Zamierza mianowicie zmienić Kodeks postępowania w sprawach o wykroczenia. Projekt ustawy 8 stycznia wpłynął do Sejmu i podobno ma trafić do pierwszego czytania już podczas jednego z najbliższych posiedzeń.
Dziś obywatel, którego funkcjonariusz policji chce ukarać mandatem, ma prawo odmówić jego przyjęcia. W takiej sytuacji policja przygotowuje wniosek o ukaranie i wysyła go do sądu. I to sąd decyduje, czy dążenie do ukarania obywatela było zasadne.
Tymczasem rządzący planują odebrać Polakom prawo odmowy przyjęcia mandatu, które przysługiwało im nawet za słusznie minionej komuny. Będzie można wprawdzie zaskarżyć mandat do sądu, ale w ciągu zaledwie 7 dni. W odwołaniu skarżący powinien wskazać wszystkie znane mu dowody na poparcie jego twierdzeń. Jeśli tego nie zrobi, straci prawo powoływania się na nie w postępowaniu przed sądem. Tak więc to nie policja będzie w sądzie udowadniać winę obywatelowi, lecz on wykazywać swoją niewinność. A standardem demokratycznego państwa prawnego jest, że to organ państwa musi wykazać winę jednostki pociąganej do odpowiedzialności za wykroczenie.
Mandat trzeba będzie zapłacić, chyba że po wniesieniu odwołania sąd wstrzyma – na wniosek ukaranego – jego wykonanie. W razie wygranej w sądzie to niesłusznie ukarany obywatel zmuszony będzie walczyć – nie wiadomo jak długo – o odzyskanie swoich pieniędzy. Nowością jest też to, że sąd będzie mógł wymierzyć ukaranemu karę surowszą niż policja, czego w obecnym stanie prawnym nie jest władny zrobić.
Autorzy projektu z PiS i Solidarnej Polski twierdzą, że chcą odciążyć sądy od rozpoznawania wniosków o ukaranie, a obywatele wręcz na tym zyskają, bo nie będą pochopnie podejmować decyzji o nieprzyjmowaniu mandatu. Wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł na konferencji prasowej przekonywał, że podobne rozwiązania funkcjonują w takich krajach, jak Niemcy, Włochy, Niderlandy, Belgia, Francja. Zapomniał tylko dodać, że tam obywatele dysponują znacznie większymi możliwościami skutecznego zaskarżenia nałożonego mandatu (np. w Niemczech mają dostęp do zdjęć zrobionych przez fotoradar), a istotnie dość surowe przepisy mają na celu przede wszystkim poprawę bezpieczeństwa na drogach.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że pomysłodawcom nieszczęsnego projektu chodzi o coś zupełnie innego, a mianowicie o zniechęcenie Polaków do udziału w protestach przeciwko władzy, których w ostatnich miesiącach było sporo. Przypomnijmy choćby szeroko relacjonowane na naszych łamach akcje rolników z AgroUnii wyrażających zdecydowany sprzeciw wobec słynnej "piątki dla zwierząt". Czyżby była to zemsta za zarzucanie posłom PiS zdrady polskiej wsi i podrzucenie martwej świni blisko domu prezesa? To oczywiście żart, ale tak naprawdę nikomu nie powinno być do śmiechu.
Jak twierdzi rzecznik praw obywatelskich, prof. Adam Bodnar, proponowana nowelizacja przepisów może prowadzić do niebezpiecznych nadużyć ze strony władzy i stanowić krok w stronę budowania tzw. państwa policyjnego.
Przeciwny tym bulwersującym zmianom prawa jest (na razie) trzeci koalicjant, czyli Porozumienie Jarosława Gowina. Cała nadzieja więc w tym, że projekt nie uzyska większości w Sejmie.