Panie doktorze, tyle już napisano o COVID-19, że nie wiem, o co pytać. Czy to normalne?
– Tak. Sytuacja zmienia się niemal z godziny na godzinę. Ustalenia zmieniają się, bo jesteśmy informowani co chwilę o każdym kolejnym etapie badań nad wirusem. Wiemy o nim coraz więcej i dowiadujemy się szybciej, niż gdyby działo się to dwadzieścia lat temu. Wiemy, jak zakaża, jak jest zbudowany, jaki jest jego kod genetyczny.
Opowiedzmy trochę nim.
– Jest z rodziny koronawirusów. Jego materiał genetyczny zapisany jest w kwasie rybonukleinowym – RNA. Jest siódmym znanym wirusem z rodziny koronawirusów atakującym człowieka. Drugim tak sławnym jest SARS-CoV-1 – atakował w latach 2002–2003 i udało się go stłumić. Między innymi dlatego, że zakażał dopiero po wystąpieniu objawów, co pozwalało na lepszą kontrolę. Jest też wirus MERS, w którym do zakażenia dochodzi najczęściej między zwierzęciem, głównie wielbłądem, a człowiekiem, natomiast na linii człowiek – człowiek rzadko. No i mamy cztery koronawirusy powodujące zwykłe przeziębienia. Nowy koronawirus jest dość zakaźny, ale dużo mniej śmiertelny od SARS-CoV-1. Zakażamy mniej więcej na dwa dni przed wystąpieniem objawów. A objawy występują od dwóch do dziesięciu dni po zakażeniu, średnio od piątego do siódmego dnia. Jeden człowiek zakaża więc innych po trzech dniach od kontaktu, a inny po ośmiu. U skąpoobjawowych pacjentów trudno nawet powiedzieć, kiedy te objawy się zaczynają, więc w takim przypadku nie wiemy, jak to liczyć. Nie mówiąc już o zakażeniach bezobjawowych. Na pewno jednak osoby bezobjawowe zakażają słabiej niż objawowe, ponieważ produkują dużo mniej wirusa. Ale to właśnie te bezobjawowe osoby zostają często tzw. superroznosicielami, czyli osobami, które zakaziły nawet kilkadziesiąt innych.
Skoro mowa o zakaźności, zapytam o szkoły. Czy były rozsadnikami wirusa, czy nie? Czy należało je otwierać we wrześniu?
– Uważam, że otwarcie miało wpływ na wzrost zakażeń. Szkoły były po prostu nieprzygotowane. Zostały puszczone na żywioł. Jest w nich za dużo uczniów. Dyrektorzy dostali zadanie niewykonalne – zmniejszyć zagęszczenie i zrealizować program. Ministerstwo powinno było tak przygotować podstawę programową w czasie wakacji, żeby można było pracować zdalnie, zmniejszyć liczbę lekcji, klasy zmniejszyć do 15-osobowych. Kraje, które tak zrobiły, nie miały takich wzrostów. Badania z tych krajów mówiły, że szkoły nie są rozsadnikiem. I to jest prawda. Tylko trzeba wziąć pod uwagę, że na Zachodzie te szkoły są mniej liczne i były lepiej przygotowane. Mimo że dzieci stosunkowo słabo transmitują wirusa, w naszych warunkach wystarczyło, by to "trochę" spowodowało nagły wzrost zakażeń.
Mamy ich dziś około 11 tys. Będą rosnąć?
– Szczyt osiągnęliśmy w listopadzie. Teraz utrzymujemy się na tym szczycie i za chwilę te liczby zaczną powoli spadać. Oficjalnie zakażenie przeszło 3% populacji w Polsce. Osobiście uważam, że należy ten wskaźnik pomnożyć nawet przez dziesięć. Czyli mamy prawie jedną trzecią Polaków po kontakcie z koronawirusem. Od 30% zaczyna powoli powstawać tzw. odporność populacyjna, zwana mniej elegancko odpornością stadną. I tu uwaga! Wielu źle ją interpretuje, myśląc, że kiedy ją osiągniemy, będziemy bezpieczni. To oznacza jedynie, że wirus przestaje się rozprzestrzeniać w sposób niekontrolowany, a przechodzi w stan endemiczny. Czyli wybucha w postaci ognisk to tu, to tam, ale daje się te ogniska dosyć szybko opanowywać. W miejscach ognisk jednak wciąż bardzo zagraża osobom z grup ryzyka – z cukrzycą, otyłym, powyżej 65. roku życia. Poza tym odporność populacyjna jest wyliczana w oparciu o to, jak bardzo wirus jest zakaźny. A my wciąż nie wiemy dokładnie, jaka jest ta zakaźność. Po osiągnięciu odporności populacyjnej osoby wrażliwe nadal nie będą mogły więc czuć się bezpieczne. Sądzę, że koło maja osiągniemy odporność populacyjną. Wirus będzie zakażał w sposób dający się kontrolować. Co do przyszłości – sądzę, że wirus będzie zakażał głównie dzieci. Będziemy przechodzić zakażenie w dzieciństwie, tak jak dzieje się to z ospą wietrzną czy odrą, i nabędziemy odporność. Zapewne będzie ona niepełna, ale ochroni przed ciężkim przebiegiem zakażenia. Natomiast jeśli ktoś nie przejdzie zakażenia jako dziecko, a zakazi się jako dorosły, to u niego ta infekcja – tak jak z ospą czy świnką – może być niebezpieczniejsza.
Czy jeśli ktoś przeszedł zakażenie zupełnie bezobjawowo, może wytworzyć przeciwciała?
– Oczywiście. Przeciwciała to tzw. odporność swoista. Organizm w reakcji na zakażenie najpierw uruchamia odporność nieswoistą, którą mamy od urodzenia. To takie wypuszczenie na wroga oddziałów niewyspecjalizowanych. Ale już na tym etapie, kiedy albo nic nam nie jest, albo czujemy się przez chwilę nieswojo, może dojść do zlikwidowania wirusa. W takiej sytuacji może nie dojść nawet do wytworzenia przeciwciał. Bo przeciwciała to tzw. odporność swoista, pojawiająca się później. To powstanie w organizmie "wojska" wyłącznie przeciwko konkretnemu patogenowi. Oprócz przeciwciał pojawiają się także tzw. komórki cytotoksyczne, czyli takie, które mają za zadanie zniszczyć komórki naszego organizmu, do których wtargnął wirus. Nawet ten drugi etap reakcji układu odpornościowego może się odbyć bez objawów! Ale możemy wytworzyć tak mało przeciwciał, że mimo ich obecności testy ich nie wykryją. Pamiętajmy też, że niektóre z pierwszych testów reagowały na przeciwciała przeciw innym koronawirusom. Co do podatności na zachorowanie występują pewne różnice pomiędzy ludźmi. Nieco lepiej jest mieć grupę krwi 0, mniej korzystna jest grupa A, lepsze jest Rh
– niż Rh
+, ale wszystkie te różnice nie są bardzo istotne.
Czy jeśli często łapie się inne koronawirusy, to można mieć większą odporność na SARS-CoV-2?
– Nie wiemy. Są co do tego sprzeczne informacje. Część naukowców twierdzi, że powstaje taka odporność krzyżowa, inni – że nie. Ale jest podejrzenie, że jeśli przechodzi się często zakażenia tymi czterema zwykłymi koronawirusami, możliwe, że przebieg COVID-19 może być lżejszy.
Przejdźmy w takim razie do najgłośniejszego bohatera ostatnich dni – szczepionki. Jedni o niej marzą, inni – słysząc o niej, trzęsą się ze strachu.
– Jest pewien aspekt, w którym mamy szczęście. Mianowicie nie jesteśmy pierwsi. Przed nami zaszczepią się miliony Brytyjczyków i Amerykanów. Nim szczepionki trafią do nas, miną jakieś cztery miesiące. Będziemy wiedzieć znacznie więcej.
Ale niektórzy lekarze twierdzą, że te niekorzystne skutki w szczepionkach są zawsze odległe. Czy to prawda?
– Nie podpisuję się pod tym. Odległe dla mnie oznacza "po kilku miesiącach". A to jesteśmy już w stanie stwierdzić. Już mamy tysiące osób zaszczepionych szczepionkami z dwóch znanych firm. Szczepiono ich w badaniach przed wakacjami. Pytanie dotyczy czego innego. Otóż w badaniach brały udział osoby jakoś wybrane. Tam na pewno znalazły się osoby niekoniecznie zdrowe, czyli chorujące na choroby przewlekłe, ale chorujące w sposób kontrolowany. Wyniki dotyczą więc populacji, w której mamy chorych, ale leczonych. Natomiast szczepionkę mamy podać w populacjach, w których mamy bardziej zróżnicowaną sytuację. W normalnej populacji mamy ludzi cierpiących na różne choroby, ale często niezdiagnozowanych lub nieleczących się. Tego nie było w grupie poddawanej badaniu, gdyż niedopuszczalna etycznie jest sytuacja, że rozpoznajemy np. cukrzycę i zamiast ją leczyć, obserwujemy reakcję na szczepionkę. Nie wiemy zatem, w sensie liczb, dokładnie, jak przełożą się szczepionki na reakcje w normalnej populacji. Tu od razu uspokajam. To nic szczególnego! Kiedy badaliśmy lata temu dziesiątki tysięcy leków, które przyjmujemy na co dzień, a także wszystkie dostępne szczepionki, była ta sama sytuacja. Nigdy w badaniach nie uczestniczy "normalna" populacja w pomniejszeniu, tylko jakoś wybrana grupa. A jednak przyjmujemy tysiące leków każdego dnia i nie boimy się. Ale nawet gdyby miały wystąpić jakieś objawy niepożądane, osoby z ryzykiem ciężkiego przebiegu COVID nie mają się nad czym zastanawiać. Wirus dla nich jest bezwzględnie groźniejszy.
Ale czy ta szczepionka jest rzeczywiście groźniejsza? Czy jest tak nowatorska, że nic o niej nie wiemy?
– Chodzi o to, żeby wytworzyć odporność swoistą, czyli żeby powstały przeciwciała, a najlepiej także komórki cytotoksyczne. Nasz układ odpornościowy reaguje głównie nie na zawartość wirusa, ale tak jakby na jego "płaszczyk". W osłonce koronawirusa są zbudowane z białka "kolce". I to na nie, a właściwie na ich końce, reaguje nasz układ odpornościowy, produkując przeciwciała. W szczepionce mamy podanego nie całego wirusa, jak jest to choćby ze szczepionką przeciwko odrze czy polio, ale maleńki fragment kodu genetycznego koronawirusa, który jest instrukcją dla komórek naszego ciała, jak wyprodukować białko będące częścią białka wirusa. To tak, jakbyśmy zamiast całego pióra podali nawet nie samą stalówkę, ale jej czubek, na którym widać maleńką stalową kuleczkę. Takim czymś nic nie napiszemy. Podobnie jest tutaj – takie pojedyncze białko nie jest wirusem i nie może nam zrobić krzywdy. A układ odpornościowy wykryje to białko i zacznie produkcję przeciwciał.
Niektórzy boją się, że nasze komórki zaczną niekontrolowanie produkować to białko, że zmienią się nie do poznania, a my staniemy się cyborgami...
– To nonsens. Fragmenty "instrukcji", czyli mRNA, przeniesione zostaną do komórek organizmu w maleńkich kropelkach tłuszczu. Instrukcja trafi i będzie czynna przez chwilę. Kwas rybonukleinowy jest bardzo nietrwały, bardzo szybko ulega degradacji. Twórcy szczepionki boją się nawet, że może ulec zniszczeniu, zanim komórka wyprodukuje z tej instrukcji wystarczającą liczbę cząsteczek tego białka, które ma sprowokować układ odpornościowy do wytworzenia przeciwciał. Trzeba by wtedy dwóch, a u niektórych, np. osób starszych, słabiej reagujących, nawet trzech podań szczepionki. mRNA nie może być trwałe, bo wtedy nasza własna komórka, w której naturalnie obecny jest ten kwas, produkowałaby coś bez końca. A ona musi regulować produkcję białek. Toteż mRNA jest bardzo bezpieczne.
Niektórzy boją się, bo szczepionka powstała za szybko. Czy to znaczy, że powstała z lekceważeniem naukowych reguł?
– Absolutnie nie! Ten sposób przygotowania mRNA jest znany od kilku lat. Trwały nad nim badania i za kilka lat mielibyśmy naturalnie kilka nowych szczepionek o takiej budowie. Ta pojawiła się szybciej, bo pandemia wymusiła pośpiech. Rządy wydały na to potężne pieniądze, których nie wydaje się w normalnych warunkach. Badania poszły szybciej także dlatego, że fazy badań się zazębiały. Nie czekano na wyniki z pierwszej fazy, tylko zaczynano badania w drugiej. I podobnie było z trzecią. To jak najbardziej dopuszczalne, tylko nikt w normalnych warunkach tak nie robi, bo ten sposób zakłada, że część działań w kolejnej fazie zaczynamy "w ciemno". To oznacza, że większość wyników idzie do kosza. Zwykle czeka się na wyniki z jednej fazy i dopiero projektuje kolejną. Tak jest taniej. Ale pandemia groziła takimi stratami gospodarczymi, że opłacało się światu robić to mniej ekonomicznie, dużo drożej, ale szybciej. To tak, jakby w reakcji na zapaloną kontrolkę silnika mechanik zakupił wszystkie jego części do ewentualnej naprawy. A w badaniu komputerowym wyszło później, że to tylko świece. Ale on nie musi już ich zamawiać, może szybciej ruszyć z robotą, bo ma je pod ręką. Co prawda, poniesie koszt odsyłania pozostałych, może nie wszystkie da się zwrócić. Będzie drożej, ale samochód będzie naprawiony szybciej. Tak było z tą szczepionką.
Jednak nie podaje się tej szczepionki dzieciom czy kobietom w ciąży.
Kobiet w ciąży i dzieci nie będziemy szczepić dlatego, że nie badano tych grup. Ale znów powiem, że to nic wyjątkowego. Takie badania są trudniejsze i czasochłonne. Dopóki nie zostaną przeprowadzone, grupy wrażliwe, jak właśnie kobiety w ciąży i dzieci, są pomijane we wskazaniach, chociaż zazwyczaj nie ma żadnych przesłanek, że szczepienie może im w czymś zagrażać. Tak jest w przypadku szczepionek na koronawirusa. Nawiasem mówiąc Polacy oprócz leków kupują wielkie ilości suplementów diety w postaci preparatów z witaminami, mikroelementami itp. Takie preparaty nie przechodzą żadnych badań klinicznych, a nikt nie obawia się, że zaszkodzą.
A pan się zaszczepi?
– Natychmiast. Jak tylko pojawi się szczepionka. Zwłaszcza że jestem w grupie ryzyka.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Karolina Kasperek