dolnośląskie
Koło reaktywowały w 2011 roku. Kilkanaście pań ze średnią wieku niemal 60.– Część z nas ciąży raczej w kierunku geriatrii – mówi o sobie i koleżankach bez szczególnego skrępowania Dorota Grabia, przewodnicząca koła.
W 2018 roku zajęły pierwsze miejsce w wojewódzkim konkursie we Wrocławiu za pisanki, w kolejnym roku wystawiały się ze stołem wielkanocnym w Głogowie. Jeździły na konkursy z palmami, które tworzą w oryginalny sposób.
– Kiedy jedziemy na konkurs stołów, najpierw robimy palmy. Zbieramy się i najpierw tworzymy w świetlicy kwiatki z krepiny. Potem idziemy na bazie. A potem robimy wypad na bukszpan. Wygląda to tak, że chodzimy po wsi i szukamy, komu by tu można przyciąć krzaki. Idziemy, informujemy właścicieli i tniemy – opowiada Dorota.
r e k l a m a
A babcia kładła twaróg
Mieszkają na terenie, na którym spotkały się tradycje różnych regionów. Pod Głogowem mieszkają nie tylko przesiedleńcy z Kresów, ale i dawnych: Poznańskiego, Łódzkiego, Świętokrzyskiego. Helena Płócienniczak, sołtyska, piecze babę drożdżową w starej kamionkowej formie z kominkiem. Jest już trzecim pokoleniem jej używającym. Dorota do święconki kładzie to, co wszyscy – chleb, kiełbasę, chrzan.– A moja rodzina jest częściowo z Poznańskiego, a częściowo ze Wschodu. I pamiętam, że babcia z Kresów kładła do koszyka kosteczkę białego sera – opowiada Helena.
Sama dziś wciąż kładzie twaróg do koszyka i koniecznie pszenną bułkę, ale własnoręcznie pieczoną.
– W Chociemyśli wiele osób je na śniadanie żurek. A w moim domu nigdy się zupy na śniadanie wielkanocne nie jadło. U mnie są jajka, swojska wędzona kiełbasa. W pierwszy dzień świąt nie ma u nas zupy w ogóle. Za to muszą być ciepłe koniecznie jajka z ćwikłą z chrzanem – mówi Helena, a Dorota dodaje, że u niej żur w pierwszy dzień świąt ląduje na stole, ale nigdy na śniadanie, a dopiero na obiad.
Eksperymenty z YouTube'a
U obu tradycją jest pieczeń rzymska, czyli mielone mięso wieprzowe zapiekane w postaci babki z jajem w środku. Ale Dorota w zeszłe, już pandemiczne święta, postanowiła nieco wzbogacić tradycję i poeksperymentowała.– Na Wielkanoc u mnie od jakiegoś czasu jest coś wymyślnego, to taka nasza nowa tradycja. Ostatnim razem wpadłam na pomysł zaczerpnięty gdzieś z Internetu. Zrobiliśmy szynkę z goździkami. Szynkę z kością i skórą najpierw dwa dni macerowałam, a potem naszpikowałam goździkami i anyżem. Zjedliśmy dosłownie po trochu, bo chyba jednak przedobrzyłam z tymi przyprawami. Ale psy miały ucztę – opowiada Dorota i mówi, że na YouTubie wszystko wygląda ładnie i zachęcająco.
Helena mówi, że te ich świetlicowe przedświąteczne spotkania miały wartość także dlatego, że w rozmowach okazywało się, z jak bardzo różnych tradycji wywodzą się panie.
r e k l a m a
Dawniej i dziś
Palmy zdobią ich domy przez kilka miesięcy, a potem są palone. Tak trzeba zrobić ze wszystkim, co poświęcone. Ale Dorota pamięta, że jej babcia zatykała ją za święty obraz. Albo stawiała w oknie, jak gromnicę, w czasie burzy. A lany poniedziałek?– Kiedyś to strach było wyjść na ulicę. Ludzie lali się wiadrami. A teraz jest tak, że przychodzi wnuczka, wnuczek, sikawkami trochę pokropią – i tyle. Ale mama opowiadała, że w Sieradzkiem, kiedy była młoda, chłopaki chodziły z kogutem i sikawką na wózku – opowiada Dorota.
Pytam je o tradycję. I okazuje się, że wciąż potrafi być atrakcyjna, a nawet zyskuje.
– Gmina zorganizowała nam kilka kursów z nowoczesnego zdobienia jaj. Panie cieszyły się, uczyły technik. Ale w trakcie stwierdziłyśmy, że tradycyjne sposoby jednak są najpiękniejsze. Nie powiem, że co roku siedzę i zdobię, ale staram się choć trochę wyskrobać. Za te nasze nagrodzone pisanki kupiłyśmy kuchenkę gazową. Ale tak w ogóle jest teraz trudno tę tradycję zachowywać, w zalewie wszystkiego gotowego. Sama mam starą serwetkę w kształcie jaja ze wzorem królika, wyszywaną haftem richelieu przez nieżyjącą już członkinię starego koła gospodyń, panią Wandzię. Używam jej do święconki od ponad trzydziestu lat i ona jest dla mnie jak relikwia! Teraz gmina nas znów pyta, czego chcemy. I ja nie wiem, czy my jednak nie chcemy wrócić do szydełkowania, do haftu. Był już taki moment, że same pochowałyśmy po szufladach te nasze rodowe serwety i przestawiłyśmy się na gotowce. Ale przychodzi też taki moment w życiu, że człowiek chce sobie przypomnieć to, co robiły matki, babcie, prababcie – mówi wzruszająco sołtyska Helena.
Przekonuje, że tworzenie tradycji to nie tylko przypominanie tego, co robili przodkowie, ale też wzbogacanie jej o to, czego człowiek uczy się na bieżąco. Mówią, że ciężko jest, kiedy już drugi rok muszą przygotowywać się do Wielkanocy bez spotkań.
– Czekamy, aż nam zluzują. Ale długo się tak nie da. Większość z nas to kobiety po sześćdziesiątce, nie wszystkie mają komputery, nie wszystkie je obsługują, więc nie bardzo wchodzi w grę łączenie się przez Internet – mówi Dorota.
Obie z Heleną życzą wszystkim Wam zdrowia i roztropności. I nadziei, że wszystko zaraz się ułoży tak, jak kwiaty w ich palmie, którą obie zaniosły pod kapliczkę.