podlaskie
Ciasno, ciasno i jeszcze raz ciasno. Tak jednym określeniem można opisać warunki, w jakich z produkcją mleka radzi sobie Tomasz Grabowski. Jednak pomimo ograniczeń, nie tylko co do zwiększenia obsady zwierząt, ale także wykorzystania nowoczesnych technologii hodowca nie narzeka.– Wielkości siedliska nie da się zmienić, a skoro czegoś zmienić nie można, to trzeba znaleźć sposób na wykorzystanie istniejących zasobów – stwierdził gospodarz, który zasadę tę bardzo funkcjonalnie wprowadził w życie.
Bydło przebywa tutaj dosłownie w każdym pomieszczeniu; krowy mleczne oraz część jałowizny w dwóch przylegających do siebie oborach: starszej i nowszej z jednym rzędem legowisk, która 5 lat temu została przedłużona. W efekcie powstało w niej 27 stanowisk ścielonych słomą, do których przylega korytarz paszowy.
W nowszej oborze hodowca utrzymuje krowy dojne oraz część jałowic. Z czasem w budynku mają przebywać wyłącznie sztuki dojne.
– Pełna produkcyjna obsada zapewne już by była, gdyby nie ubiegły rok, który pod względem rozrodu był dla nas fatalny. Dość powiedzieć, że z powodu jałowości krów wybrakowaliśmy aż 30% stada. Wiele sztuk inseminowaliśmy niejednokrotnie po 5–6 razy. Kiedy za siódmym razem sztuka się nie zacieliła zmuszeni byliśmy ją wybrakować. Na szczęście bieżący rok okazuje się w tej kwestii zdecydowanie lepszy – wyjaśniał Tomasz Grabowski, którego stado podstawowe liczy 38 krów, a całe pogłowie 90 sztuk bydła.
Stado jest pod oceną użytkowości mlecznej. Jego wydajność przekroczyła 9000 kg mleka od sztuki.
– W czasie dwóch lat wydajność wzrosła nam z poziomu 7200 do 9000 kg. A wszystko wyłącznie przez zmianę żywienia krów, czyli zakup wozu paszowego i wprowadzenia do diety zwierząt jednolitej, dobrze wymieszanej paszy – poinformował hodowca podkreślając, że wykorzystanie potencjału produkcyjnego hf-ów odbyło się wyłącznie na bazie sztuk odchowanych w gospodarstwie.
Niestety, wąski korytarz paszowy sprawia, że nie ma oborze możliwości wjechania do niej wozem paszowym (Strautmann o pojemności 10,5 m3) i zadania paszy. Pan Tomasz sporządza więc w nim jedynie odpowiedni miks, który później małą ładowarką rozwozi po obiekcie. Dodatkowym utrudnieniem jest również brak miejsca na składowanie paszy w gospodarstwie. Kiszonki przechowywane są więc na pryzmach na polu, do którego na szczęście nie jest daleko.
Układaniem dawek pokarmowych hodowca zajmuje się samodzielnie i – jak mówi – jak na razie wszystko się udaje. Do wozu paszowego, obok oczywiście pasz objętościowych, dodawana jest część mieszanki treściwej (wykonywanej na bazie zbóż własnych). Sztuki najwydajniejsze dostają dwa razy dziennie premię treściwą z ręki.
W tym roku Tomasz Grabowski pod uprawę kukurydzy przeznaczył zdecydowanie większy niż dotychczas areał.
– Zazwyczaj sialiśmy 13–14 ha kukurydzy, ale ubiegły rok mocno dał nam się we znaki. Grasujące dziki doszczętnie zniszczyły nam 2,5 ha upraw, z których zebraliśmy zaledwie 1,5 przyczepy zielonki. Zabezpieczając się więc przed potencjalnymi stratami, których żadne koło łowieckie przecież nie zrekompensuje, muszę uprawiać więcej kukurydzy – tłumaczy gospodarz zaznaczając, że rozwijać się trzeba stale. – W przeciwnym razie w obecnych czasach ciężko byłoby utrzymać rodzinę. I o ile w naszych warunkach pogłowia zwiększyć już nie możemy, to jedyne co możemy zrobić, to poprawiać jego wydajność i w tym kierunku zmierzamy.
Beata Dąbrowska