Choć przez cały ten czas wskazywano na konieczność szerszego wykorzystywania w żywieniu zwierząt krajowych źródeł białka, chociażby takich jak nasiona roślin strączkowych, to jednak ich produkcja w naszym kraju wynosi tylko 0,3 mln ton. Nie pomogły programy dofinansowujące i promujące uprawę tych roślin białkowych, które obowiązywały w latach 2011–2015 oraz 2016–2020. Nie powstał dzięki nim rynek krajowych pasz białkowych.
r e k l a m a
Wymogi dla nieistniejącego surowca
Gdyby nie kolejna nowelizacja przepisów, zakaz stosowania pasz GMO wszedłby w życie od Nowego Roku. Przedstawiciele branży paszowej wskazywali, że zakaz powinien zacząć obowiązywać za cztery lata, gdyż obecnie nie ma możliwości zastąpienia genetycznie modyfikowanej śruty sojowej innymi surowcami białkowymi. Deklarowali jednocześnie, że przemysł paszowy będzie skupował krajowy surowiec białkowy, by zwiększać jego udział w paszach. Importowana śruta sojowa stanowi około 70% w produkcji pasz, a rodzime rośliny białkowe, jak poekstrakcyjna śruta rzepakowa czy nasiona roślin strączkowych – 25–30%.– Uczestniczymy w procesie ciągłego przesuwania wejścia w życie zakazu stosowania pasz genetycznie modyfikowanych. Czas upływa, zmienia się struktura gospodarstw, a co za tym idzie sposób żywienia zwierząt, a postępu we wprowadzaniu białka krajowego niemodyfikowanego genetycznie nie widać. Oprócz dyskusji, w praktyce poczyniono niewiele, więc nie ma szans na wprowadzenie zakazu w życie. Konieczna jest natomiast współpraca organizacji branżowych i wcielenie w życie proponowanych przez nie rozwiązań – twierdzi Monika Piątkowska, prezydent Izby Zbożowo-Paszowej.
Jej zdaniem odłożenie zakazu na dwa lata nie rozwiązuje sprawy. Potrzebna jest rzetelna dyskusja z wszystkimi zaangażowanymi stronami oraz podejmowanie decyzji w oparciu o twarde dane.
– Zarówno rolnicy, jak i przemysł paszowy czy uczelnie zdają sobie sprawę z ograniczeń, jakie niesie ze sobą stosowanie wyłącznie białka rodzimego. Decyzje muszą być podejmowane w poczuciu gospodarczej odpowiedzialności, a nie tylko politycznego zapotrzebowania. Jedynie politycy przekonują wszystkich, że nasz krajowy potencjał pozwala na uniezależnienie się od soi genetycznie modyfikowanej, nie biorą jednak pod uwagę, jakim kosztem – uważa Agata Lecewicz, ekspert Europejskiej Federacji Producentów Pasz FEFAC z ramienia Izby Zbożowo-Paszowej oraz dyrektor ds. rozwoju i jakości w firmie Nutripol Pasze.
Zdaniem Wojciecha Zarzyckiego, wiceprezydenta Izby oraz dyrektora zakładu AdiFeed, trend jest dobry, ale powinniśmy, podobnie jak w innych krajach europejskich, iść drogą zachęcania do zwiększania różnorodności dostępnego białka, a nie poprzez wprowadzanie zakazu stosowania jakiegoś surowca.
– Chce się zmusić sektor paszowy, aby zużywał określoną ilość krajowego białka, jednak ciężko narzucać limity czegoś, czego nie ma. Pomysły, aby firmy paszowe dla wywiązania się z limitów dostarczały rolnikom materiał siewny kupowany poza granicami kraju, mogą nie przynieść rezultatów – uważa Wojciech Zarzycki.
Plany muszą być długofalowe
Uprawa roślin wysokobiałkowych zamiast wzrastać, z roku na rok maleje. Niektórzy twierdzą, że jedynie zachęta finansowa jest w stanie nakłonić rolników do uprawy roślin strączkowych oraz soi niemodyfikowanej genetycznie i zwiększenia puli białka krajowego, dzięki czemu przemysł paszowy będzie miał dostęp do surowca. Rolnicy dzwoniący do naszej redakcji zwracają jednak uwagę, że dopłaty do soi w Polsce nie wspierają tak naprawdę upraw na dużych areałach, gdyż powyżej 75 ha znacznie spada dofinansowanie. Nie wspiera się więc tych, którzy mogliby dostarczać duże partie jednolitego surowca poszukiwanego przez wytwórnie pasz.– Jako Izba Zbożowo-Paszowa jesteśmy zainteresowani zwiększeniem uprawy i zużycia rodzimych surowców wysokobiałkowych. Firmy już teraz inwestują w produkcję, która w przyszłości ma być oparta na polskim białku, choć mamy świadomość, że to nie nastąpi w ciągu roku czy dwóch lat. Obecnie uzyskujemy około 300 tys. ton roślin strączkowych w Polsce. Zużywamy natomiast ponad 4 mln ton surowców, a samego białka paszowego 1,3 mln ton. Dlatego państwo polskie musi podjąć realne i skuteczne działania, a nie tylko pozorowane w związku z produkcją polskiego białka – twierdzi Monika Piątkowska.
Brak dobrze zorganizowanego skupu nasion sprawił, że po chwilowym wzroście uprawy roślin strączkowych, kiedy wprowadzono dopłaty, od 2015 roku ich produkcja w naszym kraju spada. Przez czternaście lat kompletnie nic się nie zmieniło w kwestii produkcji rodzimego białka, więc trudno oczekiwać, że za dwa lata łubiny i groch będą w paszach, bo za czyją sprawą miałoby się to stać? Widać, że na razie nikomu nie zależy na zwiększaniu ich produkcji.
Rolnicy mają świadomość korzystnego znaczenia tych roślin w płodozmianie i w żywieniu zwierząt, ale póki co mogą uprawiać i wykorzystywać strączkowe tylko na własne potrzeby. Pomimo że wyniki doświadczeń z wykorzystaniem roślin strączkowych wydają się zachęcające, to jednak wciąż są rzadko wykorzystywane w gospodarstwach jako pasza dla zwierząt, a już tym bardziej żadna wytwórnia pasz nie podejmuje się wprowadzenia takich mieszanek do swojej oferty.
Prezydent Izby Zbożowo-Paszowej podkreśla, że oprócz tego, że surowiec powinien być dostępny na rynku w wystarczających ilościach, trzeba mieć na uwadze także ekonomikę produkcji zwierzęcej. Tego, co sprawdziło się w chowie gospodarskim, nie da się tak samo zastosować w dużych fermach oraz wytwórniach mieszanek paszowych.
r e k l a m a
Czy nas na to stać?
W kontekście wycofania surowców genetycznie modyfikowanych nasuwa się pytanie, czy stać nas na całkowite zastąpienie importowanej śruty sojowej. Zdaniem ekspertów wprowadzenie zakazu pogorszy sytuację polskich rolników.– W dyskusji istotny jest argument dotyczący konkurencyjności polskiego sektora rolno-spożywczego na arenie międzynarodowej. Pamiętajmy, że Polska jest czołowym producentem drobiu w Europie i 50% brojlerów trafia na eksport. Hodowla drobiu to główny odbiorca surowców białkowych, a przemysł paszowy jest jednym z elementów tego łańcucha. Wprowadzenie do pasz zamienników śruty sojowej z pewnością podwyższy ceny mieszanek, a tym samym pogorszy konkurencyjność naszych produktów na światowym rynku. Białka rodzimych roślin nie da się wprowadzić w intensywnej produkcji zwierzęcej bez wpływu na jej ekonomikę – uważa Wojciech Zarzycki.
W jego opinii nieprawdą jest, że przemysł paszowy nie chce stosować krajowych źródeł białka, ale wytwórcy pasz i koncentratów muszą brać pod uwagę z jednej strony wymagania żywieniowe zwierząt, a z drugiej ekonomię produkcji ze względu na konkurencję na rynku europejskim.
– Ne widzimy możliwości, aby całkowicie wyeliminować importowaną śrutę sojową, gdyż nie ma takiej rośliny, która jest w stanie w pełni ją zastąpić. Należy dążyć do sukcesywnego zwiększania udziału rodzimych roślin białkowych, mając jednocześnie na uwadze, że przemysł rządzi się trochę innymi prawami niż produkcja gospodarska i wymaga większych inwestycji w przystosowanie się do zmian technologicznych – dodaje Zarzycki.
Wdrożenie programu stopniowego zastępowania importowanej śruty sojowej rodzimymi surowcami może jednak zmniejszyć deficyt białka paszowego i zwiększyć produkcję krajowych roślin wysokobiałkowych, które przecież mogą być z powodzeniem stosowane w żywieniu zwierząt.
Nie można uprawiać hobbystycznie
– Program zazieleniania, obejmujący między innymi rośliny bobowate, się nie sprawdził, gdyż jest to po prostu produkcja ekologiczna. Rolnik, który się na niego zdecyduje, nie może stosować w uprawie środków ochrony roślin oraz nawozów, więc efekt jest taki, że plony znacznie spadają poniżej 2–3 ton z hektara. Czasami rolnicy zbierają zaledwie pół tony z hektara. Ostatecznie rośliny te nie są zbierane, a jedynie przeorane, więc niby mamy duże powierzchnie upraw, ale nie mamy plonów. Uczestnicy rynku zbożowo-paszowego znają tę sytuację i zmieniające się ceny oraz realia, dlatego chcielibyśmy, aby wiedza ekspertów została jak najlepiej wykorzystana – twierdzi Dariusz Kutzias, prezes zarządu DAKU International.Jego zdaniem produkcja non-GMO powinna dotyczyć raczej produktów premium, tak jak to ma miejsce na zachodzie Europy. Produkty wytworzone bez zastosowania surowców modyfikowanych genetycznie mają inny status i są po prostu droższe niż te ogólnie dostępne.
– Czy wszystkich będzie stać na kurczaka wyprodukowanego na białku krajowym, który będzie zdecydowanie droższy niż uzyskiwany dotychczas na modyfikowanej śrucie sojowej? – zadaje pytanie Dariusz Kutzias. – U naszych zachodnich sąsiadów produkcja rodzimego białka stanowi niewielki procent, jest niszowa i przeznaczona właśnie dla produktów z wyższej półki.
W żywieniu bydła oraz starszych tuczników jesteśmy w stanie zastąpić całkowicie poekstrakcyjną śrutę sojową. Pojawia się natomiast pytanie, jakim kosztem to się odbędzie w przypadku drobiu oraz młodszych zwierząt.
– Indyki w pierwszych paszach potrzebują nawet 30% białka, więc w zasadzie nie ma możliwości zastąpienia śruty sojowej nasionami roślin strączkowych. Możemy uzupełnić białko mączką rybną oraz białkiem ziemniaczanym z bardzo dobrym efektem żywieniowym – pytanie tylko za ile. Nie jest trudno wyprodukować paszę, ale trzeba jeszcze znaleźć klienta, który kupi ją za wyższą cenę. W analizach i doświadczeniach nie skupiano się na ekonomice produkcji. Dopiero poznanie realnych cen surowców, które będą oferowane na rynku, pozwoli na faktyczne określenie ich limitów w paszach – podkreśla Agata Lecewicz.