Niektóre z podmiotów skupowych stosują również inne składowe wpływające na cenę mleka. Przykład? Przez ostatnie dwa lata intensywnie wprowadzano dopłaty za mleko wyprodukowane z wykorzystaniem pasz niezawierających organizmów genetycznie modyfikowanych (czyli bez GMO). Znaczna część przetwórców wprowadzała je głównie ze względu na wymogi sieci handlowych. Dopłaty miały na celu rekompensatę wyższych cen pasz bez GMO. Ale nie tylko za to dostać można lepszą cenę. Pojawiają się też dopłaty wynikające ze zwiększonych wymogów dotyczących zawartości bakterii i komórek somatycznych, a także za utrzymanie dobrostanu zwierząt w gospodarstwie lub tak zwana premia lojalnościowa.
W większości państw europejskich model zbliżony jest do naszego rodzimego. Podstawę do określenia ceny stanowi zawartość tłuszczu i białka. W cennikach większości europejskich mleczarskich gigantów nie występują dopłaty ilościowe; a jeżeli już się pojawiają, to są one zredukowane do minimalnego poziomu – przykładowo 1 eurocent w przypadku przekroczenia określonego progu. Otrzymanie takiej dopłaty jest niejednokrotnie uwarunkowane spełnieniem dodatkowych zasad, np. dostarczeniem surowca do mleczarni za pomocą własnego transportu. Wśród polskich firm jak na razie tylko jedna wprowadziła cennik oparty całkowicie na zawartości tłuszczu i białka – bez dopłat ilościowych. Jest to Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska w Piątnicy. Ponadto firma ta wprowadziła dodatkowe progi jakościowe dotyczące zawartości bakterii i komórek somatycznych. Sposób, w jaki ustala ona wartość skupionego litra mleka jest właściwie identyczny jak dużej części zachodnich spółdzielni mleczarskich.
Od kilku lat zaobserwować można trend, którego w Polsce pojawiły się jedynie pierwsze oznaki. Premiowane jest bowiem uczestnictwo dostawców w różnych programach prowadzonych przez mleczarnie. Dużą popularność zyskują głównie elementy związane z poprawą dobrostanu zwierząt w gospodarstwie. Za nowość można uznać premiowanie produkcji tzw. mleka A2. Jest to mleko o większej zawartości kazeiny beta A2, rzekomo delikatniejszej dla układu pokarmowego człowieka. Produkty wytwarzane z jej wykorzystaniem znajdują szerokie uznanie w krajach azjatyckich, z czego najpopularniejsze są odżywki dla niemowląt. Prekursorem w premiowaniu tego elementu jest holenderska spółdzielnia Friesland Campina, która wprowadziła na rynek całą serię produktów wytworzonych z tego rodzaju mleka. Wśród polskich mleczarni znajduje się już jedna, w której cenniku znajduje się wyszczególniona zapłata za zawartość kazeiny, a jest to wyspecjalizowana w produkcji serów dojrzewających Spółdzielcza Mleczarnia Spomlek z Radzynia Podlaskiego.
Ciekawy a wręcz ekscentryczny sposób ustalania ceny za skupione mleko obowiązuje w Stanach Zjednoczonych. Funkcjonuje tam anegdota o pięciu osobach w kraju, które wiedzą jak kalkuluje się cenę za mleko, z czego cztery z nich nie żyją, a pozostały przy życiu zaginął. Kojarzone z liberalizmem gospodarczym Stany Zjednoczone określają cenę minimalną, jaką ma otrzymać dostawca. Jest ona zależna od składu mleka, jego klasy i produktu, jaki został z niego wytworzony. Podstawę jej wyliczenia stanowią obowiązkowe cotygodniowe raporty przetwórców, zawierające ilość i wartość sprzedaży masła, sera cheddar, sproszkowanej serwatki i odtłuszczonego mleka w proszku. Ceny te używane są do kalkulacji średnich ważonych cen towarów w ujęciu dwutygodniowym i miesięcznym. Te natomiast są wykorzystywane do określenia klasy mleka. Przykładowo: na podstawie ceny sprzedaży sera dojrzewającego określana jest wartość białka w nim zawarta. Na podstawie tak ustalonej wartości białka kalkulowana jest klasa mleka, która następnie stanowi podstawę do wyliczenia zapłaty dostawcy za surowiec. System ten faktycznie opiera się w głównej mierze na wartości rynkowej tego w co mleko zostało przetworzone. Mleko spożywcze kwalifikuje się zawsze jako klasa pierwsza, a masło jako klasa trzecia. Na tym jednak nie koniec. Klasa przykładowo mleka spożywczego jest modyfikowana w zależności od stanu, w jakim zostało wyprodukowane, w zależności od relacji popytu i podaży w nim występujących. Tak ustalona cena minimalna powiększana jest o część dochodów wypracowanych przez przetwórcę. Przedstawiony w dużym uproszczeniu system, prowadzi do występowania paradoksów. Standardowe amerykańskie opakowanie mleka spożywczego o pojemności pół galona w Texasie kosztuje średnio około dolara, w Illinois dwa i pół, natomiast w Nowym Jorku blisko trzy. Jest on również krytykowany ponieważ często uniemożliwia zdrową konkurencję z producentami chociażby tzw. mlek roślinnych. W przeciwieństwie do Polski, gdzie ich cena znacząco przewyższa cenę kartonu mleka, w Stanach Zjednoczonych są one nawet trzykrotnie tańsze. Warto też wspomnieć o tym, że amerykańskim producentom mleka nie są stawiane tak rygorystyczne wymogi jakościowe, jak w państwach Unii Europejskiej. Obowiązują tam wytyczne ministerstwa rolnictwa określające jako bezpieczny poziom 500 000 bakterii oraz 750 000 komórek somatycznych w mililitrze mleka surowego. Czyli standardowe amerykańskie mleko jest wg nas pozaklasowym. Aby lepiej zobrazować obowiązujące nas standardy, przytoczmy jeszcze przykład Brazylii – mleko w skupie powinno mieć w tym kraju nie więcej niż 750 000 zarówno bakterii, jak i komórek somatycznych (których jeszcze niedawno mógł być milion).
Powracając jednak do naszego kraju i obecnej sytuacji. Jak na razie nie występuje dyskusja o minimalnym progu cenowym, czy innej formie zabezpieczenia dochodów jego producentów. Raczej nie szybko dojdzie do sytuacji, w której też jakiś urząd miałby podjąć się jej określenia. Niemniej takie głosy są w innych krajach Europy coraz bardziej słyszalne. Temat ten jest dość szeroko dyskutowany w Wielkiej Brytanii. Zainteresowanie nim zaczyna się pojawiać również wśród francuskich producentów. Wynika on między innymi z problemów spowodowanych fiaskiem kilku inicjatyw, które były podejmowane wspólnie z sieciami handlowymi, a mających na celu określenie tak zwanej godziwej ceny, w której mleko trafiałoby do handlu detalicznego. Bez wątpienia ciekawym polem do obserwacji jak głęboka regulacja rynku wpłynie na dochody dostawców, będzie przykład Australii. W kraju tym na początku 2020 roku wprowadzono Kodeks Postępowania, zgodnie z którym przetwórcy w porozumieniu z dostawcami ustalać mają minimalne poziomy cen za surowiec. Dzieje się tak od połowy ubiegłego roku. Nieprzestrzeganie tych zasad jest surowo karane przez Australijski Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Co trzeba przyznać polskim mleczarniom to wyjątkowa stabilność w polityce cenowej. Owszem, są firmy lepiej i gorzej płacące za dostarczony surowiec, jednak ogólny trend jest wzrostowy. Średnia cena wypłacona producentom będzie w tym roku prawdopodobnie wyższa niż w ubiegłym. Za tradycję już można uznać podwyżki i premie wypłacane w ostatnim kwartale roku. Żadnej z polskich firm nie zdarzyło się również stosować zdarzających się w niektórych państwach zagrywek, jak zastosowanie cen retrospektywnych. Pojęcie to znamy w odniesieniu do rabatów stosowanych przez niektóre sieci handlowe. Naszym rodzimym producentom mleka zjawisko to jest nieznane, jednak w przypadku wymienionej Australii zdarzało się, że przetwórcy korygowali ceny skupu wstecz. Tym samym nietrudno zrozumieć dążeń tamtejszych rolników do regulacji rynku. Polskie mleczarstwo jak widać obrosło w dobre zwyczaje i oby w przyszłych latach były one podtrzymane.