wielkopolskie
Jak powiedział w inaugurującym seminarium wykładzie dr Jan Maćkowiak, dyrektor muzeum w Szreniawie, dyskusja o pańszczyźnie trwa od czasów po powstaniu styczniowym i wciąż musimy zastanawiać się nie tylko nad jej znaczeniem dla historii i teraźniejszości, ale też nad tym, jak powinna być odzwierciedlana w wystawach muzealnych.– Skutki wykluczenia ze wspólnoty chłopów i późniejsze uwłaszczenie tkwią w nas, Polakach, do dzisiaj. Warto zwrócić uwagę na brak w naszych podręcznikach do historii prawidłowego odniesienia się do problematyki poddaństwa. O ile ono występuje, to przedstawiane jest jako proces naturalny. Rzadko jest oceniane negatywnie. To jest raczej obraz wsi pańszczyźnianej, który skupia się na sielskim i harmonijnym życiu – opowiadał dr Maćkowiak.
Dodał, że podobny obraz zyskuje wieś na wystawach w licznych skansenach.
– Pamiętam konferencję w Kolbuszowej w 2011 roku, podczas której w niektórych wystąpieniach mówiło się wręcz wprost o brudzie, smrodzie, głodzie, nędzy i ubóstwie wsi. I o tym, jak to pokazać. Klient muzeum chce widzieć wieś bogatą, sielską. Wieś odpowiadającą obrazowi, który kiedyś w jego głowie powstał. Chce uczestniczyć w rozrywce, konsumować smaczne potrawy. Ale obraz rzeczywisty był inny. A skansen pokazuje często to, co powstało w głowie kustosza – rozważał dr Jan Maćkowiak.
r e k l a m a
Nasi chłopi to maszyny
Profesor Jan Sowa, socjolog z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, w swoim referacie powoływał się na XVI-wieczną publikację "Gospodarstwo" Anzelma Gostomskiego, polskiego ekonomisty, będącą swoistym podręcznikiem, zestawem rad i zaleceń, jak prowadzić gospodarstwo folwarczne.– "Gospodarstwo" Gostomskiego pokazuje, że pańszczyzna była celowo, systematycznie, siłowo organizowana przez szlachtę, żeby sprzyjać jej interesom. Mamy tam cały szereg rad i zaleceń (...). W dziele Gostomskiego chłop absolutnie nie jest traktowany jak osoba. Jest raczej traktowany tak, jak pisał w XIX wieku Krasiński, pisząc w liście do przyjaciela: "Nasi chłopi to maszyny". Gostomski traktuje ich jak maszyny biologiczne, które obok innych narzędzi są częścią wyposażenia folwarku. Trzeba ich wykorzystywać i zarządzać nimi tak, jak się zarządza i wykorzystuje maszyny. Dzieci poniżej siódmego roku życia mogą nic nie robić. Po ukończeniu siedmiu lat trzeba się zaangażować w pracę – referował prof. Jan Sowa.
Według Gostomskiego chłop miał być posłuszny, miał sam sprawić narzędzia, a jeśli tego nie zrobił, miał zakaz wchodzenia do karczmy, żeby tam nie wydawać pieniędzy na narzędzia. Rano chłopów należało wypędzać na pole. Kto nie pójdzie – chłosta. Jeśli w danym roku chłop miał mniej pracy, w kolejnym musiał zrobić więcej. Kto źle pracował, miał być karany dodatkową pracą. A kto nic nie robił, bo odrobił już swoją pańszczyznę, miał być skierowany do dworu na dodatkową pracę. Gostomski twierdził, że "krnąbrnych chłopów najlepiej jest wygnać". Co więcej, panowanie nad chłopem wykraczało poza pracę. Chłopu nie wolno było grać w karty ani wyjeżdżać na noc, handlować między sobą i kupować na kredyt. Drewno w lesie mógł zbierać tylko z ziemi i tylko w określone dni, a ziemi posiadać tylko tyle, żeby móc się wyżywić.
Cichy opór niewolnych
Z drugim z referatów wystąpił dr Michał Rauszer, antropolog i kulturoznawca z Zakładu Interdyscyplinarnych Badań nad Kulturą na Uniwersytecie Warszawskim, autor wydanych przed dwoma miesiącami "Bękartów pańszczyzny". W wykładzie zwrócił uwagę na charakter buntów, jakie mogli podejmować niewolni chłopi. Przytoczył pojęcie "broni słabych", które ma oznaczać, że podporządkowani buntują się najczęściej za pomocą takich form oporu, które są anonimowe, ukryte, przebrane.– Bardzo rzadko zdarza się sytuacja, kiedy mamy do czynienia z bezpośrednim wyzyskiem (jakiejś grupy – przyp. red.), jak w obozach koncentracyjnych. Najczęściej są to kwestie złożonych systemów podległości i podporządkowania, które są w różny sposób uzasadniane. W publicznych narracjach na temat podporządkowania mówi się, że podporządkowani są w danym miejscu, bo są głupsi, mniej przedsiębiorczy, mają gorsze pochodzenie albo jakiś dług do spłacenia. Ten rodzaj rozumienia podporządkowania dobrze ilustruje sytuację chłopskiego położenia – tłumaczył Michał Rauszer.
Przypomniał, że chłopi stosowali wiele różnych form opisanego wyżej oporu. To było sabotowanie pracy, udawane lenistwo, niszczenie narzędzi albo używanie gorszych narzędzi czy psucie zasiewów. Ale też przeorywanie pola, nielegalne zasiewy, nielegalne zbieranie drewna, kłusownictwo, podkradanie zboża, oszukiwanie na miarach i przy oddawaniu danin. To był ich "opór codzienny" wobec pańszczyzny. Ta rzeczywistość znalazła odzwierciedlenie w drzeworytach, na których można oglądać scenki z leniącymi się chłopami, obok których "siewem zajmuje się sam diabeł". Michał Rauszer zwrócił też uwagę na specyficzny rys folkloru ludowego, w którym mamy do czynienia ze światem na opak.
– W folklorze ludowym bardzo często spotykamy wątek, że wół zabija rzeźnika czy mysz goni kota. Tego typu przedstawienia wskazują na wyobrażanie sobie świata, w którym naturalna hierarchia podporządkowania jest odwrócona, czyli kiedy sługa staje się panem – mówił Michał Rauszer.
r e k l a m a
Pańszczyzna czy umowa?
Doktor Piotr Guzowski z Uniwersytetu Białostockiego zapoznał słuchaczy z podstawami prawnymi pańszczyzny.– Powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, że pańszczyzna to nie było jakieś jednolite świadczenie (...). Miała wiele form. Najwcześniejsza znana to ta z późnego średniowiecza – jutrzyny: chłopi mieli oprócz swoich działek niewielki fragment ziemi folwarcznej do zagospodarowania i za nią odpowiadali. Pojawiała się też robocizna roczna do 12, maksymalnie 14 dni w roku. Była też pańszczyzna określana kategorią "kiedy każą". A to, co zwykle nam kojarzy się z pańszczyzną, to pańszczyzna tygodniowa – tłumaczył dr Guzowski.
Wyjaśnił również, że pańszczyzna nie była czymś jednoznacznym – jej rozpowszechnienie, zakres i skala nie były jednolite. A zważywszy na strukturę gospodarstw szlacheckich i chłopskich (jeden szlachcic miał dwóch, najwyżej trzech kmieci), jej wymiar i wprowadzenie musiały się odbywać w wyniku negocjacji, choć oczywiście nie byli to równorzędni partnerzy.
Jednak nie niewolnicy
Profesor Jarosław Kita, historyk z Uniwersytetu Łódzkiego, polemizował z tezami, które wybrzmiały we wcześniejszych referatach, a w których próbowano porównywać pańszczyznę do niewolnictwa czarnoskórych w Stanach Zjednoczonych.– Dlaczego nie mogę zgodzić się na porównywanie polskich chłopów pańszczyźnianych do niewolnictwa czarnoskórych? Myślę, że wtedy jednak naruszamy pewną godność niewolników (...). Zgodzę się na sformułowanie "praca niewolna", ale nie niewolnictwo. Chłop na ziemiach polskich był "u siebie". Mówił tym samym językiem, miał ten sam kolor skóry, co jego "wróg" zamieszkujący dwór. Znał okolicę bliższą, dalszą, miał nawet dokąd zbiec. Mógł ukryć się bez rzucania się w oczy. Miał nawet jakąś własność – kawałek ziemi, chałupę. Niewolnik został zabrany do obcej ziemi, nie znał języka, miał pełen zakaz edukacji, niczego nie posiadał i nie miał szans się ukryć – przekonywał prof. Kita.
Podkreślał konieczność wyróżnienia kategorii pracowników folwarcznych, których los był inny niż chłopów pańszczyźnianych. Ale zaznaczył też, że nie należy zapominać, że 2/3 małych miasteczek w dawnej Rzeczypospolitej były prywatnymi miastami, zamieszkanymi przez mieszczan-rolników, także podlegających kategorii pańszczyzny. Świadczy o tym fakt, że dwa lata po ukazie uwłaszczającym chłopów w Królestwie Polskim wydano ukaz uwłaszczający mieszczan-rolników. Wyjaśniał, że w obowiązku pańszczyźnianym istniała możliwość wysłania na odrobek parobka czy syna, w sytuacji kiedy trzeba było obrobić swój łan ziemi. W częściach zachodnich dawnych ziem Polski pańszczyznę zastępowano czynszem. Dlatego prof. Kita domagał się, by nie ujednolicać modelu pańszczyzny i pamiętać, że był on bardzo różny dla różnych obszarów dawnej Rzeczypospolitej.