lubuskie
„Gdy rano wstaję, witam nowy dzień. Zakładam ciuszki, szybko czeszę się. Za chwilę busik mój podjedzie, Różane Wzgórze wita mnie. Nasza szefowa w progu wita nas i tak zaczyna się nasz wspólny czas. Razem ćwiczymy i śpiewamy, talenty odkrywamy w nas (...). Po kawie gimnastyka czeka nas, a zaraz po niej jest pieczenia czas. Niektórzy pójdą na kąpiele, a innym młotek przyda się. Z przyrodą chętnie obcujemy tu, Natalia powie, gdzie jest dużo sów. Monika każe nam zaśpiewać, na instrumentach uczy grać. Bo dom seniora to jest to!” – śpiewają, kiedy wchodzę do zalanej światłem sali w nowoczesnym budynku, który jeszcze niedawno był podobno stajnią. Pierwszy prawdziwie ciepły dzień tej wiosny budzi ochotę do życia. Ale, jak się za chwilę dowiem, seniorzy, którzy przyjeżdżają do górzyckiego dziennego domu pobytu trzy razy w tygodniu, mają tej ochoty pod dostatkiem nawet kiedy pada i wieje. W piosence wyśpiewują plan dnia, więc za chwilę ich z niego przepytam.
r e k l a m a
Klub seniora w stajni
Dom dziennego pobytu powstał dzięki projektowi realizowanemu przez Fundację na rzecz Collegium Polonicum ze Słubic. Od trzech lat fundację realizuje projekty związane z tematyką osób niesamodzielnych. Po domu dziennego pobytu w Krośnie Odrzańskim postawili na Górzycę.
– Siedzimy na terenie kompleksu sportowo-rehabilitacyjnego służącego sportowcom. Zainwestowano tu w stadninę, ale projekt nie wypalił. Porozumieliśmy się z gminą i przejęliśmy budynek. W ramach projektu z Europejskiego Funduszu Społecznego zrobiliśmy remont. Teraz próbujemy stworzyć nową przestrzeń wokół budynku. Będzie ekologiczny, na miarę XXI wieku ogród. Czyli najpierw patrzymy, co mamy, i „pytamy” przyrodę, jak mamy się w to wpasować. A nie, że wpuścimy buldożer, dwie ciężarówki torfu, potem przywieziemy sobie palmę, a na końcu będziemy płakać, że uschła. To ma być miejsce otwarte, dla wszystkich, nie tylko seniorów – mówi Magdalena Tokarska, prezeska fundacji i koordynatorka projektu.
Pokazuje wielką planszę, na której Anna Aniśko, projektantka, rozrysowała kwietną łąkę, miejsce na kolorowe rabaty i zielnik. A lato spędzą pod żaglami. Nie, nigdzie nie wyjadą. Z projektu dla seniorów nie starczyło na drewnianą altanę, więc rozepną na balach płótno żaglowe.
Weszłam i się zakochałam
Wszystko zaczęło się w sierpniu 2019 roku. Kiedy remont dobiegał końca, fundacja rozesłała wici wśród sołtysów gminy Górzyca i w mediach społecznościowych.
Na otwarciu pojawili się prominentni goście i, znienacka, pan Antoni.
– To był właściwie nasz pierwszy uczestnik. Trwają przemówienia, a tu nagle pan Antoni, w koszulce, szortach, z woreczkiem i jeszcze bez zębów. Powiedział, że zapomniał. Zaprosiłam, a on mówi, że się trochę boi. To ja mu na to, że też i że będziemy się bać razem. W końcu przecinał wstęgę – opowiada o nieobecnym akurat Antonim Beata i zapewnia, że o zostawionej w domu protezie sam by opowiedział.
Wielu z nich z rezerwą, a nawet z lękiem myślało o spotkaniach z równolatkami. Niektórych trzeba było przekonywać. Coś nowego, nieznanego we wszystkich nas budzi często opór.
– Pracowałam kiedyś w kwiaciarni. Kiedy umarł mąż, przyjechałam ze Słubic do córki do Czarnowa. Czas wypełniałam wieloma zajęciami, czytałam książki, rozwiązywałam krzyżówki, bawiłam się z psem na podwórku. Ale brakowało mi ludzi, tak bardzo brakowało. Zaczęłam już gadać do siebie. Córka zawiozła mnie do Górzycy. To było w październiku 2019 roku. Weszłam i zakochałam się od pierwszego wejrzenia – mówi Henia.
– Najpierw przyjeżdżały do mnie zorganizowane w ramach projektu obiady. A potem zaczepił mnie kolega i mówi o domu seniora. Powiedziałam: „Gdzie ja tam z dwiema kulami?!”. Nie dałam się namówić, ale trafiłam na niego znów na cmentarzu. Powiedział, że w domu dziennego pobytu czas tak leci, że człowiek żałuje, że już musi wracać. Uległam. Później pociągnęłam koleżankę, której zmarła mama. A potem jeszcze tę resztę – opowiada z lwowskim akcentem i wskazuje na kolegów Zofia.
Trudno jej przerwać, sypie żartami i anegdotami jak z rękawa. Żartuje na każdy temat. A to, że ktoś młody by się przydał, byle z dużą kieszenią, a to, że wszystkie choroby leczy słynny doktor Piasecki. Wszyscy w śmiech do rozpuku, tylko ja zastanawiam się, jakiego specjalisty z zachodniej Polski nie zdążyłam poznać. A oni, ubawieni, tłumaczą, że przecież piasek, do którego wszyscy trafimy, „wyciągnie wszystkie choroby”. Trudno o lepszą lekcję dystansu do życiowych dramatów i znikomości ludzkiego żywota.
r e k l a m a
Kawa, gimnastyka, szachy
Później do domu dołączyli Irena, Maria, Regina, Janka, Danuta, Helena, Krystyna, Michał, Tadeusz, Zbyszek, Jadwiga. Są w różnym wieku, ale zaskakuje mnie, kiedy dowiaduję się, że żywo dyskutujące, ubrane w naszyjniki seniorki, mają raptem dwa lata do dziewięćdziesiątki. Pytam o plan dnia.
– Kawa na powitanie. Zanim wszyscy się zejdą, pieczemy coś do kawy, więc siadamy do „swojego”. Po kawie gimnastyka, nawet przez godzinę. Mamy tu instruktorkę raz w tygodniu. Albo spacerujemy. Przed pandemią chodziliśmy na siłownię i kąpiele do budynku obok – opowiadają.
W piosence jest jeszcze coś o młotkach. Te przydają się Antoniemu i Zbyszkowi do produkcji karmników, pergoli czy kompostownika. Kto nie wbija gwoździ, ten w domu może malować, z lokalną zielarką zgłębia tajniki naturalnej medycyny, poznaje zwyczaje sów. Pieką, gotują, jeżdżą na rowerku stacjonarnym. Grają w warcaby, szachy, gry pamięciowe. Kiedy pandemia na rok unieruchomiła ich w domach, Beata i Ewelina – opiekunki domu w Górzycy – jeździły po wsiach i zawoziły seniorom ciasteczka i zadania do wykonania rozpisane na kartkach. Trzeba było rozwiązać krzyżówkę, wykonać flagę, coś upiec. Dziś niemal wszyscy są zaszczepieni dwiema dawkami, więc mogą jak dawniej rozmawiać, patrząc sobie w oczy, popijać kawę i sięgać po ciastko z tego samego talerza.
– Tu wszyscy tacy zgrani są, to jakby jedna rodzina! Jak mi się spodobało to, że tu każdy do każdego ma szacunek! Czasem starszy człowiek może i coś chlapnie, ale to wszystko trzeba umieć przyjąć i wziąć za dobrą monetę – rozmyśla głośno Zofia.
Byle nie samotność
Pytam, od czego uciekają do domu seniora.
– W domu samotność. Cztery ściany, więcej nic. A wnuk w komputerze albo telefonie. Człowiek robi się od tych telefonów dziki – mówi Michał.
– Samotność to najgorsze, co się może człowiekowi przydarzyć. Ratuje mnie tylko działka i praca w ziemi. A potem muszę tutaj do nich – mówi Regina, 85-latka.
– Od samotności po stracie bliskiego. Można ją wytrzymać tydzień, dwa, ale nie rok – mówi Maria, która jest wdową już trzydzieści lat.
Pyta mnie, na ile lat wygląda. Mówię, że na sześćdziesiąt osiem. Ma o dwadzieścia więcej, ale Zofia żartuje, że dużo się nie pomyliłam, bo tyle też kiedyś było.
– Było, minęło i już nie wróci. Przyjdzie jedynie Piasecki – znów żartują z poważnych, ale jednocześnie zwyczajnych rzeczy.
Zobacz także
Nie zabierajcie im domu!
Kiedy razem pracują, rozmawiają, wspominają też stare czasy. Kiedyś więcej rozmawiano, a choć czasy były trudniejsze, ludzie jakoś częściej się do siebie uśmiechali. Michał mówi, że to szaleństwo, że do sklepu, do którego jest pięćdziesiąt metrów, młodzi jadą samochodem. Przecież gdyby ktoś ten kawałek przeszedł, spotkałby tam Michała i zamienił z nim choć kilka słów. A tak tylko macha mu przez szybę samochodu ręką. To machnięcie to czasem bardziej na odczepne niż na pozdrowienie. Dlatego marzą o tym, żeby powtórzyć spotkania z przedszkolakami i młodszymi uczniami, z którymi organizowali już raz Dzień Babci i Dziadka. A ja przekonuję, że ci starsi, z nosami w smartfonach, też tak naprawdę tęsknią za przytuleniem, babciną opowieścią i senioralną mądrością.
Jeśli płaczą, to nie nad sobą, ale nad domem, w którym się spotykają. Bo projekt, w którym uczestniczą, na spotkania takie, jak teraz, czyli trzy razy w tygodniu, pozwala jeszcze tylko przez pół roku. Potem skończy się finansowanie i trzeba będzie szukać wsparcia gminy. Na to mogą liczyć, więc są duże szanse, że dzienny dom pobytu przekształci się w klub seniora. Ale już dziś ogromnym problemem jest komunikacja. Z Czarnowa, Stańska, Spudłowa czy Pamięcina nie ma jak dojechać. Chcieliby być na zajęciach codziennie, ale projekt przewiduje dowóz tylko w poniedziałki, środy i piątki. Gmina ma bus, który wozi dzieci i dorosłych, ale przepisy nie mówią jasno, czy można go wykorzystać do wożenia seniorów. Oni zapowiadają, że jeśli będzie trzeba, wezmą kule, zrobią transparenty i pójdą pod urzędy. Brzmi żartobliwie, ale kiedy się ich słucha, nie mam wątpliwości, że są do tego zdolni.
Póki co, ustawiają się do zdjęcia. Na maskach, w których wciąż chodzą, malują naprędce szminką wielkie uśmiechy. Żeby nikt nie miał wątpliwości, że to ich podstawowy grymas. Pozując, śpiewają z przekonaniem: „...Więc póki młode lata, póki wiosenne dni, niechże przynajmniej teraz nie płyną gorzkie łzy...”. I jakoś im wierzę.