Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Stado krów padło, a ludzie cudem przeżyli

Data publikacji 19.02.2020r.

Orkan Sabina, który przeszedł nad Polską, zniszczył hodowlę bydła rodziny Gruchmannów ze wsi Kujawy pod Krapkowicami.

W nocy z 9 na 10 lutego (około godz. 0.30) ze słupa trakcji elektrycznej stojącego kilka metrów od zabudowań wiatr zerwał jeden z przewodów i zrzucił go na przewód, który prowadził prąd do zabudowań Gruchmannów. Wówczas prąd trafił do sieci w budynkach gospodarczych i domu. Przez łańcuchy i poidła poraził znajdujące się w oborze krowy. Zabił 16. Cudem przeżyła tylko jedna, choć porażona. Uratowały się też 2 cielaki, które nie były w tym czasie na uwięzi. Porażonych zostało też 7 prosiąt ze stada trzody, ich matka i pozostałe 21 prosiąt nie ucierpiały.

Rodzina szacuje, że straty to około 80 tys. zł. Ale chyba jeszcze gorszy jest szok, jaki przeżyli, gdy w proch obróciły się owoce ich pracy.

– Cieszymy się, że przeżyliśmy i dalej będziemy mogli gospodarować, bo mogliśmy wszyscy też zginąć – mówi gospodarz Marcin Gruchmann. – Kabel na słupie, który został zerwany to stara instalacja, jeszcze z lat sześćdziesiątych XX wieku. Dlatego został zerwany. Po wypadku powiedziano nam, że będzie to odnowione, a zakład energetyczny wymieni starą, zużytą instalację na nową.

– Na szczęście w nocy, gdy się to zdarzyło, byliśmy w swoich pokojach. Ale gdyby ktoś się wtedy kąpał, był w toalecie i mył ręce albo naczynia w kuchni, też by zginął. Wszystkim domownikom groziła śmierć – dodaje Karina Gruchmann, żona gospodarza.

– Przyjechali już z zakładu energetycznego i przeprosili, że to z ich winy – opowiada pan Marcin. – Wyceniliśmy już także powstałe szkody. Myślę, że rekompensata, jaką nam zaproponowano, nie jest zła.

W zdarzeniu ucierpiał także syn Patryk, który zakręcał w tym czasie główny zawór wody w oborze, aby dalej się nie dostała i nie zabiła innych zwierząt.

– Chcieliśmy zakręcić wodę. Zwierzęta prosiły o pomoc, ryczały. To był szok, trzeba było im pomóc. Nie mogliśmy na to patrzeć. To przecież żywe stworzenia – opowiada Patryk Gruchmann. – To były ogromne nerwy, ogromne emocje, człowiek wtedy przestaje myśleć. Dopiero teraz dociera do mnie, jak duże było to niebezpieczeństwo.

Na szczęście nic mu się nie stało i nie musiał trafić do szpitala.

– Odłączyliśmy prąd i bezpieczniki, ale na ratunek było za późno. Natężenie prądu było tak silne, że świeciła lampa na zewnątrz, choć była wyłączona – relacjonuje pan Marcin.

Teraz Gruchmannowie próbują otrząsnąć się po tragedii i liczą, że odszkodowanie od operatora energetycznego wystarczy im na odbudowę produkcji zwierzęcej, tym razem trzody. Nad wszystkim na razie się zastanawiają i próbują planować przyszłość.

– Z czegoś musimy żyć. Od tych krów była nasza miesięczna wypłata – mówi syn Patryk. – A teraz to wygląda, jakby ktoś zwolnił nas z pracy i nie będzie za co żyć.

– Produkcja była wystarczająca dla naszej rodziny, bo dwanaście krów dawało dziennie około 200 litrów mleka. Pozostałe były cielne. Dla naszej rodziny to wystarczało – zaznacza pani Karina. Swoje mleko dostarczali do OSM w Prudniku.

Mimo braku ubezpieczenia rolnicy mogą liczyć na gminę, która przekaże im jednorazową zapomogę.

– Jestem w stałym kontakcie z rodziną państwa Gruchmannów. Stracili podstawę egzystencji, na pewno nie zostaną sami – podkreśla Marek Pietruszka, wójt gminy Strzeleczki. – Gmina wesprze rodzinę w każdy możliwy sposób. Otrzymają na pewno jednorazową zapomogę i będą zwolniona z podatku. Będziemy też starali się pomagać we wszystkich formalno-prawnych kwestiach związanych z funkcjonowaniem gospodarstwa.

– Postaramy się w jakiś sposób wesprzeć tych rolników, bo to ogromna tragedia, choć Izba nie ma takich możliwości finansowych – mówi Marek Froelich, prezes Izby Rolniczej w Opolu.

Gruchmannowie mają też otrzymać odszkodowanie z zakładu energetycznego za poniesione straty. Zaproponowano im także tani kredyt, ale rolnicy go nie chcą, bo nie wiedzą, czy będą w stanie go spłacić.

– Tym bardziej że na wiosnę szykują się nowe wydatki: trzeba kupić ropę do maszyn, nawozy, środki ochrony. To wszystko kosztuje i to niemało, więc trzeba zająć się polem, a potem będzie, co Bóg da – mówi pan Marcin.

– Jak ktoś z mieszkańców wsi będzie chciał nas wesprzeć, zrobi to indywidualnie. A sąsiedzi już pomogli przy wyciąganiu zwierząt z obory, sprzątaniu i zapowiedzieli, że przyjdą nam pomagać, gdy będzie trzeba – cieszy się pani Karina i dziękuje pomocnikom. – Ale rozpłakałam się, kiedy czytałam niektóre komentarze w Internecie pod opisem naszej tragedii. Niestety są też ludzie bezduszni.

Rodzina Gruchmannów gospodaruje na 25 ha, w części dzierżawionych. Uprawiają zboża i kukurydzę – dotąd na paszę dla krów, a teraz, jeśli uda im się rozpocząć produkcję trzody, pole będzie dawać pożywienie dla świń.

Najgorzej tragedię przeżyła pani Karina, która zasłabła, gdy zobaczyła, co się stało. Aby jej pomóc, wezwano karetkę pogotowia.

Artur Kowalczyk

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a