padał w środku. Przy zamkniętych oknach, oczywiście – opowiada ks. Marcin Chudzik, proboszcz parafii w Gnojnie i opiekun kościoła św. Jana w Starym Bublu.
Nie można się było długo zastanawiać, tym bardziej że kościół jest bardzo stary. Powstał najprawdopodobniej w 1740 – z tego roku przynajmniej pochodzą pierwsze wzmianki. Przechodził z rąk unitów w prawosławne i odwrotnie. W dokumentach znaleziono informację o tym, że kościół był „perestrojenny”. Być może oznacza to, że był przebudowywany. Ale zimą 2015 roku wymagał natychmiastowej interwencji. Najpierw zabrali się za okna. Znaleźli na nie dotację w funduszu kościelnym. Ale trzeba było mieć wkład własny. Do podarowanych przez fundusz 70 tys. zł dołożyli swoje 25 tys.
r e k l a m a
Pieniądze w skarpecie
– I wtedy, przy tych okiennych pracach, wpadłem na pomysł, który właściwie podsunęli mi moi znajomi. Wiedzieli, że potrafię operować drutami, że robiłem kiedyś jakieś szaliki, swetry. Mieli zapasy włóczki. Powiedzieli: „Nam to już nie jest potrzebne, ksiądz to weźmie i zrobi z tym, co będzie uważał za słuszne”. Wróciłem do domu samochodem wyładowanym motkami. To była spora ilość lepszej włóczki, takiej do wykorzystania nawet na maszynach dziewiarskich. Zacząłem robić skarpetki. Musiałem się tego uczyć, śledziłem filmiki w Internecie. Ale te druty to żaden talent. W szkole trzeba je było przerobić na zajęciach praktyczno-technicznych. Poza tym na drutach robiły i mama, i babcia. Babcia wiecznie robiła skarpetki. Dawniej, jeśli ktoś chciał mieć wymarzony szalik, musiał go sobie zrobić samemu. Parafianie zaczęli wpłacać datki na renowację i stwierdziłem, że też się z czymś spróbuję dołożyć – opowiada proboszcz.
Włóczka dyktuje wzór
Nie pamięta pierwszej pary, ale tej chyba nie wystawił na licytację. Była albo biała, albo czarna, albo w łączonych kolorach. Inspirację czerpie z Internetu. Ostatnio dwie osoby zadeklarowały kupno włóczki typowo skarpetkowej.
– Panie zapytały, jaki kupić kolor. Odpowiedziałem, żeby same wybrały, bo ja to ciągle wybieram takie same. Czy mam ulubione kolory? Nawet nie wiem. Ale czasem przełamuję się i robię wzory, które niekoniecznie mi się podobają, ale mogą się spodobać komuś innemu. Często robię z włóczki, która sama z siebie zmienia kolory. Powstają naturalnie ciapki albo paski. Ja robiłbym pewnie głównie czarne, może z jakimś subtelnym wzorem – wyjaśnia swój warsztat proboszcz.
Parafię tworzą głównie rolnicy – i to tacy już w wieku poprodukcyjnym, a młodzi wyjeżdżają do miast. Proboszcz wiedział, że z mikroskopijnych emerytur parafian nie może liczyć na duże sumy. Dlatego postanowił wystawiać na licytacje zrobione przez siebie skarpetki.
Największe przed nimi
Zwracał się o dotacje do władz na różnym szczeblu. Parafię tworzą miejscowości, które należą do trzech gmin i dwóch województw. Możliwości teoretycznie mieli więc ogromne. Ale w praktyce wyglądało to dużo gorzej. Stary Bubel od urzędów gminy, starostw, urzędów wojewódzkich i marszałkowskich, jak mówi ksiądz, dostał „całe zero złotych”. Z pomocą przy projektach remontów przyszedł tylko wydział budownictwa powiatu bielskiego. W 2018 roku dostali też dotację z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w wysokości 255 tys. zł. Dołożyli do tego swoje 25 tys. i odnowili dach. Pracownicy departamentu ochrony zabytków w Warszawie, czytając sprawozdanie proboszcza, nie mogli się nadziwić, że udało się to zrobić za takie pieniądze.
Tymczasem po remoncie okien i dachu przyszedł czas na kolejny etap – remont szalunku zewnętrznego. Chcą wyremontować stronę zewnętrzną, a przy okazji zbadać konstrukcję ścian. Dopiero zbadanie bali pozwoli dokładniej określić, kiedy świątynię wzniesiono. To będzie wymagało potężnych nakładów. Liczyli, że ten etap zamknie się w 180 tys. zł. Ale po niedawnej rozmowie z kosztorysantem okazuje się, że będzie to więcej. Póki co, mają zgromadzoną połowę tej kwoty, ale wciąż potrzebują przynajmniej kolejnych 90 tys. zł. Ksiądz Marcin liczy, że pomogą w tym skarpetki.
Licytuj i bądź modna
– Jak długo powstaje skarpetka? Tyle, ile ksiądz proboszcz ma akurat wolnego. Czasem przez trzy dni nie mam minuty, żeby usiąść, tyle jest załatwiania. A jak się znajdzie pięć minut, to już nie mam siły. A średnio – jedna para powstaje w dwa, trzy wieczory. Każdego po kilka godzin. Te skarpety niektórzy noszą po domu albo zakładają do siedzenia na kanapie. Inni mówią, że w ogóle nie będą ich zakładać, tylko że to będzie pamiątka po udziale w naszej zbiórce. Lubię teraz robić z włóczki skarpetkowej – nie muszę dużo wymyślać, wzory same się układają, poza tym jest nie za gruba i ma sztuczny dodatek, więc się nie przeciera.
Mówię, że ksiądz bardzo wpisuje się w modowe trendy, ponieważ teraz modne jest noszenie bardzo kolorowych skarpet, a najlepiej – dwóch różnych. Ale na plebanii z drutów schodzą nie tylko skarpety.
– W tym roku zrobiłem sobie taki serdak, bezrękawnik. Czeka na wykończenie, więc nie miałem jeszcze okazji go założyć. Ale takie rzeczy to do użytku prywatnego, do licytacji trafią tylko skarpety – wyjaśnia proboszcz.
Skarpetki, jak to w manufakturze, mają bardzo różne ceny. Wszystko zależy od tego, kto licytuje, co się komu podoba. Podobno kilka lat temu jakaś para poszła za 500 zł! Realna wartość pary skarpet jest nieco niższa. Cena stugramowego motka bardzo dobrej włóczki to około 60 zł. Robociznę ksiądz daje od siebie. Wszyscy wiedzą, że to tak zwana niezapłacona robota, ale cieszą się z każdych 100 zł, bo taką cenę średnio osiągają skarpety w tym roku. Cena wywoławcza to zawsze 25 zł.
– Skarpety kupują wszyscy i zewsząd. Jedna para była nawet wysłana do Belgii. W Polsce noszą je ludzie z Pomorza, z Podhala i Wielkopolski. Średnio licytowana jest jedna para w tygodniu. Zielone już poszły. Teraz są te czerwono-- granatowe. Rozmiar 39–40 – dodaje ksiądz.
Jego skarpety to prawdziwe arcydzieła. Każda para jest inna. Kiedy zamykamy numer, na licytację wystawione są właśnie damskie skarpetki w cudownym kolorze kobaltu.
– Dziękuje wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób wsparli akcję przez swoje darowizny czy poprzez udział w licytacjach skarpet. I życzę błogosławieństwa na Nowy Rok! – prosi, by koniecznie dodać ksiądz Marcin.
Karolina Kasperek