– Zanim rozbudowałem oborę, paszę podgarniałem ręcznie. Już wtedy zajmowało to sporo czasu – mówi na wstępie Jacek Mocarski. – Ale gdy stół paszowy sięgnął stu trzydziestu metrów, zacząłem myśleć o zmechanizowaniu tej czynności. Rozważałem wtedy zakup urządzenia opartego na kole od ciągnika. Przymierzałem się też do zakupu robota do usuwania odchodów z rusztów, które wcześniej były czyszczone ręcznie. Ale wszystko się zmieniło po wizycie w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Pracownik na ekranie komputera pokazał mi zdjęcia pojazdu Bobman mówiąc, że dzisiaj to właśnie takie urządzenia kupują podlascy rolnicy i że ten sprzęt rozwiąże mi co najmniej dwa tematy. Szybko się na niego zdecydowałem. Ta sytuacja miała miejsce rok temu. Teraz Bobman ma za sobą ponad 150 godzin pracy. Jest uruchamiany co najmniej 5–7 razy dziennie. Już rano po doju wykonuję nim pierwszy przejazd podgarniając TMR, który jest podawany krowom na noc. Potem taki przejazd jest powtarzany co najmniej kilka razy w ciągu dnia. Każdy trwa nie dłużej niż kilka minut. W miarę potrzeby, pojazdem wjeżdżam na ruszt czyszcząc legowiska i przepychając odchody na gankach gnojowych. Jednak adaptacja maszyny do pracy w sektorach dla krów jest uciążliwa, ze względu na ręczną zmianę oprzyrządowania i konieczność mycia pojazdu po pracy. Dlatego zamierzam kupić jeszcze jedną taką samą maszynę. Wtedy jeden pojazd będzie tylko podgarniał paszę i czyścił podwórza oraz posadzkę np. w silosach, a zadaniem drugiego będzie utrzymywanie czystości w miejscach, gdzie przebywają krowy.
Zawraca w miejscu
Bobman jest produkowany w Danii przez firmę Jydeland. Jest niezwykle prosty w obsłudze. Zajęcie na nim miejsca przypomina wsiadanie na motocykl. Tyle, że zamiast rurowej kierownicy z manetkami, do dyspozycji jest koło kierownicy. Jest ono mechanicznie połączone z obrotnicą tylnego koła. Mimo że układ nie ma wspomagania, sterowanie pojazdem – jak podaje rolnik – nie stanowi żadnego problemu. Za to zwrotnością Bobman imponuje, bowiem tylne koło można skręcić nawet o 90 stopni od pozycji do jazdy na wprost. Dzięki temu zawraca się praktycznie w miejscu. Bobman szybki nie jest, bo maksymalnie może poruszać się z prędkością do 8 km/h, ale – jak mówi właściciel – to w zupełności wystarcza, bowiem większość czasu i tak spędza w oborze. Maszyna jest tak zbudowana, że doskonały jest dostęp do podzespołów. Aby dostać się do silnika wystarczy zdjęć boczne osłony mocowane zawleczkami. Natomiast odchylając siedzenie uzyskujemy dojście do akumulatora oraz zbiornika paliwa, który mieści 5 litrów. Mogłoby się wydawać, że to niewiele, ale zdaniem Jacka Mocarskiego, taka ilość w zupełności wystarcza na minimum tydzień, a nawet dwa tygodnie pracy.
– To jest niezwykle oszczędny sprzęt. Przy normalnym użytkowaniu spala przysłowiową szklankę oleju napędowego dziennie – mówi właściciel maszyny. – Niestety, brakuje w nim wskaźnika poziomu paliwa. Efekt jest taki, że zazwyczaj paliwo uzupełniam dopiero wtedy, gdy się skończy i motor zgaśnie. Na szczęście nie trzeba samemu odpowietrzać silnika i po wlaniu oleju napędowego wystarczy odczekać dwie, trzy minuty i można już przekręcać kluczyk.
Napędy z hydromotorów
Ekonomicznie z paliwem obchodzi się jednocylindrowy chłodzony powietrzem motor niemieckiej marki Hatz, który stosowany jest też m.in. w zagęszczarkach gruntu. Jest to silnik wysokoprężny o pojemności skokowej 0,5 litra i mocy 10 KM. Jego głównym zadaniem jest napędzanie hydraulicznej pompy zębatej, która podaje olej do rozdzielaczy i dalej na siłownik do podnoszenia i opuszczania osprzętu oraz do silników hydraulicznych. A tych pojazd ma kilka. Każde koło jezdne ma swój hydromotor. Następne silniki zasilają osprzęt. Kolejny hydromotor znajduje się przy zbiorniku, z którego wysypywane jest wapno służące do dezynfekcji legowisk. Ten zbiornik stanowił wyposażenie opcjonalne. Z instrukcji obsługi odczytujemy, że ma 10 litrów pojemności, a wapno wyrzuca na 2–3 metry, co odpowiada długości legowisk. Dawka wapna jest tutaj ustawiana mechanicznie dźwignią. Dostępne są cztery zakresy związane z wielkością otwarcia szczeliny.
– Sterowanie pojazdem odbywa się przy użyciu kilku dźwigni. Służą one do unoszenia, opuszczania oraz załączania osprzętu, do ustawiania dawki paliwa (gaz ręczny) oraz do uruchamiania dozownika wapna. Jeżeli chodzi o jazdę, to z prawej strony jest pedał, po wciśnięciu którego pojazd porusza się do przodu. Aby cofnąć, wystarczy podciągnąć go do góry – wyjaśnia Jacek Mocarski.
Ślimak zastąpił koło
Przed podjęciem decyzji o zakupie urządzenia marki Bobman, Jacek Mocarski wybrał się do innego rolnika, który pracuje taką maszyną od 2017 roku. To Grzegorz Głębocki prowadzący gospodarstwo rolne we wsi Jakać-Borki koło Śniadowa.
– Już sześć lat temu zacząłem podgarniać paszę w oborze kołem zamocowanym na ramie podczepionej do ciągnika. To było pierwsze tego typu urządzenie we wsi. I choć przejazd takim kołem powodował bardzo szybkie dopchnięcie TMR- -u do drabin paszowych, to niestety pasza była też ściskana, a to w okresach wysokich temperatur sprzyjało jej zagrzewaniu. Dlatego – jak wspomina Grzegorz Głębocki – zacząłem szukać lepszego rozwiązania do podgarniania paszy. Bobmana miałem okazję zobaczyć „na żywo” w gospodarstwach w Danii i w Niemczech. Gdy zebrałem opinię od tamtejszych rolników oraz zobaczyłem, jak ten sprzęt sobie radzi, postanowiłem go kupić. W internecie odnalazłem kontakt do polskiego przedstawiciela tych maszyn i tak to się zaczęło. Bobman kosztował wtedy 45 tys. zł netto, czyli podobnie co robot do podgarniania paszy. Ale zakres jego wykorzystania jest dużo większy. Wtedy o stosowaniu go do czyszczenia rusztów nawet nie myślałem, bo od 2011 roku posiadam robota Lely Discovery. Ale teraz, gdybym jeszcze raz stanął przed budową obory, na pewno wykonałbym ją tak, aby Bobman mógł wjeżdżać na ganki gnojowe, co teraz jest utrudnione. Robota już nie musiałbym kupować.
Paliwa starcza na 3 tygodnie
Sprzęt Grzegorza Głębockiego ma nakręconych prawie 300 motogodzin. Awarii nie było. A pracuje codziennie podgarniając paszę w dwóch oborach – z krowami oraz z jałówkami. Łącznie do pokonania ma 86 metrów stołu paszowego.
– Ślimak robi kapitalną robotę. Nie tylko podsuwa paszę, ale powtórnie ją miesza i spulchnia, a to sprzyja jej pobieraniu przez zwierzęta. Efektem jest wzrost produkcji mleka – twierdzi hodowca. – Każdego dnia Bobman podgarnia ok. 10 ton paszy. Wykonuje trzy powtórzenia – rano, w południe i wieczorem. Jeden przejazd trwa do 5–7 minut. Co do zużycia paliwa, to 5-litrowy zbiornik spokojnie wystarcza na trzy tygodnie pracy. Oznacza to, że miesięcznie ten pojazd spala zaledwie 7 litrów paliwa, które kosztuje 35 złotych.
Przemysław Staniszewski