Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Do strefy ASF wejść łatwo, ale uwolnić się z niej bardzo trudno

Data publikacji 28.03.2021r.

Rolnicy z powiatów leszczyńskiego, kościańskiego i wolsztyńskiego w Wielkopolsce po tym, jak w czerwcu ubiegłego roku w powiecie leszczyńskim stwierdzono ognisko afrykańskiego pomoru świń w małym stadzie w Ratowicach, znaleźli się w strefie niebieskiej ASF i mocno odczuli tego skutki. Przerażała ich wówczas myśl, że obostrzenia w sprzedaży i przemieszczaniu zwierząt mogą potrwać nawet rok.

wielkopolskie
Czternastu rolników z powiatów leszczyńskiego, kościańskiego i wolsztyńskiego po tym, jak objęci zostali strefą niebieską ASF, a zakłady mięsne nie chciały od nich odbierać tuczników, a jeśli już to za bezcen, postanowiło założyć Zrzeszenie "Wieprzowina polska", które początkowo miało im przede wszystkim pomóc uwolnić się ze strefy. Wiedzieli, że jest to możliwe po 3 miesiącach od jej ustanowienia, pod warunkiem że nie wystąpią w regionie kolejne ogniska choroby. Dlatego postanowili działać, aby służby nie przeciągały bez potrzeby uciążliwych dla nich obostrzeń. Dziś wspólnie starają się o zwrócenie uwagi rządzących na problemy ich branży i zachęcają do współpracy innych rolników, którzy w każdej chwili mogą znaleźć się w podobnej sytuacji. Do zrzeszenia przynależy już około 30 producentów trzody chlewnej.
– Rolnicy z obszarów ASF powinni domagać się jak najszybszego znoszenia stref. To leży w ich interesie. Musimy być przygotowani na różne trudne sytuacje i już teraz działać wspólnie, a nie tworzyć grupy czy zrzeszenia dopiero, gdy pojawiają się problemy w produkcji świń. Dzięki temu, że będziemy działać razem, nasz głos będzie lepiej słyszalny. Trzeba myśleć z wyprzedzeniem i starać się wypracować rozwiązania, które będą chroniły rolników przed skutkami powracających kryzysów – uważa Marek Kamieniarz z Olszewa, który prowadzi tucz w cyklu otwartym na tysiąc stanowisk.

r e k l a m a

Naciski na zniesienie strefy

Niebieska strefa ASF może obowiązywać przez 12 miesięcy od jej wyznaczenia. Jednak kraj, w którym została ustanowiona, ma możliwość za pośrednictwem głównego lekarza weterynarii wnioskować do Komisji Europejskiej o wcześniejsze jej zniesienie, jeśli w wyznaczonym terenie nie występują kolejne ogniska afrykańskiego pomoru świń. Tak właśnie było na terenie wspomnianych powiatów województwa wielkopolskiego, dlatego gospodarstwa rolników, z którymi rozmawiamy, znajdowały się w strefie niebieskiej przez około 5 miesięcy.
– Staraliśmy się udowodnić Inspekcji Weterynaryjnej, że poważnie traktujemy obostrzenia i zasady bioasekuracji. Nie zostawialiśmy biegu spraw samym sobie, tylko skrupulatnie pilnowaliśmy wszelkich terminów. Dzięki stałym naciskom na służby udało się znacznie przyspieszyć zniesienie najgorszej dla nas strefy i zostaliśmy przeniesieni do strefy czerwonej. Niestety, jeszcze nie do żółtej, pomimo że chorych dzików u nas nie ma. Jednak pracujemy nad tym, by w najbliższych miesiącach to się udało – opowiadają rolnicy. – Wiele zawdzięczamy powiatowemu lekarzowi weterynarii w Kościanie, który przekonywał nas, że musimy poradzić sobie z tą trudną sytuacją lokalnie, i rzeczowo podchodził do realizacji wymogów. To sprawiło, że lekarze z sąsiednich powiatów nie mogli stosować odmiennych standardów. Często bowiem różnie interpretują przepisy, co doprowadza do wielu nieporozumień.
W opinii rolników stworzone do walki z ASF przepisy nie tyle ograniczają rozprzestrzenianie się choroby, ile funkcjonowanie gospodarstw utrzymujących trzodę chlewną. Z powodu strefy niebieskiej skupujący traktują tuczniki jak gorsze i obniżają ceny, często więcej niż o złotówkę na kilogramie.
– Przy ograniczeniach w przemieszczaniu świń czasami zdarzało się, że zwierzęta przerosły, więc cena za żywiec była jeszcze niższa. Wyniki obowiązkowego badania krwi w kierunku ASF są ważne tylko 7 dni, a niejednokrotnie dostawaliśmy je 6. lub 7. dnia od pobrania próbek. Nie było szans na zorganizowanie sprzedaży, więc badania trzeba było powtarzać – mówi Jacek Pawłowski z Ratowic, który produkuje tuczniki od 50 loch i jest prezesem Zrzeszenia "Wieprzowina polska".
Jak dodaje Marek Kamieniarz, nikt nie przejmował się tym, że ponowne pobieranie krwi to dodatkowy stres dla zwierząt, pogorszenie dobrostanu i straty ekonomiczne.
– Wówczas nasze świnie traktowano jak niepełnowartościowe. Nawet po przejściu do strefy czerwonej nie były chętnie kupowane. A teraz, kiedy na rynku brakuje żywca, odbiorcy nie mają żadnych zastrzeżeń. Mam wrażenie, że kupowaliby tuczniki, nawet gdybyśmy byli w strefie niebieskiej – kwituje pan Marek.
Rolnicy zwracają uwagę, że pomimo iż afrykański pomór świń jest obecny od ponad roku w zachodniej części kraju, wciąż świnie wożone są do uboju do zakładów mięsnych na wschodzie Polski. Nie rozumieją, dlaczego nie wyznaczono rzeźni w Wielkopolsce, która kupowałaby tuczniki ze stref ASF. Przecież samochody ze zwierzętami muszą pokonywać setki kilometrów. Nie jest to dobre ani dla zwierząt, ani dla środowiska.

Poszkodowani przez COVID i ASF

Trudna sytuacja na rynku trzody chlewnej doprowadziła do tego, że w okolicy zlikwidowanych zostało wiele stad świń. Owszem, rozwijają się tuczarnie funkcjonujące na umowach kontraktowych – tych wciąż przybywa.
– W mojej miejscowości rolnicy nie zamknęli stad, ale prawie wszyscy zmniejszyli produkcję o połowę. Jeśli ktoś produkuje w cyklu zamkniętym, decyzja o wybiciu stada nie przychodzi tak łatwo, bo uniemożliwia powrót do chowu świń – twierdzi Jacek Pawłowski.
Rolnikom nie zawsze też udawało się uzyskać rekompensaty strat poniesionych na sprzedaży tuczników z powodu ASF. Zwłaszcza jeśli uzyskali odszkodowanie z tytułu wystąpienia strat spowodowanych przez COVID.
– To niesprawiedliwe, gdyż ceny świń były obniżane podwójnie – i z powodu zmniejszonego popytu wywołanego przez obostrzenia pandemii, i z powodu strefy ASF. Nasze straty były więc dużo większe niż w innych regionach i dlatego uważamy, że przepisy przyznające dofinansowanie powinny to uwzględnić – podkreślają rolnicy.
– Nie byłem w stanie wykazać obniżonego dochodu w okresie od marca do września 2020 roku, gdyż z powodu ASF od czerwca miałem zablokowane stado i uniemożliwione przemieszczanie świń. Sprzedaż więc nie odbywała się wcale. Po decyzji powiatowego lekarza weterynarii dopuszczającej wywóz tuczników pierwsze partie pojechały do rzeźni na początku października, więc dofinansowanie mnie ominęło, ponieważ nie zmieściłem się w terminie, choć straty miałem ogromne, a świnie poprzerastane. W takiej sytuacji byłem nie tylko ja, ale wszyscy rolnicy z mojej wsi – wyjaśnia Jacek Pawłowski.
Należy mieć na uwadze, że znaczna część producentów trzody chlewnej zmniejszyła skalę chowu ze względu na jego nieopłacalność. Gdyby pozostali przy wielkości produkcji sprzed dwóch, trzech lat, straty, jakie by ponieśli, byłyby jeszcze większe.

r e k l a m a

Pomoc nie dla wszystkich

Zrzeszenie stara się o to, by pomoc za utracone dochody objęła także czwarty kwartał 2020 roku, gdyż zdaniem naszych rozmówców nie ma powodu, aby rolnicy, którzy stracili na sprzedaży świń w tym okresie, zostali potraktowani niesprawiedliwie. Jak podkreśla Marek Kamieniarz, wyrównania utraconych dochodów być może w ogóle by nie było, gdyby nie ich ciągłe interwencje i pisma do wojewody oraz ministerstwa rolnictwa. Początkowo otrzymywali bowiem informację, że na tego typu wsparcie nie mają co liczyć. Doświadczeni tą trudną sytuacją, chcą przekazać innym rolnikom, że samemu trzeba wiele rzeczy wychodzić i dopominać się o zmianę przepisów czy likwidację stref ASF.
– Wydaje mi się, że w tej całej pomocy bardziej chodziło o to, aby wybrzmiało to medialnie, a nie o to, by realnie wspomóc rolników ze stref. Dlatego tak wiele aspektów produkcji trzody chlewnej nie uwzględniono przy opracowywaniu zasad wypłaty odszkodowań – twierdzi Łukasz Grześkowiak prowadzący prywatne doradztwo rolnicze i obsługujący grupy producentów, w tym Zrzeszenie "Wieprzowina polska".
Największy problem przy zwalczaniu afrykańskiego pomoru świń to, w opinii naszych rozmówców, brak wystarczającego odstrzału dzików. W okolicy nie ma, co prawda, stwierdzanych przypadków ASF u tych zwierząt, ale obawy wciąż pozostają, gdyż rozpoczyna się okres wiosenny, który każdego roku przynosi zachorowania w stadach.

Dziki z Lubuskiego to stałe zagrożenie

– Koła łowieckie nie wywiązują się należycie ze swoich zobowiązań, dlatego zagrożenie zawleczenia wirusa do chlewni wciąż pozostaje. Na spotkaniu zorganizowanym dla powiatów kościańskiego, leszczyńskiego i wolsztyńskiego nikt z myśliwych nawet się nie pojawił, jakby sprawa ich nie dotyczyła. Nie można więc mówić o jakiejkolwiek współpracy. Nad myśliwymi nie ma żadnego nadzoru, a likwidacja koła łowieckiego nie rozwiązuje problemu. Pieniądze, które myśliwi dostają za odstrzał, chyba ich nie zachęcają. Bardziej obawiają się, że jeśli wystrzelają lochy, później dzików będzie za mało. Pojawiają się już postulaty, aby zakazać odstrzału samic – twierdzi Jacek Pawłowski.
Bliskie sąsiedztwo powiatu wolsztyńskiego z województwem lubuskim napawa rolników ze zrzeszenia trwogą, gdyż to region obfitujący w lasy i dziką zwierzynę, o czym świadczą liczne przypadki zachorowań na ASF w Lubuskiem. To właśnie tu zgłoszono ich w ostatnim czasie najwięcej.
– Uratowało nas, że nie stwierdzono przypadków ASF u dzików w powiatach kościańskim i leszczyńskim. Dlatego Komisja Europejska zgodziła się znieść strefę niebieską. Rolnicy z powiatu wolsztyńskiego, którzy są w tej strefie od września ubiegłego roku, wciąż nie mogą się z niej uwolnić – właśnie z powodu przypadków ASF u dzików. To ich blokuje, ale stwarza też zagrożenie, że wirus przeniesie się z dzikami i wystąpią ogniska w stadach w naszych powiatach– obawiają się rolnicy ze zrzeszenia.
Jeśli populacja dzików nie zostanie zredukowana, to zachodnia część Wielkopolski nie ma szans na uwolnienie się ze strefy niebieskiej. Dlatego producentom trzody chlewnej tak bardzo zależy na ich odstrzale.
– Nie wyobrażam sobie, abyśmy drugi raz przechodzili przez to wszystko. Gospodarstwa tego nie wytrzymają, bo jeszcze nie pozbierały się po poprzednim roku – mówi Marek Kamieniarz.
– Nie pomoże nam nawet ciągła dezynfekcja pojazdów, jeśli ASF będzie krążył w środowisku. Prowadzimy gospodarstwa rodzinne, musimy być na polu, a za chwilę w chlewni. Staramy się stosować bioasekurację, ale wszyscy powtarzają, że nie jest ona w stanie zabezpieczyć nas w stu procentach – martwi się Jacek Pawłowski.

Wypromować polskie mięso

Producentów trzody chlewnej niepokoi spadek liczby stad świń w kraju i brak perspektyw, co nie zachęca młodych rolników do rozwoju. Chcieliby przekonać konsumentów do jedzenia wieprzowiny, pokazać im, że mięso wyprodukowane w kraju ma bardzo dobre walory smakowe i jest zdrowe. Zwiększenie konsumpcji mogłoby przyczynić się do odbudowy polskich stad. Choć solidarnie składają się na Fundusz Promocji Mięsa Wieprzowego, nie odczuwają pozytywnych skutków jego funkcjonowania. Ubojnie są zobowiązane do naliczania i przekazywania na rzecz Funduszu 0,1% wartości netto zwierząt. Są to więc pieniądze pobrane od producentów świń i choć w strategiach ich wydatkowania widnieje wiele kampanii promocyjnych, to według hodowców ich skuteczność jest słabo zauważalna.
– W maju odbędą się wybory nowych członków Funduszu, w którym może zasiadać pięciu reprezentantów organizacji rolniczych. Zgłosiliśmy swoich kandydatów, bo chcemy mieć większy wpływ na to, jak są wydawane zgromadzone w Funduszu pieniądze – podkreślają rolnicy.
Zdaniem Łukasza Grześkowiaka konieczna jest większa kontrola nad zarządzaniem środkami Funduszu Promocji Mięsa Wieprzowego. W 2020 roku wpłynęło do niego ponad 14 mln zł, ale działania promocyjne nie trafiają do właściwego odbiorcy.
– Musimy walczyć o rynek, bo większą siłę przebicia się do mediów ma obecnie informacja o wytwarzaniu sztucznego mięsa niż ta o jakości tego prawdziwego, pochodzącego z tradycyjnej hodowli – podsumowuje Marek Kamieniarz.

Dominika Stancelewska

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a