Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

JÓZEF IGNACY KRASZEWSKI Sprawa kryminalna (odc. 21.)

Data publikacji 19.02.2020r.

Dwudziesty pierwszy odcinek powieści sensacyjnej Józefa Ignacego Kraszewskiego „Sprawa kryminalna”

Wśród tego pochwał koncertu śmiało panna Felicya i panny Orzymowskie głos zabierały, dziwny tylko kontrast stanowiły milcząca Leokadya i ciocia Wychlińska.

– A siostra co o nim myśli? – spytała panna Benigna.

– Ja? Ja nie zwykłam tak z pierwszego sądzić wrażenia... Czekam z mojem zdaniem, abyśmy go lepiej poznały...

– Nie podobał ci się?

– A! Nie! Ale, cóż chcesz... ledwiem go widziała – zwróciła się do Leokadyi ciotka i zobaczyła ją dziwnie zarumienioną, a w oczach mającą jakby łzy, co ją niezmiernie zdziwiło. Pocałowała ją w czoło.

– No, a ty, moje dziecko? Nie podobał ci się?

– Owszem, bardzo! – odpowiedziała cicho siostrzenica.

– A jednak słowa do niego nie przemówiłaś.

– Bom go słuchać wolała! – szepnęła Leokadya.

W parę dni potem już gospodyni, trochę się niecierpliwiąc, chciała prosić na obiad sąsiada, gdy Sochaczewski dał znać, że go pono w domu nie było. Odłożono więc to do powrotu...

W ten sposób przybysz nowy, który nikogo znajomego w okolicy nie miał, zyskawszy sobie pochlebną opinię u pani Pstrokońskiej, której dom był wyrocznią dla sąsiadów – wkrótce zaczął być bardzo poszukiwanym i wszędzie go przyjmowano z uprzejmością.

A chociaż kawaler był nie najpierwszej młodości i skromna dzierżawa nie dozwalała się domyślać bardzo świetnego stanu majątkowego, matki troskliwe dojrzalszych córek snuły już może przędzę projektów, znajdując go partyą bardzo znośną. Powierzchowność miła ujmowała i przemawiała za nim. Ponieważ przybywał z Mazowsza, gdzie, jak mówił, miał małe dziedzictwo, starano się nawet wcześnie przez stosunki, na jakich u nas nie zbywa, dowiedzieć o familię Żymińskich. Tam jakoś ona jednak nieznaną była i dopytać się o nią nie umiano.

Zrodziło to posądzenie, czy się jaki bardzo zręczny awanturnik, przybłęda nie wiedzieć skąd nie ukrywa pod tą zagadkową postacią.

Pomimo tak przyjaznego przyjęcia w Sandomierskiem, słynącem, jak Wincenty Pol utrzymuje*, z owego starego: kochajmy się, choć na pozór szczęściło się dosyć temu panu Żymińskiemu, los mu też nie poskąpił na wstępie nieprzyjaciela. Dzierżawę Rakowa trzymał przed nim szlachcic Górnicki*, per fas czy per nefas* wywodzący się z rodziny onego Łukasza, czym się mocno chlubił.

Sztuka to była – czy tak starożytnego rodu, czy świeższej krescentywy*, ale jakby z czasów pana Paska* – zamaszysta okrutnie, krzykliwa, do wybitej i do wypitej gotowa zawsze, nieopuszczająca żadnego jarmarku i zjazdu ani imienin, głusząca wrzaskliwą mową, a domyślająca się zawsze czegoś złego i najgorszego, tam nawet, gdzie i pozoru do posądzenia brakło. Wdowiec, bezdzietny, pan Symforyan Górnicki, przeszastał na zabawach i ucztowaniach niemal wszystko, co miał, dzierżawy nie płacił, remanentu nawet do utrzymania się przy niej nie miał, – musiał więc wyjść z Rakowa, a mimo to nie mógł darować swemu następcy, że ten go, jak powiadał, wysadził i odgrażał się, a zaprzysięgał mu zemstę.

Niemiła to była sprawa z tym Górnickim dla nowego w okolicy człowieka; bo wziąwszy inną, mniejszą dzierżawkę pod bokiem, uwziął się dokuczać. Zasłyszawszy o tym, nowy dzierżawca Żymiński, z wielkim postąpił taktem, w miasteczku sąsiedniem będąc w niedzielę, poszedł wprost na kwaterę do odgrażającego mu się pana Symforyana i zaprezentował.

(cdn.)

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a