wielkopolskie
Jak to jest, kiedy dowiadujesz się, że wzmianki o twojej wsi są starsze o niemal wiek od daty lokacji miasta Poznania, który uchodzi dziś za pierwszą stolicę Polski i początek państwa? O tym opowiada Maria Chojnacka, którą zastajemy przy stole pełnym dokumentów i starych zdjęć.– Nasza miejscowość to z pewnością najstarsza wieś w gminie Rokietnica. Pierwsze wzmianki w dokumentach są z 1157 roku. Wieś wtedy nazywała się Crisgova. Proszę sobie wyobrazić, że w naszej wsi Bolesław IV Kędzierzawy złożył hołd lenny cesarzowi Fryderykowi Barbarossie. I zawarto w naszej wsi tzw. pokój krzyszkowski! Upokarzający, ale wie pani, to nic nowego. Spory rodzinne o spadek – dopowiada sołtyska z drugiego pokoju i wraca z czerwoną tablicą z wizerunkiem orła. – O, a to tablica sołtysa jeszcze sprzed drugiej wojny światowej. Orzeł ma pozłacaną koronę i pazury. Odnaleźliśmy ją w domu przedwojennego sołtysa. Była schowana pod podłogą – opowiada Maria.
r e k l a m a
Od hołdu do Napoleona
W Marii od dawna dojrzewało pragnienie, by poznać historię Krzyszkowa. Jakoś zawsze tliła się w niej miłość do małej ojczyzny, do miejsca, gdzie się urodziła, dorastała. Ponad 10 lat temu zorganizowała spotkanie z najstarszymi mieszkańcami, których znała od dziecka i dla których była zawsze „małą Marylką”. Chcieli powiedzieć tyle, że się przekrzykiwali. Maria postanowiła więc, że będzie chodzić od domu do domu, słuchać opowieści, często bardzo intymnych, a potem je spisywać. Zapisała kilka grubych zeszytów, zeskanowała zdjęcia.Krzyszkowo przeżyło nie tylko hołd lenny, ale i najprawdopodobniej wizytę Napoleona Bonapartego. Na pamiątkę po nim główną ulicę prowadzącą z Rokietnicy do Krzyszkowa nazwano Traktem Napoleońskim.
A przed wojną we wsi był i sklep kolonialny, i fryzjer, i krawiec, i szewc, i masarnia, i szkoła. Ta ostatnia też ma niezwykłą historię.
– Reprezentacyjny dom z kolumnami, który widziała pani przy wjeździe, należał do rodziny Wierzbińskich. Przed wojną byli bardzo bogatymi rolnikami. Mieli pola, na nich wiatrak. Grunt, na którym teraz stoi szkoła, przekazali wsi, z zamiarem by służył mieszkańcom. Na początku XX wieku zbudowano tam nową szkołę. Stara działała już od początku XIX wieku, chodziły do niej dzieci niemieckie, żydowskie i polskie – opowiada Maria.
Na przedwojennym zdjęciu pokazuje, gdzie była żydowska karczma, gdzie masarnia, a gdzie likiernia, w której lane z kryształowych karafek nalewki pijali miejscowi ziemianie i bogatsi rolnicy. Budynku po karczmie już nie ma, ale w starej XIX-wiecznej szkole mieszka dziś jedna z krzyszkowskich rodzin.
Te kamienie sa nasze!
Tu zdjęcie z przystojniakiem w mundurze Wojska Polskiego, który „Kochanej Babciuchnie w dowód przywiązania” śle podobiznę. Tu – pan Cichowlas w mundurze armii pruskiej z kolegami. Tu jego żona u stóp góry z kamienia przywiezionego w 1945 roku z Kłodawy, żeby wybrukować krzyszkowskie ulice.– Ostatnio podniosły się głosy, że ma być nowocześnie. Bruk został zdjęty. Jednak chciałam bruk i jego historię ocalić. Jakkolwiek, więc zwołałam zebranie wiejskie. I uchwałą postanowiliśmy, że kamienie pozostaną, będą tworzyły spowalniacze i będziemy nimi brukować skrzyżowania. Wyłożyliśmy nimi także ścieżki spacerowe na skwerze. To przecież nasza historia! – opowiada sołtyska.
W Krzyszkowie żywa jest historia Niemców, którzy sprowadzali się do wsi i okolic przed drugą wojną, a potem wojsk niemieckich, które wkroczyły we wrześniu 1939 roku.
– Na początku września na wielkich motorach wjechali do wsi Niemcy. Weszli do gościńca i powiedzieli, że „Polski już nie ma”. Zarządcą, sołtysem, został Niemiec o nazwisku Plagenz. Mieszkańcy dobrze go wspominają. Wiele razy, kiedy przychodził spisywać kontyngent, nie liczył wszystkiego i przymykał oko. Żył z Polakami w zgodzie. A jego córki po wojnie regularnie odwiedzały Krzyszkowo. – Maria przytacza historię, która już sama wystarczyłaby na scenariusz filmu.
I pokazuje kolejne zdjęcia. Na jednym młodzieniec o sportowej sylwetce. To kajakarz, syn Edwarda Koszycy, mieszkańca Krzyszkowa i dyrektora krzyszkowskiej szkoły, który w poznańskim Forcie VII zapłacił najwyższą cenę za wybryk kilku podrostków, którzy wybili szyby w oknach Plagenza. Maria dysponuje też oryginalnym dokumentem z 1939 roku, w którym Koszycę mianuje katechetą sam arcybiskup August Hlond.
r e k l a m a
Popołudnia z powstańcami
Szczególną dumą Marii, a teraz już całego Krzyszkowa, jest sześciu powstańców wielkopolskich, których imieniem sołtyska nazwała niedawno skwer w środku wsi. Jeszcze niedawno był zaniedbanym kawałkiem ziemi. Teraz stoi tam wielki kamień z tablicą upamiętniającą powstańców, są kwiaty, ławeczki, a w samym środku za dekorację służą cztery zwiezione z nieistniejącego już wiatraka żarna. Wszystkiemu przygląda się wciąż pusta, ozdobna, czarna, stalowa tablica. O jej zawartości dowiaduję się, kiedy pytam o najbliższe marzenia Marii.– Będą tu informacje o powstańcach. Kupiłam kilka takich tablic. Kolejna stanęła przy zagospodarowanym przez nas niedawno stawie. Posadziliśmy wokół drzewa, stanęły ławki, mieszkańcy zbudowali nawet murowany grill. Wywalczyłam, żeby przy czarnej stalowej tablicy była czarna lampa – wszystko musi przecież do siebie pasować. Na tablicy przy stawie będą ogłoszenia sołeckie. Na kolejnych opiszę historię zabytkowych miejsc. I jeszcze marzę o wydaniu książki ze wspomnieniami najstarszych mieszkańców. Właśnie siadam do pisania projektu i szukania konkursów i organizacji przyznających dotacje. Znalazłam przydatne narzędzie w waszym bezpłatnym dodatku do „Tygodnika”, który ściągnęłam ze strony – kończy Maria Chojnacka.