śląskie
Urodziła się w Jaworzynce, która z Koniakowem i Istebną tworzy tzw. Trójwieś Beskidzką. Mama Lucyny, urodzona w Koniakowie, będąc dzieckiem, szydełkowała w rodzinnym domu. W domu babci zawsze było pełno koniakowskich serwet. Lucyna koronkami przesiąkała, ale sama jakoś nie chwytała za szydełko. W liceum zainteresowała się etnografią. Skończyła etnografię i antropologię na Uniwersytecie Śląskim w Cieszynie.r e k l a m a
Zaczęła od historii
W trakcie studiów jedną z większych prac poświęciła Helenie Kamieniarz, twórczyni ludowej, znanej koronkarce, która w słynnej "aferze stringowej" z 2003 roku sprzeciwiała się pomysłowi promowania koronki w bieliźnie, podobnie jak wiele innych starszych twórczyń. Lucyna po studiach rozpoczęła pracę w Gminnym Ośrodku Kultury w Istebnej. Pisała projekty, wnioskując do ministerstw, Unii Europejskiej, Grupy Wyszehradzkiej. W jednym z pierwszych projektów, w 2013 roku, wydała pierwszą publikację o historii koronki koniakowskiej. Koronka ma dość młodą historię. Jej korzenie sięgają lat 80. XIX wieku. W latach 1882–1883 w szkołach zaboru austriackiego wprowadzono naukę robótek ręcznych. Dziewczyny, które nauczyły się koronki szydełkowej, wykorzystywały ją najpierw w czepcach.– Pierwszą koronkarką, która tworzyła również okrągłe serwety, po koniakowsku zwane "róziami", była Zuzanna Wałach z Istebnej. Odbyła służbę w jednym z domów w pobliskim Goleszowie. Tam poznała technikę koronki klockowej, naoglądała się koronkowych serwet. I zaczęła oprócz czepców robić też na szydełku serwetki, które sprzedawała w karczmie "Halamówka" w Wiśle – opowiada Lucyna.
Koronka w światowej modzie
Kolejnym pomysłem Lucyny było bicie rekordu. W 2013 roku zaplanowała robienie największej serwety z koronki i wpisanie jej do Księgi rekordów Guinnessa. Udało się. Powstała serweta o średnicy 5 m.– Denerwowało mnie, że wszyscy tylko o tych stringach mówią. Chciałam odwrócić uwagę od nich. Pięć koronkarek pracowało przez pięć miesięcy. Ważne było, żeby miały wspólny mianownik. By były z jednej ulicy – u nas mówi się "z jednego placu"– albo z jednej rodziny. W koronce ważna jest "ręka". Widać, kto szydełkował. A tu ważne było, by prace były podobne – wyjaśnia Lucyna.
Największą koronkę koniakowską świata postanowiła pokazać w stolicach Grupy Wyszehradzkiej. W 2015 roku z serwetą i koronkarkami zorganizowały wystawy, wykłady i warsztaty w Warszawie, Budapeszcie i Bratysławie. Dwa lata później Lucyna złożyła wniosek do Narodowego Instytutu Dziedzictwa, który zaowocował wpisaniem koronki koniakowskiej na Krajowej liście niematerialnego dziedzictwa kulturowego.
– W tym samym, 2017, roku napisała do mnie pewna Japonka, Rei Kawakubo, z pytaniem o koronki. Niczego nieświadoma zaczęłam korespondować. Po jakimś czasie odkryłam, że jest projektantką, twórczynią słynnej marki modowej Comme de Garçons (czyt. kom de garsą). Chciała zamówić kilkaset serwet o rozmiarach 60 × 60 cm. Najpierw odpowiedziałam, że to niemożliwe. A potem namówiłam kilkadziesiąt pań, by przystąpiły do projektu. Najprzyjemniejszy był mail, w którym Rei napisała, że całe piętro projektowe zbiegło się oglądać próbki i zachwyciło się najwyższym poziomem wykonania. Płaszcze wykonane z tych koronek zaprezentowano na Paris Fashion Week w 2018 roku – opowiada Lucyna.
r e k l a m a
Macierzyński? Nie wchodzi w grę!
W 2018 roku przyszła do niej koleżanka z Koniakowa i zaproponowała zrobienie małego muzeum koronki w galerii jej ojca. Szybko okazało się, że koleżance brakuje sił. Lucyna była wtedy w drugiej ciąży.– Jechałam zimą przez Koniaków i nagle zobaczyłam tablicę "Dom na sprzedaż". Decyzja trwała chwilę, bo natychmiast zobaczyłam w nim muzeum. Wzięłam kredyt, w którego spłacaniu zobowiązała się pomóc mi rodzina, i kupiłam dom. Chwilę później założyłam fundację Koronki Koniakowskie i zaczęłam gromadzić eksponaty – opowiada beskidzka społeczniczka.
Postanowiła też, że przynajmniej przy drugim dziecku, synku, którego urodziła w lipcu, zastosuje zasadę "Urodzę i zajmę się tylko nim". To, w przeciwieństwie do wszystkich innych projektów, się nie udało.
– Będąc w szpitalu, odebrałam nieznany telefon. W słuchawce – architekt z Warszawy. Powiedział, że projektuje polski pawilon handlowy na Expo 2020 w Dubaju i dowiedział się, że jestem specjalistką od koronki koniakowskiej. Zaproponował współpracę. Ostatecznie projekt nie przeszedł, ale Jerzy Ebing, architekt, polecił skontaktować się z firmą, która organizuje polską obecność na Expo (z powodu pandemii przeniesione na 2022 rok). Tak rozpoczął się największy projekt, który było mi dane realizować. Jedyne, co mogę zdradzić, to to, że Polskę będą promować całe tysiące serwetek koniakowskich – chwali się Lucyna.
Tymczasem muzeum stało się drugim domem dla koronkarek. Fundacja Lucyny zrzesza wszystkie twórczynie z Koniakowa i okolic, a jest ich około siedemset.
– To rzeczywiście dom. Stoi przy przystanku, więc jeśli któraś czeka na autobus, wchodzi, żeby porozmawiać, wypić kawę. Organizujemy tam warsztaty, wystawy. Mamy też sklepik działający jak komis, do którego każda z pań może przynieść swoje "rózićki". Na stałe mamy 180 sprzedających koronkarek – mówi Lucyna i dodaje, że udało się jej stworzyć miejsce, które dało wielu kobietom poczucie wartości własnej pracy.