Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Nasi pracownicy spawali kiedyś czołgi!

Data publikacji 14.03.2021r.

Firma Mandam idzie jak burza. Mimo pandemii, rok zakończyła najlepszym w historii obrotem w wysokości 62 mln zł. Udało jej się także opracować szereg nowych maszyn rolniczych, które w tym roku planuje wprowadzać na rynek. Na ten rok zapowiada także realizację wielkich inwestycji. Największą będzie budowa nowej hali produkcyjnej o powierzchni 2500 m2. W tym roku firmę Mandam czeka jeszcze jedno wydarzenie – jubileusz 30-lecia działalności. Odwiedzając tego producenta w połowie lutego spytaliśmy, jak to w ogóle możliwe, że w Gliwicach w centrum Górnego Śląska, gdzie dominuje przemysł ciężki i górnictwo węgla kamiennego, produkowane są maszyny rolnicze?

śląskie
– Pod Gliwicami działał zakład, który dla niemieckiej firmy Fricke produkował brony i wały łąkowe. Kiedy upadł, pięciu jego pracowników dogadało się i na własną rękę zaczęło robić takie same maszyny i dla tego samego odbiory, tyle że w zakładzie w Gliwicach. I tak powstał Mandam, który wystartował z produkcją 2 września 1991 roku – opowiada Józef Seidel, wiceprezes zarządu spółki Mandam. – Nasz sprzęt był na tyle dobry jakościowo, że po dwóch, trzech latach zaczęli zgłaszać się do nas różni dystrybutorzy z Niemiec, Austrii czy Szwajcarii z chęcią rozpoczęcia sprzedaży. W tym samym czasie Fricke naciskał na to, aby stać się udziałowcem w naszej firmie, uzyskując w ten sposób wyłączność na sprzedaż naszych maszyn pod własnym brandem. Zdecydowaliśmy się jednak promować naszą markę. Problemem było jednak to, że choć w sezonie wytwarzaliśmy po 3000 a nawet 3500 bron łąkowych, to ten produkt był szalenie nierentowany. Dlatego, aby się rozwijać musieliśmy wejść w nowy typ maszyn. Postawiliśmy na uprawówkę i po roku 2000 wypuściliśmy na rynek pierwsze kultywatory ścierniskowe. I to był strzał w dziesiątkę, bo schodziły na pniu. Szły zarówno za granicę, jak i kupowali je polscy rolnicy, bo mieliśmy już wtedy pierwsze zalążki sieci dealerskiej. Ale przełomowy dla naszej firmy był rok 2004 rok i wejście Polski do Unii Europejskiej. Pojawiły się dotacje unijne dla rolników, a i handel stawał się łatwiejszy. Uwierzyliśmy wtedy, że z naszymi maszynami możemy wejść na szereg nowych rynków w Europie i nie tylko.

r e k l a m a

Plusy i minusy położenia w Gliwicach

Mandam zatrudnia 170 osób, z tego 130 osób pracuje w zakładzie w Gliwicach. Tutaj na powierzchni prawie 2 hektarów realizowany jest cały proces produkcji. Na początku na sterowanych numerycznie wypalarkach oraz na wycinarkach, wiertarkach czy giętarkach przygotowywane są elementy maszyn, które w kolejnym etapie są przytrzymywane na specjalnie przygotowanych formach i spawane. Potem kierowane są na malarnię proszkową, co jest poprzedzone oczyszczeniem ich powierzchni w kabinach śrutowniczych. Po lakierowaniu trafiają do pieca, gdzie w temperaturze ok. 80 stopni C farba jest utwardzana. Na koniec realizowany jest montaż maszyn i przygotowywanie do wysyłki. Drugi zakład działający na rzecz Mandamu znajduje się w Pawonkowie. Pracuje w nim 40 osób. Produkowane są tam podzespoły wykorzystywane przy produkcji maszyn. Ten zakład pełni także funkcję ośrodka doświadczalnego. To właśnie w nim opracowane zostało innowacyjne ułożyskowanie zastosowane w bronach talerzowych Gal, na które Mandam udziela 5 lat gwarancji.
– Położenie zakładu w Gliwicach ma swoje dobre i złe strony. Atutem takiej lokalizacji jest to, że krzyżują się tutaj autostrady A1 i A4, co sprawia, że mamy bardzo dobry dojazd zarówno do Niemiec, jak i krajów położonych na południu np. Czech, Słowacji, Węgier czy Austrii – mówi Józef Seidel. – Ale gdy maszyny musimy rozwozić po Polsce jest już trochę gorzej. Dlatego swego czasu pojawił się plan przeniesienia produkcji do jakiegoś zakładu położonego w centralnej części kraju. Ale wtedy moglibyśmy mieć problem ze znalezieniem fachowców do pracy. A w Gliwicach, gdzie działa wiele różnego rodzaju firm i fabryk, wykwalifikowanych pracowników nie brakuje. Dodam, że spora część naszej kadry pracowała wcześniej m.in. w zakładzie Bumar-Łabędy, gdzie spawała czołgi. Inni budowali w pobliskim zakładzie lokomotywy. Trudno o lepszą rekomendację. Inną kwestią jest to, że stawka za roboczogodzinę na naszym terenie jest znacznie wyższa niż w innych regionach Polski, a to wpływa już na finalną cenę naszych maszyn.
       Obecnie Mandam produkuje miesięcznie po 250 maszyn. Hitem sprzedażowym są brony talerzowe Gal. Dominują te o szerokości 3 metrów, ale – jak dodaje wiceprezes Mandamu – potrzeby rolników zmieniają się i coraz częściej wybierane są narzędzia szersze 4-, 5-, a ostatnio nawet 6-metrowe i to zarówno w wersji zawieszanej, jak i zaczepianej. Dotyczy to tak samo rynku polskiego, jak i zagranicznego. Mandam zapowiada opracowanie jeszcze szerszych maszyn, ale te plany będzie w stanie zrealizować dopiero po oddaniu do użytku nowej hali produkcyjnej, która ma kosztować 6,5 mln zł.
– Najpóźniej w przyszłym roku hala powinna być gotowa – zapowiada Józef Seidel. – Już podpisaliśmy umowę na jej projekt. Będzie zajmowała powierzchnię 2500 m2 i znajdzie się w niej m.in. magazyn stali, sektory z wypalarkami, piłami czy formami pozwalającymi na łączenie części maszyn, a także część socjalno-sanitarna. Gdy hala będzie gotowa przeorganizowujemy produkcję w naszym zakładzie tak, aby stworzyć pełny ciąg technologiczny. Wyremontujemy także najstarsze zabudowania, a już niebawem, bo w marcu br., zamontujemy drugą malarnię proszkową, śrutownik i piec do wygrzewania. Budowa nowej hali nie będzie współfinansowana ze środków unijnych. Część środków uda się jednak odzyskać dzięki temu, że w ubiegłym roku wstąpiliśmy do Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Z funduszy UE skorzystamy wyposażając nową halę.

Pomysł od dealera z RPA

W zeszłym roku Mandam wyeksportował połowę swojej produkcji. Firma jest już obecna na 35 rynkach zagranicznych. Odbiorcą numer jeden od dwóch lat jest Japonia. Gros maszyn trafia do Niemiec, Francji i Hiszpanii. Gliwicka spółka jest obecna z maszynami również na tak odległych rynkach jak Australia czy Republika Południowej Afryki. Prowadzi rozmowy na temat sprzedaży maszyn do USA, Chile czy Meksyku.
– Z każdego rynku zbieramy informacje i wszelkie spostrzeżenia dotyczące naszych maszyn. Zdarza się – jak mówi Józef Seidel – że dealerzy, a często i sami rolnicy, podsyłają nam pomysły na nowe maszyny. Tak było na przykład w przypadku ciężkiego kultywatora czterorzędowego Rhino, który powstał na prośbę sprzedawcy z RPA. Zresztą ten dealer kupił pierwszy sześciometrowy egzemplarz takiej maszyny i przez cały rok prototyp testował z ciągnikiem 420-konnym. Na bieżąco raportował nam, jak się sprawdza. Podsyłał też swoje uwagi. Od tego roku Rhino jest już dostępny w sprzedaży, a zainteresowanie nim jest olbrzymie. Narzędzie jest dostępne w wersji czterometrowej (Rhino 4,0 H) i sześciometrowej (Rhino 6,0 H). Pierwszy waży ponad 5,8 tony i wymaga ok. 240-250 KM, drugi jest cięższy o pół tony i wymaga już traktorów ponad 300-konnych.
Rhino jest narzędziem o szerokim spektrum zastosowania – od płytkiej podorywki pożniwnej do głębokiego spulchnienia roli. Za uprawę odpowiadają rozstawione w czterech rzędach zęby z podwójnym zabezpieczeniem sprężynowym. Są zakończone wąskimi dłutami i można je zagłębić nawet do 30 cm. Mogą być też przykręcone do nich skrzydełka boczne, których zadaniem jest płytkie podcinanie gleby oraz zwiększenie intensywności mieszania roli. W takiej kompletacji głębokość pracy sięga 12–15 cm. Po spulchnieniu gleba jest wyrównywana talerzami opartymi na łożyskach bezobsługowych. Sekcja talerzowa jest sprzężona z wałem dogniatającym, dzięki temu wystarczy raz ustawić położenie talerzy, a każda zmiana głębokości roboczej związana ze zmianą położenia wału, będzie powodowała też zmianę położenia talerzy. Cena kultywatora Rhino 4,0 H o masie własnej wynosi prawie 101 tys. zł netto, natomiast za model Rhino 6,0 H trzeba zapłacić o 50 tys. zł netto więcej.
– Na zapotrzebowanie rynku francuskiego i australijskiego opracowaliśmy kultywator zębowy montowany z przodu ciągnika. Jego zadaniem jest wzruszenie gleby przed przejazdem agregatu uprawowo-siewnego lub zaczepionej z tyłu brony talerzowej – Józef Seidel prezentuje kultywator Kun Front. – Spulchnianie gleby realizują redliczki z gęsiostópkami zamocowane do zębów sprężynowych. W przedniej części zamocowane są jeszcze dwa skrętne koła podporowe. Sprzęt dostępny jest w szerokości od 3 do 6 metrów. Najmniejszy waży 750 kg.
Kolejną tegoroczną nowości Mandamu jest głębosz uniwersalny MGX, który każdy rolnik może sam skonfigurować. Najpierw wybiera ramę (2,2 lub 3 m szerokości), a potem decyduje ile zębów chcą zastosować w narzędziu. Ten wybór powinien być podyktowany posiadanym ciągnikiem. Mandam podaje, że na jeden ząb trzeba liczyć mniej więcej 40 KM. Kolejnym krokiem w konfiguracji jest decyzja o zastosowaniu wału i jego rodzaju. Kolejną nowością na 2021 rok jest trzymetrowy głębosz przeznaczony na ekstremalne warunki MGVS. Oparto go na ramie w kształcie litery V, do której zamocowanych jest 6 zębów zabezpieczonych mocnym układem dwóch sprężyn o średnicy 190 mm (zewnętrzna) i 114 mm (wewnętrzna). Kosztuje ok. 34 tys. zł netto. Mandam wprowadza do sprzedaży również 2,5-metrowy kultywator Spec HD (22 745 zł netto) oraz 6-metrową bronę talerzową Sal (125 970 zł netto) i zapowiada, że w przyszłym roku gama tych maszyn będzie liczyła cztery modele o szerokości 3 m (dostępna w sprzedaży za 43 630 zł netto) oraz 4 i 5 m.

r e k l a m a

Uprawa pasowa na celowniku Mandamu

Gliwicki producent zdradza naszej redakcji, że czterech konstruktorów tej firmy pracuje obecnie nad kilkoma projektami kompletnie nowych maszyn. Chodzi o sprzęt do uprawy pasowej (strip-till) czy uprawy ekologicznej. Przygotowywany jest również face lifting kultywatora Kus. Ponadto Mandam przygotowuje z kooperantem agregaty uprawowo-siewne. Mają powstać zestawy oparte na siewnikach mechanicznych i pneumatycznych.
– Nigdy nie mieliśmy aspiracji, aby stworzyć jakieś wielkie konsorcjum, które produkowałoby wszystkie rodzaje maszyn do uprawy i które byłoby w stanie wyposażyć rolnika od A do Z. Dla nas istotniejsze jest to aby sprzedawać dobry jakościowo produkt, z którego będą zadowoleni rolnicy. Jesteśmy polską firmą rodzinną i tak już pozostanie. A czego życzymy sobie na 30-lecie? Może tego, aby udało nam się przyspieszyć terminy realizacji zamówionych maszyn. Bo to jest naszą bolączką, ale jedno mogę zapewnić, że jak powstanie nowa hala produkcyjna czas oczekiwania rolnika na zamówioną maszynę na pewno się skróci – zapewnia Józef Seidel.

Przemysław Staniszewski

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a