łódzkie
Gospodarstwo państwa Wiechnów odwiedziliśmy po raz pierwszy w 2019 roku. Pod koniec ubiegłego roku zawitaliśmy ponownie w gościnne progi gospodarzy. Ale nie przez przypadek. Chcieliśmy bowiem, by podzielili się z naszymi Czytelnikami swoim doświadczeniem w pracy z robotami udojowymi. Bo takowe pracują tutaj dwa. Pierwszy robot – Astronaut firmy Lely zakupiony został już 6 lat temu. W maju ubiegłego roku zamontowano kolejny.– Inwestycja w drugi robot udojowy była po prostu koniecznością, gdyż jedno urządzenie nie było już w stanie obsłużyć zwiększającego się pogłowia produkcyjnego – uargumentował inwestycję Marcin Wiechno. – Dość powiedzieć, że w pewnym momencie doszliśmy do sytuacji, w której 30 krów musieliśmy doić w starej uwięziowej oborze.
Obecnie hodowcy z Bogorii utrzymują pogłowie liczące 220 sztuk, w tym 110 krów dojnych o wydajności 9000 kg mleka od sztuki.
Kiedy odwiedzamy – zrobotyzowane pod względem doju – obory, zazwyczaj są to nowoczesne obiekty, o niedługim stażu użytkowania. W gospodarstwie Emilii i Marcina Wiechnów tak nie jest, co nie oznacza, że hodowla bydła i produkcja mleka pozostaje tutaj w tyle. Wprost przeciwnie. Jest na najwyższym poziomie, a szczególne słowa uznania należą się hodowcom za pomysłowość i gospodarność. Minęło już bowiem ładnych kilka lat odkąd zamiast zadłużać się w banku, by skredytować budowę nowej obory, postanowili wykorzystać istniejące w gospodarstwie budynki i zaadaptować je dla potrzeb bydła mlecznego. Pomysł okazał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Niskim nakładem finansowym i bez większych prac budowlanych Emilia i Marcin Wiechnowie – jak sami mówią – po prostu wpuścili bydło do zaadaptowanego obszernego garażu na maszyny. Od tego czasu mleczne stado utrzymywane jest niejako w dwóch budynkach. W dawnym garażu i prostopadle przylegającej do niego zadaszonej wiacie, w której na głębokiej ściółce utrzymywana jest młodzież.
Obora dla krów mlecznych to obecnie przestronny budynek, którego betonową posadzkę pokrywa gruba warstwa słomy. Aby zapewnić w nim dostateczną ilość światła, w dachu zamontowano liczne świetliki.
Odpowiedni mikroklimat – szczególnie w okresie letnim – zapewniają mechaniczne wentylatory. Jedyną bodaj inwestycją budowlaną, jaką hodowcy musieli wykonać, był zewnętrzny, dokładnie zadaszony stół paszowy.
W otwartych obiektach, na głębokiej ściółce zwierzęta czują się doskonale. Widok leżących, leniwie przeżuwających krów, był tego najlepszym potwierdzeniem. Pomimo że w gospodarstwie w ogóle nie uprawia się zbóż, gospodarze jak najbardziej świadomie zdecydowali się na ściołowy system utrzymania zwierząt, kierując się przede wszystkim zapewnieniem im jak najwyższego dobrostanu.
– Koszty związane z zakupem słomy i duża pracochłonność tego systemu rekompensowane są dobrym zdrowiem zwierząt – podkreślił pan Marcin.
Trzeba też wspomnieć, że hodowcy zapewnili całemu stadu dostęp do wybiegów. Ma go nie tylko młodzież, ale również krowy dojne.
Wróćmy jednak do samych robotów, z których – jak zgodnie przyznali hodowcy – są zadowoleni, ale...
– Nie jest tak, jak wielu może się wydawać, że gdy dojem zajmują się roboty, to już nic się w tej kwestii nie robi – podkreślił Marcin Wiechno. – Wiele czasu trzeba poświęcić pierwiastkom, które potrzebują czasu, by nauczyć się doju w robocie i wymagają podganiania.
W zautomatyzowanym doju ogromną rolę odgrywa wymię, które najlepiej by było o mocnej budowie, wysoko zawieszone z równie mocnym więzadłem środkowym. Jeszcze większą rolę odgrywa rozstawienie i długość strzyków.
– Pomimo że do rozrodu wybieramy buhaje pod kątem przydatności córek do doju robotem, trafiają się sztuki, które mają krótkie strzyki. Na takich strzykach aparat udojowy nie może się utrzymać i spada, wtedy konieczna jest pomoc – tłumaczy pan Marcin. – Roboty sprawiły, że zmienił się charakter naszej pracy. Zamiast zajmującej dużo czasu pracy przy doju, dziś pracujemy przy komputerze, kontrolując i analizując dane. Obecnie każda krowa wchodzi do robota średnio 3 razy na dobę.
W oborze z dwóch robotów korzysta 110 krów, może 140. Jednak jak twierdzi hodowca, nie zamierza maksymalnie ich obciążać, bowiem zaobserwował, że kiedy na jednym robocie doi się 50–60 krów mleka jest więcej.
– Krowy nie stoją wówczas w kolejce do doju, są spokojniejsze i niezestresowane, a i liczba wejść do robota jest mniejsza – wymieniał hodowca.
Kiedy zapytaliśmy o wady robotów pan Marcin bez zastanowienia wymienił bardzo kosztowne części zamienne. Wysokie są też koszty eksploatacji urządzeń.
– Ale zawsze jest coś za coś – dodał z uśmiechem.
Można powiedzieć, że ze zbliżonym do jak najbardziej naturalnego ściołowym systemem utrzymania doskonale współgra sposób prowadzenia rozrodu. Jałowizna kryta jest przez przebywającego z nią buhaja. Krowy inseminuje pan Marcin, preferując jednak genetykę amerykańską, ale tylko te sztuki, które wymagają „hormonów”. Pozostałe kryje też buhaj.
Na koniec naszej rozmowy Marcin Wiechno podkreślił, jak bardzo cieszy go fakt, że łowicka spółdzielnia, której od lat jest dostawcą, wyszła na prostą, a ceny skupu dorównują, a niejednokrotnie przewyższają, te płacone przez inne podmioty w rejonie.