Podczas kiedy Chiny dwoją się i troją, żeby powstrzymać rozprzestrzenianie się nowego koronawirusa, szybko migrującego i w ramach kraju, i poza jego granice, amerykańscy specjaliści od chorób zakaźnych postanowili baczniej przyjerzeć się wirusowi.
Czy to naprawdę nowy wirus?
Koronawirusy to bardzo liczna rodzina wśród wirusów. Odpowiedzialna za mniej więcej jeden na cztery przypadki zwykłego przeziębienia, jak mówi dr Amesh Adalja, jeden ze starszych wykładowców w Centrum Bezpieczeństwa Zdrowia Johna Hopkinsa w Baltimore w Stanach Zjednoczonych. Niektóre koronawirusy, jak SARS czy MERS, są bardziej niebezpieczne. Wywołują cięższe objawy, które mogą prowadzić do zagrażających życiu postaci zapalenia płuc.
Przypomnijmy: SARS to skrót od angielskiego terminu severe acute respiratory syndrome oznaczającego po polsku zespół ciężkiej ostrej niewydolności oddechowej. Koronawirus powodujący ten syndrom pojawił się w 2003 roku i zdążył rozprzestrzenić się do 24 krajów, infekując około 8000 osób i zabijając 774. Powstrzymano go rok później. MERS natomiast (ang. Middle East respiratory syndrome), po polsku „bliskowschodni zespół oddechowy”, to choroba powodowana przez innego koronawirusa (pochodzącego od wielbłąda), wykrytego po raz pierwszy w 2012 roku u chorego w Arabii Saudyjskiej.
Wróćmy do najnowszego przedstawiciela niebezpiecznej rodziny. Nowy koronawirus, ochrzczony nazwą 2019-nCoV, pojawił się w Wuhan, mieście w środkowych Chinach, położonym ponad 1000 km na południe od Pekinu, będącym wielkim centrum transportowym i z populacją ponad 11 mln ludzi. Chińczycy ujawnili obecność wirusa 30 grudnia ubiegłego roku. Do tego dnia zarejestrowano 600 przypadków. Uważa się, że wirus pochodzi od zwierząt, a na człowieka przeniósł się prawdopodobnie z węży. Chińczycy jedzą ich surowe mięso.
Badacze mówią, że wirus pochodzi od nietoperzy, a w wężach mutuje. Okazało się też, że wielu pacjentów z tych zdiagnozowanych w pierwszych dniach miało styczność z dużymi owocami morza i rynkiem żywych zwierząt w Wuhan, jak twierdzi dr Nancy Messonier z amerykańskiego Narodowego Centrum Szczepień i Chorób Układu Oddechowego. Z genetycznych analiz wynika, że wirus jest podobny do MERS i SARS, a wśród objawów pojawiają się przede wszystkim gorączka powyżej 38°C, kaszel i trudności z oddychaniem.
Zdaniem specjalistów pojawienie się wirusa w Polsce jest kwestią czasu. Ale możemy zrobić wiele, by uniknąć zakażenia albo też przejść infekcję łagodniej. Po prostu trzeba stosować te same zasady higieny, które pomagają uniknąć zarażenia się innymi chorobami: regularnie myjmy ręce, powstrzymujmy się od dotykania nieumytymi dłońmi oczu, nosa czy ust. Nie dzielmy z drugą osobą naczyń, kubków czy sztućców. Unikajmy kontaktu z czyjąś użytą chusteczką do nosa oraz z osobami, które mają jakąkolwiek infekcję. Główny Inspektor Sanitarny już wydał zalecenie, by nie podróżować do Azji Południowo-Wschodniej. Tym, którzy są w Chinach lub tam będą, zaleca unikanie miejsc zatłoczonych i restrykcyjną higienę, w tym unikanie kontaktu ze zwierzętami i ich wydalinami. A wszystkim, którzy wracają z Azji, a doświadczają objawów w postaci gorączki, kaszlu i duszności – natychmiastowy kontakt z lekarzem.
Jak zjadliwy?
Jest zbyt wcześnie, by mówić o tym, jak szybko i jak łatwo wirus przenosi się między ludźmi, a także jak bardzo jest niebezpieczny. Eksperci twierdzą jednak, że te wczesne sygnały, które mamy, mogą dawać nadzieję.
– Pojawiła się już transmisja z człowieka na człowieka, ale niekoniecznie musi się utrzymać – twierdzi dr Amesh Adalja.
Tymczasem Światowa Organizacja Zdrowia (ang. World Health Organization – WHO) potwierdza, że odnotowano już nie trzy, a cztery generacje wirusa. Oznacza to, że człowiek, który zaraził się wirusem ze źródła nieludzkiego (najprawdopodobniej zwierzęcia), zdążył już zarazić inną osobę, a ona zaraziła kolejne, które też są teraz źródłami zakażenia. Kluczową sprawą jest, czy osoby zakażone będą zakażać jeszcze przed wystąpieniem objawów choroby. Taka sytuacja powodowałaby, że mamy dużo mniejszą kontrolę nad rozprzestrzenianiem się wirusa. Tak dzieje się choćby z grypą, ale w przypadku SARS zakażanie następuje dopiero po ujawnieniu się objawów.
Jak śmiertelny może być wirus? W tej chwili mówi się o 3-procentowej śmiertelności, przy 18 ujawnionych zgonach. Ale eksperci zakładają, że możemy mieć do czynienia z dużą liczbą ludzi zakażonych i chorujących, którzy nie zostali zdiagnozowani albo przeszli chorobę bardzo lekko. To oznaczałoby, że odsetek zgonów jest mniejszy. Dla porównania – SARS wykazywał śmiertelność na poziomie 10%, natomiast MERS – aż 35%.
Natychmiast jednak należy wyjaśnić, jakich osób dotyczą przypadki śmiertelne. To, podobnie jak w przypadku wielu innych chorób zakaźnych, najczęściej osoby w podeszłym wieku i już cierpiące na inne choroby, a więc te z bardzo osłabionym układem odpornościowym. Takie osoby zawsze dużo bardziej narażone są na powikłania. Wśród chorób, które zwiększają ryzyko powikłań, w przypadku nie tylko tego wirusa, są marskość wątroby, nadciśnienie, cukrzyca czy choroba Parkinsona. Większe ryzyko dotyczy też osób po przeszczepach.
Nie ma szczepionki na tego koronawirusa i raczej w najbliższym czasie nie będzie. W tej chwili w próby kliniczne wchodzi dopiero szczepionka na MERS – wirusa, którego zdiagnozowano w 2012 roku. Nie ma też leków antywirusowych, które w wyraźny sposób osłabiałyby objawy, tak jak ma to miejsce na przykład z preparatem oseltamiwir w przypadku grypy. A ponieważ nie mamy odporności na tego wirusa, bo jest zupełnie nowy, może on rozprzestrzeniać się szybciej niż inne, od dawna obecne wśród nas wirusy.