r e k l a m a
Ktoś do drzwi mocno pukać zaczął, a choć odpowiedzi nie otrzymał, nie ustawał się dobijać. Prezes szybko schował list za surdut, który zapiął, i poszedł ku drzwiom. Przybyłym był ojciec Serafin. Przychodził bardzo w porę, gdyż właśnie rodziła się w sumieniu starego wątpliwość, czy ma prawo list do obcej osoby zaadresowany, choćby od siostry, otworzyć.
r e k l a m a
– To się przypadkiem zatrzasnęło.
Zobacz także
– Czytałem głupie jakieś romansidło – odezwał się stary. – Co też to oni teraz wymyślają... Jakie figury, jakie intrygi! Jak oni tam te nasze stare czasy, których nie znają, oporządzają po swojemu!
– A to prawda – odezwał się ojciec Serafin. – Niedawno mi ktoś opowiadał, że czytał w książce jakąś historyę o starym jakoby Polaku, który dla jakiegoś podejrzenia czy coś list przejęty do obcej osoby pisany rozpieczętowuje i czyta! Gdzieżby to, proszę prezesa, co podobnego za dawnych czasów trafić się mogło! Żeby człek poważny tajemnicę pieczęci dla ciekawości złamać się odważył...
Prezes aż podskoczył, lecz pohamował się zaraz. Popatrzył w oczy księdzu, który nic po sobie nie dawał poznać, przeszedł się dla uspokojenia po pokoju i usiadł.
Ojciec Serafin zaproponował maryasza. Grali w milczeniu.
Mógł prezes wprawdzie, nie rozpieczętowując koperty, samem ukazaniem listu przekonać baby – jak je zwał – o popełnionej przez nie zbrodni, potajemnych stosunkach z dworem Orygowieckim, a jednak chciało mu się wiedzieć coś więcej nad to. Po odejściu ojca Serafina począł z sumieniem wchodzić w układy, czyby, jako ojciec i głowa domu, z prawa patriarchalnego przysługującego naczelnikowi rodziny, nie mógł być rozgrzeszonym, gdyby nawet list pochwycony przeczytał. Zdawało mu się, iż nie tylko ma prawo, ale nawet obowiązek, a jednak wahał się długo.
Podano do stołu. Kazał powiedzieć, że się czuje niezdrów i że w swoim pokoju jeść będzie. Jadł więc sam, a raczej nie ruszył prawie, co mu podawano – tak go piekł ten papier, który trzymał na piersiach, nie mając ani odwagi go wrzucić w komin, ani rozpieczętować. Po kilkakroć patrzał na adres, na którym stało imię pana Daniela. Już, już zabierał się do złamania pieczęci i chował znowu zamyślony ten nieszczęsny dowód buntu przeciw jego rozkazom.
Sumienie, gdy człowiek wytacza mu bój, najczęściej zwyciężyć się daje – przychodzą w pomoc sofizmata. Tu powaga ojcowska szczególniej nieodbicie się dopominała zupełnej wiedzy potajemnego spisku. Prezes zamknął drzwi, drżącą się ręką przeżegnał i pieczęć złamał z gwałtownością świadczącą, że jeszcze z sobą walczył, że to czynił namiętnie i przeciw przekonaniu.
Z koperty wypadł list – już nie ręką Wychlińskiej pisany, ale znanym mu charakterem Leokadyi. Zburzył go ten widok... Któż wie, gdyby był wiedział o tym, może by nie zaglądał do środka. Strach go ogarnął na widok pisma, które mu może przepaść jaką czarną pod stopami odsłonić miało. Pot wystąpił na skronie, ręce drgały jak w febrze, oczy zasłaniała mgła, musiał spocząć chwilę, ochłodzić się szklanką wody, zebrać całą odwagę, nim zasiadł do czytania – podstępem pochwyconych zwierzeń.
List był na czterech stronicach bitym charakterem drobno pisany. Nie było więc wątpliwości, iż stosunek, którego istnienie odgadywał, trwał i musiał już być dawnym, gdy pismo przybierało takie rozmiary...
Prezes uczuł od łez zwilżające się powieki. Walka, którą rozpoczął z własnem dziecięciem, była cięższą, trudniejszą, niż sadził – zwątpił o sobie. Długo obracał ten papier zasypany literami, długo jeszcze nie miał odwagi rozpocząć czytania, wreszcie z goryczą niewypowiedzianą w sercu – zaczął. List, z którego dajemy wyjątki, następującej był treści:
"Mój drogi Danielu. Siadam do Ciebie pisać w nocy, jak zwykle, we dnie obawiałabym się być pochwyconą na tej zbrodni. Z mojego okna widzę z daleka, z daleka Twój dwór w Orygowcach, a w nim światełko – i wyobrażam sobie, że Ty tam może siedzisz nad listem do mnie. Lecz cóż ja Ci stąd napiszę i doniosę, o czem byś nie wiedział, czego byś nie odgadł?(cdn.)