Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Pokusa matką nieszczęść

Data publikacji 13.04.2021r.

Sezon na zakup mieszanek traw oraz innych nasion do siewu trwa w najlepsze. Część rolników kupuje znane i sprawdzone mieszanki, bo chce mieć pewność, że inwestycja się zwróci. Ale niestety są też tacy, którzy na rynkach, bazarach oraz od obwoźnych handlarzy kupują „tanie i zachwalane” mieszanki niewiadomego pochodzenia.

Na kupującego zawsze działa pierwsza informacja, którą dostaje, czyli cena za kilogram takiej mieszanki. Trzeba jednak pamiętać, że owa cena w żadnym wypadku nie przekłada się na realny koszt założenia 1 hektara oraz nie przekłada się na trwałość zakładanej łąki lub pastwiska. Dlaczego więc wciąż są zainteresowani, żeby kupować mieszanki z niewiadomych źródeł?

r e k l a m a

Różnice w cenie nie są duże

Patryk Pawlak, dyrektor handlowy z firmy Sowul & Sowul z Biskupca wyjaśnia, że rolnicy powinni zdawać sobie sprawę z tego, że w tej chwili różnice w cenie kilograma nasion niewiadomego pochodzenia np. na portalach internetowych i nasion kwalifikowanych sprzedawanych przez firmy nasienne nie są duże. Na takich portalach znajdziemy np. nasiona koniczyny łąkowej (czerwonej) w cenie od 9,00 zł do 13 zł za kilogram, a w firmie Sowul & Sowul, kilogram oczyszczonych, dobrze kiełkujących nasion to koszt około 16 zł/kg. Warto dodać, że na nieprofesjonalnych rynkach regionalnych lub u obwoźnych handlarzy, zazwyczaj można kupić nasiona niedopuszczone do obrotu ze względu na słabą siłę kiełkowania lub dużą ilość chwastów.
– Rzeczywiście, te różnice np. w latach 2015–2016 były dużo większe, bo był to okres słabych zbiorów w Polsce i koniczyna czerwona w firmach nasiennych kosztowała w granicach 18–19 zł za kilogram, a handlarze na rynkach i bazarach proponowali ją za 10 zł za kilogram. Wówczas różnica 8–9 zł na kilogramie była kusząca i wielu rolników z tego skorzystało. W końcowym rozrachunku była to najgorsza decyzja dotycząca oszczędzania, ponieważ właśnie w 2015 roku pojawiła się ponownie na naszych polach kanianka koniczynowa, która „przyszła” z nasionami z Europy Wschodniej (Ukraina, Rosja, Białoruś) i trafiła do obrotu wtórnego przez niekontrolowane rynki sprzedaży bezpośredniej – podsumowuje rozmówca.


r e k l a m a

Etykieta przyjmie wszystko

– Myślę, że powinniśmy zacząć od etykiet, bo etykieta etykiecie nierówna. Na etykiecie powinien znajdować się przede wszystkim numer partii, numer producenta, nazwa mieszanki i jej przeznaczenie oraz data pakowania, żeby rolnik wiedział kiedy mija termin przydatności do wysiania. Dodatkowo skład na etykiecie musi zawierać gatunek i odmianę np.: życica trwała Bajka, kupkówka pospolita Berta i oczywiście skład procentowy.
Na targach czy bazarach coraz częściej spotykamy sprzedawców, którzy chcą iść krok dalej i wyglądać bardziej „profesjonalnie”. Dochodzi do drukowania etykiet w podobnym kolorze, czyli np. kolor etykiety dla mieszanek pastewnych jest zielony. Na pierwszy rzut oka już jest „profesjonalnie”, bo na zielonej karteczce. Następnie widzimy nazwę mieszanki, np. mieszanka kośna i wymieniony jest skład mieszanki, oczywiście w procentach, ale bez numeru partii, numeru producenta. I w tym momencie powinna zapalić się u kupującego czerwona lampka! Pamiętajmy, że etykieta jest w stanie przyjąć wszystko – przestrzega ekspert z Biskupca.
Akredytowane laboratorium firmy Sowul & Sowul przeprowadziło analizę mieszanki traw i motylkowatych drobnonasiennych zakupionych na jednym z portali internetowych.
Izabela Bańkowska, kierownik laboratorium wyjaśniła, że warto przyjrzeć się bliżej takim mieszankom, bo niestety coraz częściej pojawiają się one w sieci i kuszą atrakcyjną ceną. Choć na pierwszy rzut oka dla laika mieszanka wygląda całkiem przyzwoicie, to jej analiza laboratoryjna może być dużym zaskoczeniem. To, że najczęściej składniki takich mieszanek nie posiadają certyfikatów i nie zostały przebadane laboratoryjnie to żadne zaskoczenie.
W laboratorium wykonano analizę czystości składu i kiełkowania próbki nasion o masie 6 gramów, z takiej próbki wyodrębniono nasiona zadeklarowane składem na etykiecie, chwasty oraz zanieczyszczenia organiczne i mineralne. Po zakończonej analizie sprawdziły się przypuszczenia, że skład, który deklarował na etykiecie sprzedający znacznie odbiega od faktycznego.
– Wyniki przedstawia tabela 1, zaczynając od składników, których jest najwięcej, czyli życic: trwałej, wielokwiatowej i westerwoldzkiej według etykiety powinno być 45% składnika, a jest więcej, bo aż 53%. Dla odmiany lucerny powinno być 5%, a jest mniej 3,8%. Największym zaskoczeniem jest koniczyna łąkowa, której wg etykiety miało być 5%, a w składzie rzeczywistym nie ma jej wcale. Mamy za to na pocieszenie ponad 6% udział koniczyny aleksandryjskiej, która w mieszance miało nie być. Ale jest to gatunek jednoroczny, a nie wieloletni, więc znacznie szybciej wypadnie z runi. Kolejna drastyczna niezgodność to tymotka łąkowa, której miało być 10%, a jest niespełna 3%. Rozbieżności jest dużo więcej, wystarczy dokładnie przeanalizować tabelę – zachęca kierownik laboratorium.

Ponownie musimy walczyć z kanianką

Izabela Bańkowska podkreśla, że spore zastrzeżenia można mieć także do ogólnej czystości mieszanki, która wynosi 79,4%, a ponad 11% stanowią zanieczyszczenia m.in. słoma, plewy, kawałki nasion, pył, grudki ziemi. Dużym minusem jest również 9,5% udział chwastów, m.in. bardzo duże ilości szczawiu polnego, komosy, maku, cykorii, szczawiu kędzierzawego, którego w trawach może być do 5 sztuk, a tu mamy ponad 30 sztuk. Ale co najgorsze, mamy w badanej mieszance spore ilości kanianki, której nie powinno być ani sztuki ponieważ jest to chwast zastrzeżony. Kanianki mamy aż 10 sztuk w 6 gramach, czyli prawie 5000 sztuk w kilogramie!!! Więc jest to sytuacja skandaliczna – wyjaśnia pani Izabela.
Do niedawna rolnicy nie zdawali sobie sprawy, jak duże zagrożenie niesie ten gatunek, a z kanianką „walczyli” już ich poprzednicy między innymi w latach 70. i 80., bo nie tak łatwo było usunąć ją z pól. Ekspert z firmy hodowlano-nasiennej z Biskupca przypomina, że przed wejściem do Unii Europejskiej kanianki były chwastami kwarantannowymi i stosowano rygorystyczne metody do ich zwalczania. Pola z uprawami zaatakowanymi przez kaniankę palono, a w kolejnych latach na tych siedliskach obowiązywał zakaz wieloletniej produkcji, szczególnie koniczyny, lucerny lub innych bobowatych. Po wejściu do UE chwast został wycofany z list kwarantannowych z uwagi na ograniczone występowanie – wyjaśnia Patryk Pawlak.
Niestety, ponownie wprowadziliśmy kaniankę na nasze pola i rolnicy zaczynają walkę, a właściwie żmudną wieloletnią pracę, bo to nie będzie rok, 2, czy nawet 3 lata.
– Kupując mieszanki nieznanego pochodzenia rolnicy nawet nie zdają sobie sprawy, jak dużą ilość chwastów dostają w gratisie, bo często skupiają się tylko na składzie i sile kiełkowania. Najczęściej takie mieszanki mają siłę kiełkowania poniżej 50%, a o czystości nawet nie wspomnę, bo nie mieści się ona w żadnych normach. Chciałbym natomiast zwrócić uwagę na szkodniki znajdujące się w nasionach, których niestety nie widać gołym okiem. Ale każdy rolnik może sobie zrobić taki test w domu, wystarczy wziąć czarną kartkę i wysypać na nią zakupione nasiona, następnie przez lupę można zobaczyć co się dzieje, jak szaleje rozkruszek, czy psotek, to są szkodniki nasion, które żerują właśnie w tym pyle – wyjaśnia dyrektor.

Zobacz także


Słabo kiełkuje, wysieję więcej!

Warto podkreślić, że każda firma hodowlano-nasienna ma w swojej ofercie mieszanki tańsze i droższe, więc rolnik ma wybór. Przy każdej z mieszanek podane są normy wysiewu, które wynoszą od 30 kg do 45 kg na hektar i tyle powinno się siać, tym bardziej, że dana firma gwarantuje siłę kiełkowania zgodną z normami gatunkowymi.
– Rolnik kupując na rynku mieszankę i płacąc 8 zł za kilogram, zawsze ma z tyłu głowy, że może słabo kiełkować, więc wysieje jej więcej. I sieje np. 50–60 kg i robi się różnica rzędu 100–200 zł na hektarze względem mieszanek kwalifikowanych z firmy nasiennej. Proszę teraz pomyśleć, czy 100–200 zł na hektarze to jest tak dużo i warto ponosić takie ryzyko niepowodzenia całego zasiewu biorąc pod uwagę to, że zakładamy go na co najmniej 3–4 lata – zastanawia się rozmówca.
Siła kiełkowania była ostatnim elementem badanym podczas analizy laboratoryjnej mieszanki zakupionej na portalu internetowym. I w tym miejscu również wystąpiły znaczne odchylnia od norm, co obrazuje tabela nr 2. Najlepiej, bo na poziomie 83%, kiełkowały życice, których było najwięcej w składzie, ale są to głównie życice wielokwiatowe i westerwoldzkie, które w pierwszym lub drugim roku wypadają ze składu. Kierownik laboratorium zwróciła uwagę, że najgorzej wypadła lucerna, która zakończyła kiełkowanie na poziomie 4% i praktycznie wszystkie jej nasiona były spleśniałe i zgniłe, nie było nasion twardych, które w późniejszym okresie mogłyby rozwinąć się w zdrowe siewki. Dużym zaskoczeniem była siła kiełkowania koniczyny łąkowej na poziomie 0%, normę trzymała tylko kostrzewa czerwona – trawa niska.

Mieszanki z nieznanego źródła – nie warto!

– Jak widać, badana mieszanka zakupiona na jednym z portali internetowych nie tylko nie trzyma deklarowanego składu, ale jest mocno zachwaszczona i zanieczyszczona. Do tego jej kiełkowanie pozostawia dużo do życzenia. Ze swojej strony mogę tylko apelować do rolników i hodowców, żeby głęboko przemyśleli zakup towaru od niesprawdzonych i nieznanych producentów, gdyż możemy sobie mocno zaszkodzić i wprowadzić na swoje pola niechcianego gościa, jakim jest np. kanianka, szczaw kędzierzawy (kobylak) – podsumowuje kierownik laboratorium.
Jeżeli koszt założenia 1 hektara i obsiania go mieszanką kwalifikowaną z dodatkiem lucerny i koniczyn kosztuje około 750 zł, więc jeden z hodowców przelicza, że jest to jeden dodatkowy pokos z hektara i mówi, że to już jest jego oszczędność. Ale idąc dalej ma pewną mieszankę, wie od kogo kupił, więc w każdej chwili może zwrócić się do tej firmy hodowlano-nasiennej, czy to po poradę, czy z reklamacją. Taka opieka nad plantacją i doradztwo są bardzo cenne, bo rolnik wie, że nie jest sam. Kupując mieszankę z nieznanego źródła np. na targu, niestety nie mamy tych korzyści, bo często jadąc kolejny raz na targ okazuje się, że nie spotkamy tam nawet sprzedającego.

Dr inż. Monika Kopaczel-Radziulewicz

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a