małopolskie
Dziesięć lat temu napisaliśmy w ówczesnym "Tygodniku Rolniczym" o grupie podtarnowskich rolników, którzy raptem rok wcześniej utworzyli stowarzyszenie mające na celu wspieranie sprzedaży bezpośredniej. Produkty prosto od rolnika miały trafiać na stoły głównie mieszczan w Krakowie i kilku innych miastach. Inicjatorami byli Jan Czaja, mieszkaniec Janowic, który po studiach informatycznych na krakowskiej Akademii Górniczo-Technicznej wrócił na gospodarstwo, oraz Barbara Zych i Stanisław Ziółkowski z Kończysk.r e k l a m a
Razem mamy tyle, by zacząć
– Zacząłem działać w Lokalnej Grupie Działania Dunajec – Biała. Grupa zaprosiła okolicznych rolników na spotkanie, na którym chcieliśmy szukać pomysłów. Przyszli Basia Zych i Stanisław Ziółkowski. Miałem wtedy 30 hektarów, Basia – 6, Stanisław – 30 – opowiada Jan.Basia, po szkole rolniczej i krawcowa, miała na swoich hektarach stare sady. Stanisław hodował konie, pstrągi i daniele oraz uprawiał na większą skalę ziemniaki. Jan – elektronik-informatyk, miał jeszcze kilkanaście mlecznych krów.
– Mama, stomatolożka, pasjonatka tych zwierząt, zwiozła je w 1978 roku z Opola i kazała ojcu trzymać stado. Ojciec kilkanaście lat temu zmarł, więc poprosiła mnie, żebym po studiach wrócił i zajął się krowami. Zupełnie przypadkiem natknąłem się wtedy na artykuł o brytyjskim portalu "Riverford Organic Farmer". Była to platforma, przez którą rolnicy sprzedawali efekty swojej produkcji bez pośredników. Platforma istniała już od lat 80. ubiegłego wieku. Tworząc naszą stronę paczkaodrolnika.pl, wzorowaliśmy się na niej – opowiada Jan.
Spotkali się w czerwcu 2010 roku. Jan, z certyfikatem ekologicznej produkcji, sprzedawał właśnie krowy, które jemu nie przynosiły już zysku, Basia sprzedawała jabłka ze spadów po 9 groszy za kilogram, a jej mąż karczował właśnie połowę sadów. Sytuacja przypominała jednak trochę tę z filmu "Ziemia obiecana", w której spotkało się trzech marzycieli i padły legendarne już słowa: "Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic, więc razem mamy w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę".
Marchewka do reklamacji?
Dołączyli do nich kolejni rolnicy. Dziesięć lat temu nie było ustawy o rolniczym handlu detalicznym, nie mogli więc sprzedawać przetworów, a jedynie surowce nieprzetworzone. A że klienci nie kupiliby pojedynczego jajka czy rzodkiewki, tylko "komplet", zaczęli łączyć siły i produkty i, jak Brytyjczycy, wozić paczki. Nie bez przeszkód i anegdot.– Mleko sprzedawaliśmy, zgodnie z przepisami, z naczynia zbiorczego prosto do naczynia konsumenta. Zajechaliśmy do jednego z krakowskich bloków. Zepsuła się winda, a zamówienie na ósmym piętrze. Wnieśliśmy 20-litrową beczkę, pani kupiła litr. To był ostatni raz, kiedy z mlekiem byliśmy w Krakowie. Kiedy ruszyliśmy z pierwszym transportem do dwunastu osób, wyjechaliśmy o dziesiątej, a o dwudziestej drugiej mieliśmy w samochodzie jeszcze siedem paczek. Zupełnie nie przewidzieliśmy korków! A kiedyś klientka w Krakowie chciała sądzić się z nami o odszkodowanie w wysokości 3 tys. zł. Do nowego sokownika włożyła marchew prosto ze skrzynki. Miała pretensje, że do marchwi nie dołączyliśmy instrukcji obsługi, z informacją, że można jej używać do przetwarzania po oczyszczeniu z ziemi – mówi z uśmiechem, ale i wyczuwalnym zrezygnowaniem Barbara.
r e k l a m a
Gospodarka i etaty
Po pierwszej dostawie zmienili grafik dostaw. Wyjeżdżali do Krakowa dopiero o siedemnastej – korki były już mniejsze, a ludzie po pracy w domach. Nie wydawali na reklamę, nie roznosili ulotek. Wystarczyła poczta pantoflowa i zainteresowanie mediów. Klientów znaleźli nie tylko w Krakowie, ale i w odległym Toruniu. Paczki kupione w internetowym sklepie wysyłali kurierem. Pakowali je rankami, ale szybko okazało się, że nie da się wyżyć tylko z tej sprzedaży produktów z pola. Dlatego i Basia, i Jan w ciągu dnia pracowali na etacie.– Pracowaliśmy tyle, że dziś w to nie wierzymy. Był etat, była gospodarka, której trzeba było dopilnować. Bratowa dzwoniła do mnie z przypomnieniem, że moja chrześniaczka ma imieniny. Janek szedł do pracy na ósmą, a ja już za kwadrans szesnasta czekałam pod jego pracą z samochodem wyładowanym paczkami. Jechaliśmy do Krakowa, a po powrocie, wieczorem, jeszcze na budowę – opowiada Basia.
Chcesz działać? Załóż spółkę
Zaczęli sprzedawać tyle, że stowarzyszenie musiało powołać spółkę non profit, która prowadziła sklepik internetowy. Stali się organizacją pożytku publicznego, co pozwoliło im zbierać pieniądze z 1%. I to one umożliwiły im budowę Centrum Produktu Lokalnego w Rzuchowej – ośrodka na europejską miarę. Budynek kosztował 840 tys. zł. Z projektu dostali 276 tys. Pozostałe 700 tys. zebrali z podarowanego na stowarzyszenie jednego procentu.W Centrum realizują od dwóch lat dziesiątki projektów. Przyjmują na warsztaty szkoły, współpracują ze szkołami specjalistycznymi, pracują z dziećmi autystycznymi i nadpobudliwymi, organizują warsztaty z seniorami. To wszystko w ogrodzie edukacyjnym, który prowadzą przy centrum. Niedawno postanowili zająć się turystyką kulinarną. Przy Centrum posadzili właśnie sześćdziesiąt krzaków róży cukrowej, z której będą robić konfitury. Dosadzą jeszcze czterdzieści. Założyli najmniejszą winnicę Epigon, ogród starych odmian "Bank Genów", małą pasiekę edukacyjną składającą się z czterech uli. Są zarejestrowani w szlaku Wieś dla Smakoszy. Od pięciu lat mają w ofercie produkty zarejestrowane na ministerialnej liście produktów tradycyjnych. To m.in. ogórki kiszone w studni autorstwa Basi. Jest też dżem z płatków róż czy dżem z dyni. Niebawem zaczną sprzedawać wina ekologiczne z lokalnych winnic. W Centrum powstało studio kuchenne. Nagrywa filmy z angielskimi napisami. Dlatego w nagraniach znajdziecie takie zdania, jak: "Today we'll be cooking Piękny Jaś z Doliny Dunajca beans with suska sechlońska plum".
– Ja prowadzę warsztaty. Zapraszamy nie tylko panie z okolicznych wiosek na gotowanie z lokalnych produktów. Przyjeżdżają na nie również grupy dziennikarzy, także z zagranicy. W Centrum działa też kawiarenka i biblioteka, która pełni bardziej funkcję czytelni – opowiada Basia.
Zobacz także
Nie szukajcie zdrowej, ale ekologicznej
Stowarzyszenie prowadzi w Centrum promocję lokalnych produktów, działania edukacyjne, działania na rzecz rolnictwa ekologicznego i popularyzacji znaku euroliścia. I starają się walczyć z pojęciem zdrowej żywności, które niszczy polskie rolnictwo ekologiczne. Wykorzystują to sieci i sklepy. Sprzedają żywność bez certyfikatów i nazywają ją "zdrową". Każda sprzedawana żywność z założenia musi być zdrowa, ale konsumenci często zaczynają ją kojarzyć i mylić z "ekologiczną", czyli tą, która jest certyfikowana i podlega ścisłej kontroli, a także jest droższa. Klient kupuje więc często tzw. zdrowe, wierząc, że ma do czynienia z ekologicznym, a tymczasem kupuje zwykły produkt – mówią Basia i Jan.Dodają, że to zjawisko ma bezpośredni wpływ na malejącą z każdym rokiem liczbę gospodarstw ekologicznych. Osiem lat temu było ich w Małopolsce 2200, a w 2018 roku już tylko 680. Powód? Sprzedaż ekologicznych produktów hamuje, więc gospodarstw ubywa. Pomóc ma stworzona przez Stowarzyszenie Grupa Odrolnika, oddolna strategia rozwoju rolnictwa ekologicznego w Polsce. Tymczasem odsetek ludzi kupujących produkty prawdziwie ekologiczne wciąż jest niewielki. Brakuje też marki Polskiej Żywności Ekologicznej.
– Proszę zgadnąć, kto sięga po żywność ekologiczną. Świadomi, lepiej wykształceni? Nie. Siedemdziesiąt procent rynku to osoby, które muszą kupić żywność ekologiczną. Lekarz stawia diagnozę: "Nowotwór, terapia, chemia. Proszę szukać żywności wolnej od chemii, żeby nie osłabiać organizmu". I jeszcze coraz bardziej rosnąca grupa alergików. Pozostałe 30% klientów to matki małych dzieci, osoby świadome, ludzie, którzy chcą być trendy. Więc tych po prostu wybierających lepszą żywność, bo warto, jest ciągle mało – twierdzi Jan Czaja.
Koniecznie z planem biznesowym
Jan twierdzi, że żeby taka grupa mogła skutecznie działać i żeby można było realizować tyle ciekawych działań, nie wystarcza stowarzyszenie. Przedsięwzięcie musi mieć ramy biznesowe.– Jedna osoba musi wziąć wszystko w swoje ręce. Bo na niezobowiązujących spotkaniach ktoś ma jakiś pomysł, ktoś – zupełnieinny, a potem, kiedy przychodzi do rozwiezienia, okazuje się, że jeden nie może, drugi też nie. Tymczasem kompetencje muszą być precyzyjnie przypisane – ktoś się zajmuje promocją, inny jakością, ktoś reklamacjami, kompletowaniem, sprawami technicznymi czy pakowaniem. Część grupy po jakimś czasie musieliśmy wykluczyć z przedsięwzięcia, bo całkiem byśmy upadli. Gdybyśmy mogli się cofnąć w czasie, myślę, że żadne z naszej trójki nie poszłoby ponownie w projekt otwartej grupy, do której każdy może wejść – deklarują Jan i Basia.
Mówią, że jest ciężko, ale też, że nigdzie w Polsce nie ma grupy, która działałaby tak długo, jak Grupa Odrolnika. Niech soki z jagody kamczackiej, buraczki z papryką czy kiszona rzodkiewka sprzedają się im jak najlepiej. A jeśli chcecie podpatrzeć, jak można robić to skutecznie, wejdźcie na strony paczkaodrolnika.pl i cpl.odrolnika.pl.