Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Ponad 3500 poprawek do Planu Strategicznego

Data publikacji 14.03.2021r.

Z posłem Janem Krzysztofem Ardanowskim, przewodniczącym Rady do Spraw Rolnictwa i Obszarów Wiejskich, działającej przy Prezydencie RP Andrzeju Dudzie rozmawiają: Marek Kalinowski, Paweł Kuroczycki i Krzysztof Wróblewski

Przewodzi pan niezwykle wpływowemu gronu eksperckiemu. To funkcja honorowa, za którą nie pobiera pan wynagrodzenia. Rada prowadzi działalność ekspercką i wspomaga rozwój polskiego rolnictwa.

– Rada jest konsekwencją podejścia prezydenta do rolnictwa i obszarów wiejskich. Wielokrotnie deklarował, że chce być również prezydentem ludzi mieszkających na wsi. Dla mnie bardzo ważne jest to, że prezydent wiele razy mówił, że jest świadomy, jak ogromne, decydujące dla prezydentury poparcie uzyskał na wsi, a szczególnie wśród rolników. Chce być, w miarę możliwości sprawowanego urzędu, reprezentantem ich spraw. Rada jest konsekwencją decyzji prezydenta Andrzeja Dudy. Zwrócił się do mnie z propozycją utworzenia takiej rady, która będzie rodzajem think-tanku, grupą ekspertów, którzy z rożnych punktów widzenia mają analizować sytuację w rolnictwie. Są w niej m.in. wybitni naukowcy, tacy jak prof. Walenty Poczta z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, prof. Marian Podstawka, dyrektor Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej, prof. Monika Stanny, dyrektor Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa Polskiej Akademii Nauk, są również przedstawiciele organizacji rolniczych, tych, które reprezentują naszych rolników w COPA/COGECA w Brukseli. Są w niej także samorządowcy, przetwórcy, między innymi Czesław Cieślak, prezes Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Kole.

r e k l a m a

Prezes Cieślak jest z opozycji. Przez trzy kadencje był posłem PSL, teraz zasiada w sejmiku jako radny PSL.

– To mi nie przeszkadza. Rada nie ma być emanacją polityczną Prawa i Sprawiedliwości. Ma być grupą ludzi, którzy znają się na rolnictwie, widzą jego złożoność i chcą rozwiązywać problemy. Ich legitymacje partyjne nie miały znaczenia, kiedy proponowałem różne osoby do rady. Rada ma analizować zagadnienia strategiczne. Takie, które będą decydować o przyszłości polskiego rolnictwa i sytuacji na wsi. Tuż po powołaniu rady zajęła się ona Planem Strategicznym dla Wspólnej Polityki Rolnej. Moim zdaniem, dziś to najważniejszy dokument dla polskiego rolnictwa, bo od niego zależało będzie to, co będzie działo się w rolnictwie przez najbliższe siedem lat. Na co przeznaczać pieniądze, jakie cele Polska chce zrealizować, jak wykorzystać nasze szanse, a jak ustrzec się zagrożeń? To jest nowy sposób programowania, bo każdy kraj członkowski samodzielnie ma przedstawić swój pomysł na obszary wiejskie. Doszliśmy do wniosku, że opis sytuacji w planie jest poprawny tj. analiza SWOT, diagnoza, to wszystko co jest wskazaniem silnych stron naszego rolnictwa, naszych słabości i tego co może być naszą szansą. Natomiast zestaw niektórych zaproponowanych działań jest zdaniem rady nielogiczny i niespójny. Zaapelowałem również o to, aby organizacje rolnicze wykorzystały czas konsultacji dokumentu i zgłosiły do 15 lutego swoje uwagi, bo później będzie już za późno i nic nie będzie można zrobić. Zgłoszono ponad 3500 poprawek. To pokazuje, że rolnicy i ich organizacje głęboko „weszły w temat”, nie zadowoliły się uspokajającymi zapowiedziami ministerstwa rolnictwa i chcą być podmiotami polityki rolnej, a nie manipulowanymi jej przedmiotami. Wygląda na to, że „patrzenie na ręce” i twarda ocena konkretnych zapisów były konieczne, bo z tego co mówi minister Grzegorz Puda, ten plan będzie gruntownie poprawiony. Sensowne uwagi zgłosiły izby rolnicze, z czego jako jeden z ich założycieli jestem zadowolony. Słyszałem też, że ponad 100 uwag zgłosiła AgroUnia. Mam nadzieję, że są logiczne i oparte na intelektualnej pracy wszystkich zaangażowanych członków organizacji. Szkoda by było, żeby jakakolwiek organizacja rolnicza, zamiast konstruktywnie współpracować przy niełatwym przecież tworzeniu prawa dla rolników i mieszkańców wsi, swoją aktywność ograniczała do protestów na drogach, czy jej „wyczynem” było spalenie tekstu Planu Strategicznego. Tłumaczę sobie ten fakt młodością jej liderów. Owszem młodość może być atutem. Ale nie może być wytłumaczeniem działań destrukcyjnych, w praktyce szkodzących interesom rolników w oczach reszty społeczeństwa. Ale moja opinia jest jednoznaczna:dla każdego jest miejsce we wspólnym rozwiązywaniu problemów wsi.

Jakie działania zawarte we wspomnianym planie były nielogiczne?

– Naszym zdaniem problem sprawiają tzw. ekoschematy. To działania, które będą podejmowane przez rolników, żeby otrzymać dodatkowe dopłaty. W przyszłości bowiem dopłaty podstawowe będą niziutkie, a żeby otrzymać więcej, trzeba będzie wykonać pewne działania na rzecz przyrody. No dobrze, ale one też muszą być logiczne. Jeden z ekoschematów jest taki, żeby nie młócić niektórych pól. Zostawiamy pole do następnego roku, żeby ptaki miały co jeść zimą. Ale to spowoduje zachwaszczenie pół. Kolejna sprawa to zielone ścierniska, pole po żniwach zostaje do następnego roku bez możliwości odchwaszczenia. A przecież pozostawione w ten sposób pole ulegnie wtórnemu zachwaszczeniu, bo chwasty mają krótki okres wegetacji. W następnym roku będzie trzeba te chwasty zwalczać znacznie większą ilością herbicydów niż zazwyczaj – to jest coś absolutnie głupiego. Kolejny przykład to próba obejścia „Piątki dla zwierząt”. Po buncie chłopskim jesienią ubiegłego roku i moim zdecydowanym działaniu PiS zaczyna rozumieć, że strzelił sobie w kolano. Już w nowym projekcie „Piątki” ma znaleźć się zapis, że nie będzie zakazu uboju rytualnego bydła. Przecież kwestia uboju rytualnego, głównie do krajów muzułmańskich, jest być albo nie być dla hodowli bydła mięsnego w Polsce.

r e k l a m a

Również dla producentów mleka, bo w przeciwnym wypadku cielęta trzeba byłoby gdzieś utylizować.

– Oczywiście! To wszystko ze sobą się wiąże. Byczki z produkcji mleka trzeba opasać, krowy brakować, produkcja pasz, pastwiska, wykorzystanie trwałych użytków zielonych – to wszystko się ze sobą wiąże bardzo ściśle. Jak my możemy, szczególnie w dobie pandemii, zamykać sobie rynki, bo ktoś kierując się ideologią ma inne zdanie. W tej sytuacji minister rolnictwa wprowadził w Planie Strategicznym jakiś niezrozumiały przepis, że rolnik dostanie dodatkową dopłatę w ramach dobrostanu zwierząt pod warunkiem, że przedstawi w ARiMR oświadczenie kupującego od niego bydło, że nie dokona uboju rytualnego.

Przecież to daje ogromne pole do nadużyć.

– Kontrola nad zwierzęciem ze strony rolnika kończy się z chwilą opuszczenia przez to zwierzę gospodarstwa. Skąd rolnik ma wiedzieć co się z tym zwierzęciem wydarzy? Często jest tak, że pośrednicy dowożą do zakładów mięsnych i jeśli jest zapotrzebowanie na ubój rytualny, to bydło jest ubijane zgodnie z zasadami halal lub koszer. I co, jeśli dojdzie do uboju religijnego, to czy rolnik ma zwracać premię?

Zobacz także

Kto zyska na takim czy innym zakazie uboju lub jego ograniczeniu?

– Wielokrotnie o tym mówiłem. W całej Europie, łącznie z krajami pozaunijnymi taki ubój jest dopuszczony w 34 krajach, w 5 jest zakaz, w 4 obowiązuje ogłuszenie po podcięciu naczyń krwionośnych, a w jednym, Finlandii obowiązuje uśpienie zwierzęcia. Jak nie Polska, to zyskają inne kraje, np. sąsiedzka Litwa. Gdy próbowano zakazać uboju w 2013 r. to Litwa natychmiast go uruchomiła. Zwierzęta będą wywożone za granicę, więc będą cierpieć w transporcie. Ci wszyscy, którzy kochają małe gospodarstwa i opowiadają się za zakazem uboju rytualnego, nie wiedzą co czynią. Bo uderzy on przede wszystkim w małe gospodarstwa, które utrzymują po kilka sztuk bydła, bo mają trochę łąki, zbierają jakieś ilości siana.
Szukałem pomysłów jak zwiększyć opłacalność w polskim rolnictwie bez pompowania ogromnych pieniędzy, których nie ma. Najprostszym, prawie beznakładowym rozwiązaniem jest produkcja bydła mięsnego, owiec i kóz. Część zwierząt z produkcji mleka musi trafić na tucz, mamy 2 mln ha trwałych użytków zielonych, które de facto są nieużytkami, a są do nich wypłacane dopłaty bezpośrednie. Te pola nie nadają się do zaorania, często są to gleby słabej jakości. One wszystkie nadają się na ekstensywne użytki zielone, na których powinny być utrzymywane zwierzęta. Ale żeby te zwierzęta sprzedać, musimy mieć dostęp do rynków, głównie muzułmańskich, bo muzułmanów jest 1,6 mld na świecie.

Czy zakaz uboju rytualnego nie jest formą wypowiedzenia wojny religijnej?

– To inna odsłona tego samego problemu. Przedstawianie tego uboju w kategoriach rzezi, morderstwa, braku empatii i działań niemoralnych jest uderzeniem w tradycję muzułmanów i żydów. To jakby stwierdzenie, że oni są barbarzyńcami. W trakcie bardzo długiej rozmowy z prezesem Jarosławem Kaczyńskim, który uważa ubój rytualny za zły i niemoralny, i tak właśnie zakwalifikował przeciwników zakazu uboju, stwierdziłem, że ocenę tego czy ktoś jest dobry, czy zły powinniśmy zostawić Panu Bogu. Po drugie, zapytałem, na podstawie jakich danych naukowych, ktoś stwierdza, że przecięcie naczyń krwionośnych ostrym narzędziem jednym ruchem, które powoduje gwałtowne wykrwawienie i niedotlenienie mózgu i zwierzę traci czucie jest gorsze od rozbijania czaszki zwierzęcia, wstrzeliwania metalowego pręta, żeby zniszczyć mózg zwierzęcia. Przecież rany cięte są znacznie mniej bolesne niż szarpane, czy tłuczone.

Czy ekoschematy przewidują, że zmniejszy się obsada krów na jeden hektar.

– Ekoschematów jest bardzo dużo i niektóre ograniczają liczbę krów na hektar w regionach, gdzie jest intensywna produkcja zwierzęca, jak Podlasie lub północne Mazowsze. Ograniczają np. liczbę dużych sztuk do 1,5 na hektar. Moim zdaniem, chociaż nie chodzi w Europie o zwiększanie intensywności chowu, to nie można zmuszać rolników, którzy niedawno byli zachęcani do inwestycji w zwiększenie skali produkcji do jej likwidowania.

Co z koncepcją portu zbożowego, której był pan autorem?

– Państwowy port zbożowy jest instrumentem stabilizującym rynek zboża w Polsce. Niestety, z nieznanych mi powodów, mimo tego, że transakcja zakupu nabrzeża portowego w porcie w Gdyni została przygotowana, KOWR dysponował odpowiednimi funduszami, była opinia Prokuratorii Generalnej, dokonano uzgodnień z gdyńskim portem, Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa pod nowym kierownictwem wycofał się z inwestycji. Choć mógłbym powiedzieć, że to nie moja już sprawa, to byłem kilka dni temu na rozmowach z Prezesem Zarządu Portu Gdynia, który zachowania KOWR-u także nie rozumie, jednak zapewnił mnie, że sprawa nie jest jeszcze definitywnie pogrzebana. Wycofanie się z tego projektu to uderzenie w polskie rolnictwo. KOWR ma przecież wspierać rolnictwo, a wycofuje się z zapowiedzianych projektów, nagłaśnianych także przez premiera. Drugi skandaliczny przykład to wycofanie się KOWR z zakupu kilku zakładów przetwórstwa owocowo-warzywnego, chłodni i przechowalni, żeby mieć możliwość interwencji, gdy na rynku pojawiają się nadwyżki. Interwencja na niewielkim procencie nadwyżek powoduje, że ceny się stabilizują. Przykładem niech będzie rynek jabłek przemysłowych w 2018 r., które w tym czasie obrodziły nadzwyczaj, bo około 6 mln ton. Skup tylko 3% tej ilości sprawił, że w ciągu dwóch miesięcy cena wzrosła do tej, której oczekiwali sadownicy. Różnica między ceną, którą firmy chciały płacić a ceną, która poprzez interwencję została podniesiona na rynku to było około 500–600 mln złotych. Te pieniądze trafiły do sadowników, a nie do pośredników i przetwórców. Jestem z tego bardzo zadowolony, choć ataki na mnie różnych politycznych cwaniaków, także biznesu powiązanego ze służbami specjalnymi, miały mnie zniszczyć. W tej sprawie chodziło głównie o niemiecką firmę Döhler, która przede wszystkim miała zarobić te pieniądze. Obecnie ta firma chce mnie pozwać do sądu, bo rzekomo ją zniesławiłem, gdyż publicznie mówiłem, że chciała wykorzystać dominującą pozycję na naszym rynku i radykalnie zubożyć polskich sadowników. Powtórzę to przed sądem, a jak trzeba to pójdę do więzienia. Wróćmy jednak do KOWR, który miał kupić kilka przetwórni i przechowalni. Między innymi nowoczesny zakład Grupy Producenckiej Roja w upadłości. Ów zakład wart ok. 200 mln zł, sprzedawany był przez syndyka za 30 mln zł. Jednak KOWR wysłał pismo, że rezygnuje z tego zakładu. Ten podmiot mógłby być bardzo silnym instrumentem stabilizującym rynek warzyw i owoców. Czy to co robi dziś KOWR to jest świadoma działalność na szkodę państwa polskiego? Czy dogadanie się z różnymi grupami interesów, które miały opanowane te rynki?

A co z Polskim Holdingiem Spożywczym?

– Projekt ten był zatwierdzony przez premiera Morawieckiego. Sprawa przeszła w gestię Ministerstwa Aktywów Państwowych, co było niezrozumiałe z powodów merytorycznych, a podyktowane uporządkowaniem działania wszystkich spółek Skarbu Państwa. Ale jeśli MAP zrobi to lepiej, to niech robi. Holding powstaje w oparciu o Krajową Spółkę Cukrową. Prócz produkcji cukru w grupie będą funkcjonowały także zakłady ziemniaczane i zakłady owocowo-warzywne. Do Krajowej Grupy Spożywczej – bo taka jest oficjalna nazwa – dołączony zostanie Elewarr zajmujący się obrotem zbożem. Będą również poczynione inwestycje w przetwórstwo zboża konsumpcyjnego, jak i paszowego, bo w obrocie u nas 85% zboża to ziarno paszowe. Ten fakt oznacza, że będzie można realizować program białkowy, żeby uniezależnić się od soi.

To jest szczególnie ważne w czasach, gdy śruta sojowa i rzepakowa bardzo zdrożały.

– I właśnie! Gdzie są dziś ci wszyscy mądrale, którzy mówili, że nie wolno ograniczać importu soi, że to nic złego, że jesteśmy od niego uzależnieni. Dziś gdybyśmy mieli swoje białko, to pieniądze za to białko trafiłyby do naszych rolników. Dopóki firmy paszowe są powiązane z międzynarodowym handlem soją, nie są zainteresowane, żeby soję zastąpić czymś innym. Będą powtarzały, że trudno dawkę pokarmową zbudować, że są małe partie krajowych surowców białkowych, że przy soi logistyka jest bardzo precyzyjna. Przy takim podejściu firmy paszowe, które korzystają z rynku polskiego nigdy nie dopuszczą do tego, żeby tę soję czymś zastąpić. Ja skądinąd nigdy nie mówiłem, żeby soję zastąpić w 100%. Niektóre grupy wiekowe zwierząt, zwłaszcza młodszych, rzeczywiście potrzebują soi, ale w tych starszych nie jest to konieczne.

Lobby importerów działa skutecznie.

– Tylko i wyłącznie tym można wytłumaczyć to, że państwo polskie się ośmiesza i kompromituje przedłużając bezkrytycznie zgodę na import soi GMO.

W niektórych sprawach się z panem nie zgadzaliśmy. Między innymi w ocenie spółdzielczości mleczarskiej. Dziś minister Puda mówi o zmianie prawa spółdzielczego. Co można powiedzieć o tym pomyśle.

– Słyszę, że przygotowywana jest ustawa o gospodarstwie rodzinnym, KRUS, prawie spółdzielczym, ale gdy w imieniu prezydenta pytam o szczegóły, to okazuje się, że nic się za tym nie kryje. To wyłącznie hasła. Jestem wielkim zwolennikiem spółdzielczości. Przewaga rolników w Europie Zachodniej nad naszymi wynika z tego, że oni organizują się gospodarczo. Współpracują ze sobą właśnie w spółdzielniach. W najwyższej formie spółdzielczości mają przetwórnie, cały łańcuch od produkcji poprzez przetwórstwo po sklepy detaliczne. Mamy ogromne tradycje w spółdzielczości, ale spółdzielczość musi szanować pewne zasady, które ją określają – to podmiotowość członka spółdzielni, to on jest najważniejszy, a nie prezes i nie zarząd. Uważam, że prawo spółdzielcze daje w tej chwili wszystkie możliwości funkcjonowania. W naszych głowach pokutuje ciągle przekonanie o patologiach stalinizmu i socjalizmu, kółek rolniczych, czy GS-ów. Problemem jest jak przekonać ludzi, że spółdzielczość jest wartościowym ruchem społeczno-gospodarczym, który tym, którzy się w niego angażują daje konkretne korzyści. Nawet młodzi ludzie przejmując dziś gospodarstwa powtarzają, że muszą mieć wszystko własne, wszystkie maszyny i urządzenia. Miałem możliwość poznawania rolnictwa wszystkich krajów europejskich. To nie jest tak, że zawiść i podejrzliwość to cechy wyłącznie polskich rolników. Rolnicy francuscy są identyczni, ale dzięki spółdzielniom oszczędzają pieniądze, zwłaszcza dzięki wspólnemu użytkowaniu dużych maszyn, czy negocjowaniu cen. Nadchodzi Zielony Ład, który moim zdaniem będzie ogromnym obciążeniem dla rolnictwa, a może nawet ogromnym nieszczęściem. To jest hipokryzja Europy, która wprowadza coraz ostrzejsze normy środowiskowe, a jednocześnie jest gotowa przyjmować żywność z krajów, gdzie nie mamy żadnego wpływu na to, w jakich warunkach odbywa się jej produkcja. Wobec Zielonego Ładu musimy znaleźć rozwiązania, które pozwolą przygotować się na jego nadejście. To zupełnie nowe systemy uprawy ziemi, nawożenia, inne opryskiwacze, bo inna będzie ochrona roślin. To jest tzw. rolnictwo precyzyjne, korzystanie z danych satelitarnych i dronów. Brakuje ludzi do pracy w rolnictwie, trzeba wprowadzić roboty, także te do odchwaszczania. Na to wszystko potrzeba pieniędzy, których nie ma. Na Zielonym Ładzie ucierpią przede wszystkim małe gospodarstwa. Wielkie gospodarstwa, płacząc, kupią te nowe maszyny, a ci mali upadną. I tu jest miejsce dla spółdzielni.

W numerze 9 TPR przedstawiliśmy rolnika dostawcę mleka do spółdzielni Wart-Milk w Sieradzu, który 10 lat temu przerwał produkcję mleka na rzecz warzyw i ponownie do niej powrócił i ma jak na razie skromne stado 8 krów. Ale jest zadowolony z powrotu do swojej spółdzielni.

– Z jednej strony mamy wielkie i superwydajne gospodarstwa mleczne. Ale jak się zastanowić, to czy te gospodarstwa przynoszą rzeczywiście imponujące zyski? Tam są ogromne koszty i kredyty. Co do małych gospodarstw, to w najlepszej sytuacji są te położone w pobliżu miasta, które część mleka mogą przerabiać na ser i inne produkty i sprzedawać na lokalnym rynku. Wszak w tych gospodarstwach szczególnie ważne jest sumowanie dochodów z różnych źródeł – mleka, jajek, warzyw. I najlepiej gdyby część produkcji była zorientowana w kierunku ekologii. Dużej rodziny małe gospodarstwo o jednym profilu produkcji nie utrzyma, ale część członków rodziny może pracować poza rolnictwem. Wielkim błędem jest jednak skazywanie małych gospodarstw na likwidację, przy twierdzeniu, że są za małe, aby utrzymać się na rynku.

Panie pośle, część rolników jest przekonana i to głęboko, że gdy zmieni się układ władzy, to opozycja zaprezentuje lepszy program dla polskiego rolnictwa.

– W wyborach parlamentarnych w 2019 roku około 71 procent rolników głosowało na listy Prawa i Sprawiedliwości, na której znaleźli się także nasi mniejsi koalicjanci z Solidarnej Polski oraz z Porozumienia Jarosława Gowina. Zaś w wyborach prezydenckich w 2020 roku aż ponad 81 procent rolników poparło prezydenta Andrzeja Dudę. Przyznaję, że obecnie znacznie mniej rolników, bo tylko około 40 procent popiera obecny układ władzy. Główną przyczyną tego stanu rzeczy jest nieszczęsna „Piątka dla zwierząt”. Pozostałem w Prawie i Sprawiedliwości, aby odbudować owe zaufanie, by wieś uwierzyła nam, że „Piątka dla zwierząt” była wypadkiem przy pracy. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że sprzeciwiając się wspomnianej ustawie zapłacę za to stanowiskiem. Ale mam swój chłopski honor, zaś ministrem się tylko bywa. Uważam, że Program Rolny Prawa i Sprawiedliwości jest jedynym rozsądnym i przyszłościowym rozwiązaniem dla polskiego rolnictwa. Wszak Platforma Obywatelska nie jest zainteresowana rolnictwem, bo to nie jest jej elektorat. Natomiast PSL skupił się na poszukiwaniu wyborców wśród drobnych przedsiębiorców i mieszkańców małych miast. Wśród rolników to ugrupowanie nie jest popularne bowiem żywa jest jeszcze pamięć, że to ugrupowanie, sprawując władzę w koalicji z Platformą Obywatelską, podwyższyło wiek emerytalny dla rolników. Konserwatywna część mieszkańców wsi nie rozumie też dlaczego Stronnictwo zaangażowało się w poparcie nieakceptowanych na wsi zachowań natury obyczajowej. To nie jest bynajmniej mój punkt widzenia, ale osąd przeciętnego mieszkańca polskiej wsi reprezentującego poglądy konserwatywne.

…Ale w świadomości rolników niezwykle negatywnie zakorzeniła się „Piątka dla zwierząt”.

– Nie zaprzeczam, wszak wcześniej rozmawialiśmy o negatywnych konsekwencjach wprowadzenia „Piątki dla zwierząt”. Wracając do głównego wątku naszej rozmowy, to Lewica prezentuje systematycznie demagogiczne hasła, w których przekonuje o szkodliwości produkcji rolniczej. Przejawem takiej postawy są radykalne wypowiedzi europoseł Sylwii Spurek, nawołujące do totalnego weganizmu, do całkowitego ograniczenia spożywania mięsa i artykułów mleczarskich, które powstają w oparciu o mleko od „zgwałconych krów”. Mam pytanie, jak się ta lewicowa wrażliwość ma do 2 milionów niedożywionych dzieci w ogarniętym wojną domową Jemenie, z których 300 tysięcy jest zagrożonych śmiercią głodową?

Naszym zdaniem, należy lekceważyć kompletnie ową celebrytkę, bo ma ona tylko jeden cel: zaistnieć w opinii publicznej i sprowokować dyskusję wmediach społecznościowych!

– Nie zgadzam się z tą tezą. Z jednego głównego powodu, bowiem głoszone przez europoseł Sylwię Spurek hasła są prostym odbiciem treści dyskusji toczących się na brukselskich salonach. Powiem tak: szanuję prawo wyboru dla każdego konsumenta. I nie zmierzam nawracać tych, którzy świadomie wybrali weganizm. Ale nie zgadzam się na ekologiczny terror oparty na radykalnych hasłach i nieprawdziwych faktach, którego konsekwencją ma być całkowita rezygnacja ze spożywania mięsa i produktów mlecznych. Wszak to zagraża gospodarce i bezpieczeństwu żywnościowemu Polski.

Panie pośle, mamy pytanie, które może pan zignorować! Jak ocenić postawę „lidera” Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych Władysława Serafina? Prezes Serafin systematycznie opluwa prezydenta, ministrów – w tym pana oraz obecnego ministra Grzegorza Pudę, a także obecnych wiceministrów Giżyńskiego i Bartosika oraz władze izb rolniczych. Nie odmawiamy przy tym prezesowi Serafinowi prawa do krytyki, nawet do dosadnej krytyki. Ale są jakieś granice przyzwoitości!

– Chętnie odpowiem na to pytanie i to na dwa sposoby. Ten pan jest spalony w kraju i za granicą. Gdy w ubiegłym roku spotykałem się z najważniejszymi przedstawicielami Copa-Cogeca, to moi rozmówcy wyrażali duże zniechęcanie na dźwięk nazwiska Serafin. Prezes Serafin doprowadził do bankructwa zarówno moralnego, jak i finansowego, kierowaną przez siebie organizację. O słabości Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych świadczy fakt, że przez lata nie mogą się pozbyć swojego „lidera”. Szanuję pracę i działaczy kółkowych pracujących w terenie. Bardzo doceniam organiczną pracę kół gospodyń wiejskich, dla których rząd Prawa i Sprawiedliwości wprowadził bardzo korzystne rozwiązania. Gdy byłem ministrem współpracowałem z Federacją Związków Kółek i Organizacji Rolniczych kierowaną przez Henryka Sobczaka i nadal jej pomagam. Z tego co wiem, każda organizacja rolnicza traktuje prezesa Serafina i jego organizację jak powietrze!

…Jest wyjątek: Krajowy Związek Spółdzielni Mleczarskich, który do Komisji Zarządzającej Funduszem Promocji Mleka zamierza wprowadzić z listy kółek Serafina przewodniczącego rady Wojciecha Wilamowskiego!

– Powiem krótko: dziwię się postawie prezesa Waldemara Brosia. Pragnę też dodać, że zarzuty prezesa Serafina wobec władz izb rolniczych są całkowicie bezpodstawne i wielokrotnie były badane przez wszystkie służby.
Drugą wersją odpowiedzi na owe opluwanie przez Serafina coraz to nowych osób, w tym i mnie, jest wierszyk Juliana Tuwima, który kiedyś podobnemu „opluwaczowi” odpowiedział tak: „Próżnoś repliki się spodziewał. Nie dam ci prztyczka ani klapsa. Nie powiem nawet pies cię j…., bo to mezalians byłby dla psa”.

Dziękujemy za rozmowę.

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a