Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Trzebicz, czyli z tradycją przez pokolenia

Data publikacji 29.03.2021r.

Co ma okręt wojenny do pisanki? I jak to jest zdobić jajo, kiedy obok leży skorupka wyrysowana przez prapraprababkę? O tym opowiedzieli nam Henryk Pieluszczak i jego córka Paulina, którzy w poddrezdeneckim Trzebiczu tworzą prawdziwy pisankarski klan.

lubuskie
Są rodziną wielopokoleniową z tradycją przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Dziś najmłodsi u Pieluszczaków to Adam i Ania – kilkulatki będące piątą generacją, która pielęgnuje tradycje rękodzielnicze, w tym m.in. zdobienia wielkanocnych jaj.

r e k l a m a

Malowane noskiem po paście

– Pisanki robimy już od pięciu pokoleń. Mnie nauczyła zdobienia babcia Tekla Ogrodnik, która urodziła się w Tuligłowach na Kresach. W tych wioskach, proszę pani, to Kossaki, Fałaty się rodziły, taki to był ciekawy tygiel. Babcia robiła pisanki głównie z kurzych jaj, metodą batikowo-pisaną. Do zdobienia używała takiego noska zrobionego z miękkiego metalu. Dawniej robiono go z aluminiowych tubek po paście do zębów. Noskiem malowaliśmy kropki, kreski, znaki zapytania. Mama i babcia mówiły na te kształty „pijawki”. Z grubszym przodem, kropelką wosku i dłuższym ogonkiem. W pierwszej fazie uczenia się jednak najlepiej malować szpilką. Na szpilkę nakłada się mniej wosku i nią robi się krótsze motywy, jak kropki, kreski. Nosek jest bardziej płaski, tam się zmieści więcej wosku. Można nim robić inne elementy, jak szlaczki, kwiaty, zwierzątka. A ja najczęściej wydrapuję, czyli robię drapanki – mówi Henryk Pieluszczak, wnuk Tekli i syn Marii.

Schowaj wzorek przed barwnikiem

Tym, którym wciąż trudno wyobrazić sobie różno­kolorowe pisanki pokrywane wzorem powstałym z naniesienia wosku, w skrócie przypominamy metodę.
– Bierzemy białe jajo. Nakładamy na jakiejś jednej trzeciej jego powierzchni rozrzucony wzór woskiem. I zanurzamy w pierwszym barwniku. Ja zanurzam w żółtym. Zasada jest taka, że zaczynamy od najjaś­niejszego. Jeżeli barwnik jest gorący, wosk się rozpuści, ale powierzchnia pod nim będzie tłusta i nie przyjmie farby. Będziemy więc mieć żółte jajo z białym wzorem. I na tym żółtym jaju, między białymi wzorkami, nanosimy woskiem kolejne. Z nowym woskowym wzorem zanurzamy żółte jajo, powiedzmy, w czerwonym barwniku. Jeśli wosk puścił, albo też postanowiliśmy go zdrapać, uzyskamy na tym etapie jajo czerwone, ale z białym wzorkiem i żółtym, który schował się pod woskiem. Czerwone też możemy pokryć i zanurzyć w farbie niebieskiej. Wyjdzie wtedy purpurowe, fioletowe. Kiedy zetrę wosk, zostanie mi wzór po poprzednim barwniku, czyli czerwony. Czyli można powiedzieć, że wzór właściwie powstaje z ukrycia go pod woskiem przed kolejnym barwnikiem. Ja wolę zostawiać wszystkie wzory z wosku do końca i ścierać je po skończeniu farbowania – opowiada Paulina Pieluszczak-Suchodolska, córka Henryka, wnuczka Marii i prawnuczka Tekli. A do tego sołtyska Trzebicza.

r e k l a m a

Pisanka z okrętem?

Henryk z mamą farbowali w łupinach z cebuli. Ale babcia Tekla znała rozmaite inne sztuczki. Dodawała do gotowania na przykład skorodowane metalowe fragmenty. Obecny w nich tlenek metalu dawał jeszcze intensywniejszą brązową barwę. Babcia do brązu używała też kory orzecha, a do zielonych jaj – oziminy, najczęściej młodego żyta.
– Pobiłem babci trochę tych pisanek przy nauce. A potem uczyła mnie mama. Robiła różne wzory, na przykład w stylu opolskim. Ale dodawała palmy, źdźbła trawy. A ja miałem talent do rysowania zwierząt. Zawsze mówiła: „To rób sobie zwierzątka. Wszystko, co tam narysujesz, będzie piękne”. Córkom też tak powtarzałem – mówi Henryk.
Dodaje, że już jego mama Maria startowała w ogólnopolskich konkursach pisanek. Babcia Tekla nie, ale wydaje mu się, że jej pisanki mogą gdzieś zdobić półkę jakiegoś muzeum w Kołomyi. Jak mówi, on z córką Pauliną też są zwykle w „czubie” konkursów ogólnokrajowych. Henryk jeździ też po szkołach w Polsce, domach kultury czy świetlicach i szkoli z drapania. Swoje pisanki prezentuje również na dziesiątkach jarmarków. Ze swoimi pisankami był nawet w popularnym programie publicystycznym Elżbiety Jaworowicz.
– Stałem kiedyś przy stoisku, a tu idzie jakiś wysoki rangą urzędnik. Nie miałem nic do sprzedania, tylko na pokaz. Leżały tam jajka i kurze, i gęsie, i nawet jedno strusie. Zapytał o strusie. Nie chciałem sprzedawać, więc wymyśliłem dowcipnie zaporową cenę i powiedziałem: „Pięćset złotych”. A on wyciągnął z kieszeni banknot z Sobieskim. I musiałem sprzedać – opowiada Henryk.
Biegnie na chwilę do sąsiedniego pokoju. Łączymy się przez Messenger, więc po chwili macha przed kamerką swojego laptopa brązowymi skorupkami. Na jednej wydrapany jeleń. Znać na nim każdą kępkę sierści. Na drugim – dzik. Ale jaki! Takiego dzika z Henrykowej pisanki nawet w dobie ASF chce się mocno przytulić. Tu ryba, tam szczygieł, żołna, mysi­królik. Henryk uwielbia zwierzęta. Pokazuje pisankę z kogutem i przekonuje, że to ten, który trzy razy zapiał, kiedy święty Piotr zaparł się Jezusa. Żeby pokazać miarę kunsztu, Henryk łapie za nożyk introligatorski i zaczyna przed kamerą skrobać na pisance łeb zająca. Bez okularów, dosłownie w minutę, udaje mu się trójwymiarowa podobizna szaraka. Ale prawdziwą „torpedę” przynosi za drugim razem. Na gotowanej w cebuli skorupie widnieje okręt. Wojenny. Takiego zdobienia nie spodziewałby się nikt.
– Zacząłem pisać książkę o moim ojcu, rocznik 1919. O czasach okupacji, o tym, jak wywieziono go na Syberię, a potem jak poszedł z Armią Andersa. A od 1942 służył na ORP Błyskawica, naszym słynnym niszczycielu! Był tam torpedominerem – opowiada senior rodu.
Zbliża do oka kamery jajo z okrętem, które na odwrocie ma wydrapany Medal Morski dla Obrońcy Polski. Trzeba przynajmniej pół roku spędzić na morzu, żeby go dostać. Na innym jaju – Virtuti Militari przyznany okrętowi. A na trzeciej pisance Jan Paweł II. Te trzy jaja trzyma w starym kutym świeczniku znalezionym gdzieś na śmietnisku. Utoczył sobie do niego na tokarce nóżkę. Ma też pisankę z niedźwiedziem. Chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że to Wojtek – niedźwiedź, który przeszedł z armią Andersa przez Iran, Irak i Palestynę aż do Włoch.
Paulina mówi, że dziś wielu im się dziwi, że takie cuda można nożykiem wydrapać. A ona ma szczęście, że nauczyła się je robić od ojca. Teraz uczy swoje dzieci, czyli praprawnuki Tekli.
– Ja wolę motywy ludowe, trochę opolskie, trochę kurpiowskie. Lubię kwiatki, kropki, wzorki z firan. Dużo ciekawych motywów jest na filiżankach czy w ogóle porcelanie. Też je przenoszę, przekształcam. Wyliczyłam, że w konkursach biorę udział od trzeciej klasy podstawówki, więc prawie trzydzieści lat. Był czas, kiedy tata był lepszy, a ostatnio moje wzory zajmują wyższe lokaty – chwali się.

Promują starą pisankę

Od kilku lat jest sołtyską, a od jedenastu prowadzi też będące stowarzyszeniem koło gospodyń „Stokrotki” w Trzebiczu. Od siedmiu lat organizuje gminny konkurs pisanek i tradycji wielkanocnych.
– Chcieliśmy, żeby jak najwięcej ludzi nauczyło się tych starych metod wykonywania pisanek. Bo te nowoczesne to każdy zna. Mamy dwie kategorie pisanek – tradycyjną i nowo­czesną. Jest też „palma” i „stroik”. Pisanki zachowujemy, a palmy i stroiki licytujemy, a dochód przeznaczamy na potrzebujące pomocy dzieci. W tym roku większość prac mamy na zdjęciach, właśnie czekają na ocenę. Moja czteroletnia córka też już bawi się w zdobienie metodą batikowo-szpilkową. Jej pisanki właśnie pojechały na konkurs do Gorzowa Wielkopolskiego. Ania bardzo lubi malować woskiem, a Adaś bardziej w dziadka się wdał, bo podpatruje pracę nożykiem. Też próbuje wydrapywać okręty, choć jeszcze mało z tego rozumie – mówi dumna mama. Trochę martwi się, że już brakuje na strychu miejsca na konkursowe jaja. Wraz z ojcem marzą o minimuzeum pisanki w Trzebiczu.
W domu pielęgnują kresowe tradycje. W Niedzielę Palmową smagają się palmą po plecach, a potem zatykają ją za świętym obrazem. W Wielkanoc tłuką się jajkami. Czyje jajko silniejsze, nie zbije się, ten wygrywa. Henryk do koszyka wkłada zawsze własny chrzan. Lubi swojski, w wiórkach ściętych nożem. I żur, i drożdżową babę. A pokruszoną skorupkę po pisance, tak jak sto lat temu babka Tekla Ogrodnik, wciąż wrzuca kurom, żeby się dobrze niosły.

Karolina Kasperek

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a