– Zmienił się sposób produkcji tuczników i prosiąt, nowe wyzwania są nieuniknione i tylko najlepsi są w stanie sprostać rosnącym wymaganiom. Niestety, zdecydowane zmiany odpowiadające na oczekiwania rynku widać tylko w części gospodarstw. Jedynie około 5300 stad produkuje więcej niż 500 tuczników – mówił prof. Zygmunt Pejsak podczas targów Ferma Świń, które w tym roku odbyły się w wersji online.
W 2020 roku liczba gospodarstw utrzymujących trzodę chlewną zmniejszyła się o 13,5%. W grudniu było 104 tys. stad. Eksperci szacują, że pod koniec bieżącego roku ich liczba może się zmniejszyć do 70 tys. A przypomnijmy, że w 2004 roku w kraju było około 700 tys. chlewni i produkowaliśmy około 18,5 mln świń rocznie. Po 10 latach, w 2014 roku, produkcja świń spadła do 11,7 mln sztuk, a liczba producentów trzody chlewnej do 200 tys.
– Główną przyczyną likwidacji stad świń jest mała efektywność, a w konsekwencji słaba opłacalność produkcji. Przyczynia się do tego między innymi rozdrobnienie gospodarstw i wciąż archaiczna struktura rolnictwa w wielu regionach kraju – twierdzi prof. Pejsak. – Niemcy produkują dwa razy więcej świń od nas, a mają 20 tys. stad, więc skala produkcji jest w nich znacząco większa. W Danii jest 7 tys. gospodarstw utrzymujących trzodę chlewną, a w Holandii 3 tys.
r e k l a m a
Niedoceniana ochrona zdrowia
Afrykański pomór świń oczywiście też ma wpływ na liczbę producentów w kraju, ale zdaniem profesora nie wpływa na skalę chowu, a im większe stada, tym liczba prosiąt odsadzonych od lochy w roku wzrasta. Jak pokazują wyniki badań, w stadach utrzymujących powyżej 200 loch uzyskuje się prawie 2,5 prosięcia więcej od lochy rocznie w porównaniu z gospodarstwami, które mają do 50 macior.– Aby produkcja była opłacalna, musimy uzyskiwać od lochy 2,3 miotu rocznie, a tymczasem nasze badanie pokazało, że średnia wynosi 1,83, a skuteczność inseminacji zaledwie 73%. Normą w dzisiejszych czasach powinna być natomiast skuteczność zapłodnienia na poziomie 96–98%. Znaczny odsetek rolników nie prowadzi rachunku ekonomicznego. Bardzo dobrze wiedzą, jakie są ceny żywca, nie mają natomiast pojęcia, jakie są ich rzeczywiste wyniki. Nie liczą kosztów produkcji i dlatego nie wiedzą, gdzie ewentualnie powinni szukać oszczędności. W 2012 roku odsetek stad mających dokumentację produkcyjną wynosił zaledwie 2,74%. A takich, które wykorzystują do tego celu programy komputerowe – jedynie 0,005% – wyliczał prof. Pejsak.
Najczęściej pogorszenie wyników przypisuje się paszy i tam szuka oszczędności. Jednak fakt, że zwierzęta słabo wykorzystują mieszankę w tuczu, może wynikać z ich złego stanu zdrowia. W chlewniach starego typu chów często odbywa się w cyklu ciągłym, nie ma możliwości wydzielenia komór dla poszczególnych grup. Nie można też przeprowadzić mycia i dezynfekcji przy przemieszczaniu świń do innych kojców i dalszego etapu produkcji.
Badania amerykańskie pokazały, że w chlewniach stosujących zasadę całe pomieszczenie pełne – całe pomieszczenie puste lochy rodzą o 2,6 prosięcia więcej w roku. Więcej jest też sprzedanych tuczników, a zużycie paszy na kilogram przyrostu spadło z 3,3 do 3 kg, nie mówiąc już o niższych kosztach weterynaryjnych.
Startują z gorszej pozycji
Przyczyn likwidacji stad trzody chlewnej w Polsce, a także ich złej sytuacji należy upatrywać również po stronie państwa. Kolejne rządy nie mają planu na kierunek rozwoju tej branży. Rolnik musi radzić sobie sam na trudnym, konkurencyjnym rynku. Dodatkowo rzeźnie, zwłaszcza w strefach ASF, wykorzystują niesprzyjającą rolnikom sytuację.– Od wielu lat brakuje długofalowej polityki i wizji rozwoju sektora produkcji wieprzowiny. Nie ma reakcji na pogłębiającą się niekorzystną koniunkturę. Państwo nie wdraża mechanizmów, które skutecznie poprawiłyby strukturę produkcji trzody chlewnej, a budowę lub rozbudowę chlewni hamują nadmierne restrykcje, co ogranicza rozwój średnim i dużym, najefektywniejszym producentom. Tylko tacy mogą konkurować skutecznie z zachodnioeuropejskimi – podkreśla Zygmunt Pejsak.
W jego opinii program wspierania budowy i modernizacji chlewni powinien być skierowany do tych, którzy utrzymują zdecydowanie więcej niż 70–100 loch. Wskaźniki pokazują bowiem, że opłacalna produkcja zaczyna się od 150 macior.
– Brakuje ośrodków, które podnosiłyby wiedzę producentów i ich profesjonalizm. Ośrodki Doradztwa Rolniczego pomagają przede wszystkim w ubieganiu się o dotacje, wypełnianie wniosków, a zupełnie wycofały się z upowszechniania profesjonalnej wiedzy produkcyjnej. W wielu krajach Unii Europejskiej zostały wprowadzone narzędzia poprawiające konkurencyjność produkcji. Jednym z nich mogą być dopłaty do badań laboratoryjnych wykonywanych na zlecenie producentów – mówi specjalista.
W Austrii czy Holandii rolnicy mogą liczyć na dopłaty do badań i programów zwalczania ważnych ekonomicznie chorób świń, na przykład mykoplazmowego zapalenia płuc. Stawia to naszych hodowców na gorszej pozycji.
r e k l a m a
Kontrolować i analizować
Konsekwencją spadku pogłowia jest szybko rosnący import świń, zwłaszcza warchlaków, których w ubiegłym roku przywieźliśmy z Danii prawie 7 mln. Wynika to z tego, że produkcja prosiąt w kraju nie odpowiada oczekiwaniom rynku. Liczba dużych producentów warchlaków jest ograniczona, a poszukiwane są duże, wyrównane genetycznie partie o jednakowym statusie zdrowotnym.Jak podkreślali uczestnicy konferencji, brakuje także skutecznej ochrony polskiego rynku przed żywnością i surowcami miernej jakości. Nie możemy zablokować importu, ponieważ mamy wolny rynek, ale możemy kontrolować to, co jest sprowadzane do Polski.
– Prowadzimy monitoring pod kątem zawartości antybiotyków w tuszach pochodzących od świń wyprodukowanych w Polsce, ale nie monitorujemy ich zawartości w mięsie importowanym. Bardzo dobrze mechanizm ochrony rynku przed nadmiernym importem mięsa wykorzystują Czesi, którzy często mają zastrzeżenia co do jakości sprowadzanej żywności – uważa prof. Pejsak.
Znaczenie ma koncentracja produkcji, ale także jakość wykorzystywanych zwierząt. Dzisiejsza genetyka jest zupełnie inna, dlatego znaczna część producentów nie wykorzystuje w pełni potencjału rozrodczego stada. Wzmocnienie krajowej produkcji zwierząt zarodowych mogłoby zachęcić rolników do utrzymywania loch zamiast zakupu importowanych warchlaków do tuczu. Pobudzenie popytu na materiał zarodowy można osiągnąć poprzez wprowadzenie dopłat do loszek oraz knurków zakupionych od producenta w Polsce.
– Możemy produkować coraz wyższej jakości wieprzowinę, a przemysł przetwórczy i tak wpakuje w nią później chemię. Poza tym coraz trudniej jest funkcjonować na wsi, która staje się agroturystyką, a produkcja zwierzęca wszystkim dookoła przeszkadza – uważa Michał Dudek, który prowadzi hodowlę zarodową świń od 2012 roku.
W miejscowości Andrzejów w województwie łódzkim utrzymuje w gospodarstwie rasy: duroc, wielka biała polska, polska biała zwisłoucha oraz pietrain. Prowadzi produkcję w cyklu zamkniętym. Oprócz tego, że sprzedaje tuczniki oraz zwierzęta zarodowe, prowadzi też stację produkcji nasienia knurów. Był jednym z pierwszych na rodzimym rynku prywatnym dostawcą nasienia.
– Wszyscy skupiają się na liczbie prosiąt uzyskanych od lochy. Moim zdaniem ważne jest nie to, ile prosiąt urodzi locha, tylko czy na tym zarabiamy. Maciorom trudno jest wykarmić bardzo liczne mioty, więc rolnik powinien kalkulować, czy stać go na dodatkowe mamki bądź też automatyczne urządzenia do podawania preparatu mlekozastępczego nadliczbowym sztukom. Takie urządzenia kosztują od 9 do 15 tys. zł. Oczywiście, aby produkcja była efektywna, trzeba spełnić pewien poziom, ale najważniejsze, żeby rolnicy zaczęli analizować własną produkcję, bo dobrze wiemy, że tego nie robią – podkreślał Michał Dudek.
Pracochłonna słoma
– Nowoczesna genetyka jest wydajniejsza, ale też bardziej wymagająca. Uważam, że jeśli od lochy rocznie uzyskujemy powyżej 30 prosiąt, nakłady na ich odchów mogą przewyższyć potencjalne korzyści. Ponadto maciory wysokowydajne szybciej się starzeją. Obecnie lochy po trzecim wyproszeniu często już są wyeksploatowane – twierdzi hodowca z Andrzejowa.Również Marian Kałek z Wiktorowa w województwie wielkopolskim uważa, że rozwiązania w produkcji trzody chlewnej należy dopasować do swoich możliwości. Dla niego wielkim błędem było utrzymywanie świń na ściółce.
– Chlewnia na rusztach to droga inwestycja, ale wybudowanie porządnej wiaty na słomę i płyty obornikowej to też koszty. Słomy nie można przechowywać na dworze bez odpowiedniej osłony przed zawilgoceniem, a teraz także przed afrykańskim pomorem świń. Spleśniała i z mikotoksynami jest bardzo szkodliwa dla zdrowia zwierząt. Ale przede wszystkim przy utrzymaniu rusztowym jest bez porównania mniej pracy – uważa rolnik.
Miał wszystkie chlewnie na ściółce, w tym dwie komory tuczarni na głębokiej, i produkował świnie w cyklu zamkniętym. Od 3 lat prowadzi tucz na rusztach i kupuje 30-kilogramowe warchlaki. Żałuje, że nikt wcześniej nie zachęcił go do bezściołowego utrzymania zwierząt, bo byli z żoną cały czas uwiązani pracą, a wyniki wcale nie były lepsze. Marian Kałek uważa, że tuczniki utrzymywane na słomie powinny być droższe. Wówczas miałoby to sens.