– Daj to Boże, ale rany serca leczą się trudno – odpowiedziała, wzdychając, gospodyni. – A ta biedna wiele z powodu tak okropnego wypadku z tym Danielem ucierpieć musiała. Nie dość, że straciła człowieka, do którego była – jak mi pisałaś, szczerze przywiązaną, ale w tak okropny sposób... Powiedzże mi, odkryto też... co to właściwie było? Co się z nim stało?
r e k l a m a
– E! Stary nieznośny szlachciura! – odezwała się gospodyni. – A kocha tak tę Leokadyę i sam przyznawał to nawet, pisząc potem do mnie, że człowiek był jej wart ze wszech względów. Tak się jakoś złożyło, żem go nigdy nie widziała, ale z tego, co od was wiem, wysoko go szanuję. Żal tego człowieka, żal mi niewymownie biednej Leokadyi.
r e k l a m a
– A! Cóż to już dziś mówić o tym – westchnęła pani Benigna. – Nie możesz wątpić, że z chęcią bym stanęła do walki z nim. Różnica wiary, to prawda, w małżeństwie, w stosunkach dzieci jest bardzo w rodzinie przykrą, ale nie może być zawadą wieczną dla ludzi, co się szczerze szanują, a wymagać odstępstwa byłoby niegodnym. Co się tyczy jego świeżego szlachectwa, to po prostu – głupstwo! – Wzruszyła ramionami. – Któż dziś się z tym liczy?! To już śmieszność. Poczciwy prezes nie może zapomnieć o dawnej wielkości Boromińskich, o której dziś nikt nie wie. Ale nie wznawiajmy tej sprawy.
Zobacz także
– Chyba nie więcej nade mnie.
– O! Nie kłóćmy się o to, kto lepiej – dodała, siostrze rzucając się na szyję, Wychlińska. – Obie zarówno starajmy się ją uczynić szczęśliwą.
– Ja jedna – poczęła, usiadłszy, mówić powoli – ja jedna może wiedziałam, co się w jej sercu działo, co ona ucierpiała, gdy z uśmiechniętą twarzą musiała wychodzić do ojca, aby mu się nie dać domyślić, że w duszy ma głęboki smutek. A ten poczciwy i męskiego charakteru człowiek, jak on umiał się poskramiać, jak nigdy nie stęknął na dolę swoją, z jakiem był zawsze uszanowaniem dla ojca i mogę powiedzieć, jak go kochał, choć ten mu mało nie co dzień w oczy bryzgał, to jego pochodzeniem, to luterstwem. Wierz mi, takich jak on ludzi, co by przez lata całe mogli być szczęśliwi z jednego wejrzenia kobiety, mało na świecie.
– E! – szepnęła pani Benigna. – Bogiem a prawdą, wyznaj przede mną, że choć pewnie nic tam zdrożnego nie było, ale się przecie czasem gdzieś i poufalej spotykać musieli?
Ciocia Wychlińska kiwnęła głową.
– Zawsze tylko przy mnie, a że ja im ułatwiłam czasem jaką godzinę poufnej rozmowy, tego się nie zaprę. Miałam litość nad tą parą ludzi, skazaną na życie w męczarniach bez nadziei. To ci musi być wiadomym, moja Benisiu, iż Daniel ją poznał jeszcze, gdy była na pensyi w Warszawie i że przywiązanie wzajemne pochodziło z najpierwszych lat młodości, a dotrwało aż...
– Do śmierci! – dokończyła gospodyni.
Szkoda człowieka, szkoda! Cóż tu teraz począć i z Leokadyą! Boć – powiem ci, że po takiej miłości długiej i stałej, przypuścić nie można, ażeby się jej łatwo ktoś inny miał podobać.
(cdn.)