wielkopolskie
lubuskie
Rolnicy z powiatu wolsztyńskiego twierdzą, że afrykański pomór świń wciąż stanowi dla nich ogromne zagrożenie ze względu na bliskość województwa lubuskiego, w którym, ich zdaniem, pomimo upływu czasu dzików jest co niemiara, a liczba przypadków zastraszająco duża. Ostatnio zakażenia u dzików potwierdzono między innymi w powiatach wschowskim oraz świebodzińskim. Producenci trzody chlewnej obawiają się, że jeśli afrykański pomór świń tak niekontrolowanie krąży wśród dzików, to lada moment pojawią się zachorowania w stadach.
– Nie możemy ze spokojem patrzeć w przyszłość i inwestować w rozwój gospodarstw, gdyż w każdej chwili wirus może pokrzyżować nasze plany. Od prawie półtora roku żyjemy w strachu, że choroba może znowu pojawić się w okolicy wraz ze wszystkimi jej konsekwencjami. Tuż przed szansą na zniesienie strefy niebieskiej, w marcu wystąpiło ognisko ASF w województwie lubuskim w powiecie świebodzińskim i restrykcje zostały nam przedłużone – twierdzą nasi rozmówcy.
W dawnej strefie niebieskiej (według nowej nomenklatury oznaczanej jako czerwona) znaleźli się we wrześniu ubiegłego roku po wybuchu ogniska ASF w Perzynach w powiecie nowotomyskim w województwie wielkopolskim.
– Nawet jeśli jakimś cudem uda się uchronić stada przed chorobą, to przecież przypadki ASF u dzików także skutkują dla nas restrykcjami. To nie jest tak, że nie ma to wpływu na produkcję świń w gospodarstwach. Nasze tuczniki są gorzej traktowane i tracimy na sprzedaży żywca. Gmina Siedlec produkowała 150 tys. tuczników rocznie, a straty po wybuchu ASF sięgały 900 tys. zł miesięcznie. Przez to, że jestem w strefie niebieskiej, dostawałem około 70 zł mniej za tucznika. Teraz jest to około 35 zł mniej – podkreśla Ryszard Buda z Wojciechowa w gminie Siedlec. – Może gdyby na naszym terenie były jakieś duże koncerny mięsne, uwalnianie następowałoby szybciej albo strefy byłyby mniejsze, bo mamy wrażenie, że jest to brane pod uwagę. Często jakimś cudem linia graniczna strefy omija wielkie fermy należące do dużych koncernów, a z gospodarstwami rodzinnymi nikt się nie liczy.
r e k l a m a
Zostawieni sami sobie
Ryszard Buda utrzymuje 120 loch i prowadzi produkcję w cyklu zamkniętym. Zaczynał od 5 macior i 9 ha. Osiągnięcie takiej skali chowu świń, jaką ma dziś, wymagało od niego wiele wysiłku i wyrzeczeń. Jak podkreśla, każdego dnia zastanawia się, czy utrzymywać dalej świnie, czy jednak zrezygnować z tej produkcji. Wie, że dużo pracy włożył, aby była ona na dobrym poziomie, jest mu żal, ale nie widzi przyszłości.
– Boję się, że skończę jak rolnicy na wschodzie kraju, z którymi rozmawiam. Przez kilka lat walczyli, ponosili straty w nadziei na lepsze czasy. Twierdzili, że przetrwają, a w końcu i tak zamknęli hodowlę – rozkłada ręce rolnik.
W przypadku Wiesława Rosińskiego z Godziszewa w gminie Siedlec sytuację komplikuje fakt, że w 2013 roku postawił, korzystając z dofinansowania Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, nową tuczarnię na 1700 stanowisk, której koszt wyniósł 1,5 mln zł.
– Sprzedawałem prosięta od 200 loch, ale chciałem stworzyć sobie lepsze warunki i zamknąć cykl, żeby być bardziej niezależnym. Jestem zobligowany utrzymywać świnie do 2028 roku. Jeśli wystąpi ognisko i będę musiał zlikwidować stado, kto spłaci za mnie kredyt, kto zwróci dofinansowanie wraz z odsetkami do Agencji? – martwi się Wiesław Rosiński.
Dlatego on i około 40 innych producentów trzody chlewnej założyli stowarzyszenie o nazwie Rolnicy PWL, co ma nawiązywać do tablicy rejestracyjnej powiatu wolsztyńskiego. Jednak do organizacji przynależą także producenci świń z innych powiatów, nawet z województwa lubuskiego. Uważają oni, że brakuje dobrej komunikacji i wymiany informacji, zarówno pomiędzy służbami, jak i w stosunku do rolników.
– Wszyscy tylko odsuwają problem od siebie, a ostatecznie pokrzywdzeni jesteśmy my, rolnicy. Przez COVID w ogóle nie organizuje się spotkań, wszyscy zasłaniają się pandemią, więc nie ma nawet gdzie przedstawić swoich problemów. Od stycznia piszemy pisma do weterynarii i rządzących, aby naświetlić problem i przedstawić trudną sytuację producentów trzody chlewnej w województwach wielkopolskim i lubuskim. Zwłaszcza w województwie lubuskim lokalne służby nie radzą sobie ze zwalczaniem afrykańskiego pomoru świń wśród dzików i z redukcją pogłowia tych zwierząt, a obecność chorych dzików skutkuje problemami ze sprzedażą świń – twierdzi Wiesław Rosiński.
Nie podzielają zdania o sukcesie służb
Zdaniem rolników, można było dużo szybciej wykorzystać możliwość zamknięcia przejść dla zwierząt nad autostradami i drogami szybkiego ruchu, co mogłoby zapobiec rozprzestrzenieniu się wirusa na całe województwo lubuskie. Jak twierdzi Wojewódzki Inspektorat Weterynarii w Zielonej Górze, zamknięto przejścia dla zwierząt na drogach S3, A2 i DK 18 i łącznie zbudowano 284 km ogrodzeń. Kiedy tylko wirus pojawił się w listopadzie 2019 roku w województwie lubuskim, postawiono 51 km ogrodzenia na granicy z województwem wielkopolskim, aby zapobiec migracji dzików. Inspekcja Weterynaryjna tłumaczy, że nie ma bezpośredniego wpływu na pogłowie dzików, gdyż jest to zadanie Polskiego Związku Łowieckiego, do którego kompetencji należy prowadzenie gospodarki łowieckiej.
– Początkowo, powołując się niby na zalecenia ekspertów, podjęto decyzję, iż nie będzie intensywnego odstrzału, bo to spowoduje rozproszenie zwierząt. A trzeba było pójść za przykładem Czech i wystrzelać dziki do minimum. W powiecie wolsztyńskim polowania prowadzono i dzięki temu wykonano dobrą robotę. Teraz dzików w ogóle nie widzimy. Można powiedzieć, że zatęskniliśmy za ich widokiem. Ale to było słuszne. Jednak co z tego, kiedy kilkanaście kilometrów dalej grasują już sobie w lasach. Doszło do tego, że nie tylko my, rolnicy, obserwujemy nadmiar dzików, ale nawet ludzie niezwiązani z rolnictwem, którzy po prostu bywają w lasach, informują nas, że jest problem, truchła leżą i nie są zbierane. Wprowadzamy bioasekurację, chronimy się, jak tylko możemy, a podstawowe narzędzie do walki z afrykańskim pomorem świń, czyli zbieranie padliny, nie jest realizowane – skarżą się nasi rozmówcy.
Jak przyznają, są koła łowieckie, które faktycznie wywiązują się ze swoich obowiązków i nie można mieć do nich zastrzeżeń, ale są to nieliczne przypadki. W większości na kilkudziesięciu członków zaledwie kilku to aktywni myśliwi. Zdaniem rolników, za wzór można podać powiat kościański, który w drugiej połowie ubiegłego roku był w strefie niebieskiej, a teraz jest już w żółtej.
– Zagrożenie afrykańskim pomorem świń wynika też z tego, że nie organizuje się wystarczająco często przeszukiwania lasów i pól. Znajdujemy szczątki padłych dzików w znacznym rozkładzie – dodaje Paweł Brychcy, którego gospodarstwo znajduje się na terenie województwa lubuskiego w miejscowości Podmokle Małe w gminie Babimost.
Jak wyjaśnia Wojewódzki Inspektorat Weterynarii w Zielonej Górze, od stwierdzenia pierwszego przypadku ASF przeszukano łącznie obszar o powierzchni ponad 20 tys. km², na którym znaleziono 5485 dzików. W ramach odstrzału sanitarnego w 2020 roku odstrzelono 17 527dzików, planowany zaś odstrzał w bieżącym roku to 19 550 sztuk, natomiast powiatowi lekarze mają zorganizować przeszukiwania przez leśników i myśliwych w weekendy lub popołudniami, poza godzinami pracy, jako płatne. Populacja dzików szacowana jest w województwie lubuskim na 5 szt./km², jednak aby dokładnie policzyć, ile ich jest, ustawianych jest właśnie pilotażowo 30 fotopułapek na terenie dwóch obwodów łowieckich na 20 dni.
– Przedstawiane są nam plany odstrzału dzika i ich wykonanie jako sukces, ale trzeba zauważyć, że w tych planach liczebność dzików jest niedoszacowana. I to znacznie, dlatego myśliwi twierdzą, że prowadzą skuteczny odstrzał, a rolnicy widzą, że dzików wcale nie ubywa – mówi Wiesław Rosiński.
r e k l a m a
Dziki grasują po polach
Jak opowiada Paweł Brychcy, który posiada grunty na terenie powiatu świebodzińskiego, dziki były w stanie zryć mu doszczętnie 2 ha w ciągu jednej nocy, więc musiała to być liczna wataha. Ponadto dostaje od znajomych zdjęcia rozkładających się padłych dzików, między innymi z okolic Bukowa w powiecie zielonogórskim. To nie jeden taki przypadek, a wiele. Nawet podczas naszej rozmowy odbiera telefon z informacją, iż przy drodze krajowej nr 303 pomiędzy Babimostem a Świebodzinem w zbożu leży jeden dzik, jeszcze żywy, a drugi biega niedaleko. Po licznych interwencjach wieczorem, koło godziny 18.00, zastrzelono dogorywające zwierzę. Drugiego już nie udało się namierzyć.
– Przecież szczątki padłego dzika mogłyby w czasie prac polowych albo w zbożu po żniwach trafić do gospodarstwa i nieszczęście gotowe. Żyjemy jak na tykającej bombie – mówi Paweł Brychcy.
Rolnik produkuje tuczniki od 25 loch. Marzył o inwestycji i zwiększeniu liczby macior, jednak straty, jakie ponosi od dłuższego czasu, raczej przekreślają te plany. Przy małej skali produkcji nie był w stanie zapewnić dostaw całego samochodu, więc momentami dostawał jedynie 2,90 zł za kilogram żywca. Jak sam mówi, prędzej sytuacja zmusi go do zamknięcia produkcji niż do jej rozwinięcia.
– Utrzymuję świnie na słomie i chciałem z niej zrezygnować ze względu na zagrożenie. Nowoczesna chlewnia miała mi to umożliwić. Na wszystkich moich polach grasują dziki, więc zakupiłem oddaloną działkę, na której magazynuję słomę pod dachem, ogrodzoną, a i tak nie czuję się bezpiecznie – żali się Paweł Brychcy.
Rolnik skończył studia na wydziale zootechnicznym, więc doskonale zdaje sobie sprawę ze znaczenia bioasekuracji i właściwego postępowania, które ma chronić stado przed chorobami.
– Nawet jeśli nie używamy słomy, to przecież zbiera się ziarno na polach, gdzie przebywają dziki. Rolnicy mogą kupić z takich terenów zboże i nieszczęście w gospodarstwie gotowe. Tym bardziej że na obszarach, gdzie rozhulał się ASF, masowo likwidowane są stada świń, więc zboże nie zostanie skarmione na miejscu, tylko trafi do sprzedaży w różnych częściach kraju – dodaje Ryszard Buda.
Zgodnie z najnowszą opinią Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności, największe ryzyko przeniesienia wirusa związane jest z kontaktem z zakażonymi dzikami lub ich szczątkami. Oczywiście, pasza, ściółka czy środki transportu także stanowią potencjalne zagrożenie. Chore dziki najczęściej bytują lub padają na polach, gdzie zbierane są pasza oraz ściółka dla zwierząt. Aby zmniejszyć ryzyko wprowadzenia wirusa do gospodarstwa, konieczne jest ścisłe przestrzeganie zasad higieny i odkażania.
– Jesteśmy za tym, aby wymagać od rolników przestrzegania zasad bioasekuracji i bez sentymentów zamykać stada, których właściciele nie chcą spełnić wymogów. Obawiamy się jednak nowych przepisów dotyczących wymogów bioasekuracji. Słyszymy, że w każdym gospodarstwie konieczne będzie wydzielenie strefy brudnej, w której będzie między innymi magazyn sprzętu rolniczego, i czystej dla paszy i świń. W realiach rodzinnych gospodarstw utrudni to ogromnie wjazd sprzętem rolniczym do gospodarstwa – podkreśla Wiesław Rosiński.
Jak wynika z informacji Głównego Inspektoratu Weterynarii, nowe rozporządzenie Komisji Europejskiej, które weszło w życie 21 kwietnia, nie będzie egzekwowane do 31 października br. Ponadto GIW zapowiedział przygotowanie wytycznych, które mają ułatwić rolnikom przygotowanie wymaganego przepisami planu zabezpieczenia biologicznego. Wśród wymagań jest także ogrodzenie gospodarstwa, ale o znaczeniu tej ochrony przed wirusem ASF producentów trzody chlewnej nie trzeba już przekonywać.
Nasi rozmówcy podkreślają, że ogrodzenie gospodarstw i budowa niecek dezynfekcyjnych przy wjazdach do gospodarstw są już praktycznie normą i często wykonują je na własny koszt. Najważniejsze jest dla nich, by stada pozostały wolne od wirusa ASF. Mają nadzieję, że spełnienie wszystkich wymogów higieny doprowadzi w końcu do zniesienia strefy niebieskiej w powiecie wolsztyńskim, tym bardziej że na jego terenie przeprowadzono znaczącą redukcję liczebności dzików. Dzięki temu od prawie roku nie odnotowano przypadku ASF u dzików w powiecie wolsztyńskim. Liczą na to, że ich dramatyczna sytuacja dobiegnie końca, a także, że służby na innych terenach podejdą poważnie do zagrożenia, jakie niesie ze sobą afrykański pomór świń. W przeciwnym razie ryzyko związane z bliskością zakażonych dzików na przyległych terenach wciąż będzie niszczyło dorobek ich życia.