Z nie tak odległej od nas Irlandii, gdzie mieszka i pracuje, także w rolnictwie, wielu naszych rodaków, a zapewne i członków rodzin, doszły nas takie oto wieści. Tamtejszy rząd zamierza ostro walczyć z emisją gazów cieplarnianych i zmniejszyć ją o połowę do 2030 r., co nawet zapisano w przegłosowanej niedawno ustawie. Rolnictwu przypisuje się tam ponad 30% tych gazów. Szczegółami jak osiągnąć ambitny cel zajmuje się Rada Doradcza ds. Zmian Klimatu. Jak się łatwo domyślić, przedstawiciel rolnictwa jest tam jeden na jedenaścioro członków. Rada wstępnie sugerowała, że w Irlandii należałoby wybić nawet 53% stada krów mlecznych – czyli 536 tys. sztuk bydła. Oto ekologizacja i zazielenianie w pigułce. Z jednej strony, organizacje ekologiczne walczą o prawa zwierząt twierdząc, że rolnicy się nad nimi znęcają. Z drugiej strony, kiedy przychodzi do dyskusji o klimacie nikt się nawet słowem nie zająknie w obronie krów, które mają być skierowane na rzeź. Tak radykalne podejście przypomina rozwiązanie w Polsce problemu PGR-ów na początku lat 90. ubiegłego wieku. Prof. Balcerowicz postanowił je zlikwidować uważając, że będzie po kłopocie. Otóż nie było po kłopocie, bo choć rolnictwo nie miało i nie ma decydującego wpływu na gospodarkę zdominowaną przez przemysł, to trzeba pamiętać o ludziach (w przypadku PGR-ów nikt o nich nie pomyślał). Trzeba też pamiętać o inflacji, bo mniej własnej żywności (w przypadku Irlandii mleka), to droższa żywność, a wysoka inflacja, to drogie kredyty. I to już jest problem dla całej gospodarki, także przemysłu. Przekonał się o tym chiński rząd, który z powodu ASF zmuszony był importować miliony ton wieprzowiny. Drogi schabowy i boczek zagroziły tam stabilności największej gospodarki na świecie. Jeśli w Europie wybijemy połowę krów i świń, to mięso i mleko będziemy musieli kupować w obu Amerykach, Nowej Zelandii, w Rosji oraz na Ukrainie. Jeszcze kilka lat temu uzależnienie europejskiego rynku od rosyjskiej produkcji nie śniło się Brukseli nawet w najczarniejszych snach.
r e k l a m a
Jest jednak nadzieja,
która wynika z charakteru Unii Europejskiej. Chodzi o funkcjonowanie w 7-letnich okresach. To co ważne jest w jednej siedmiolatce, nie musi mieć jakiegokolwiek znaczenia w kolejnej lub w następnych. Tak było choćby z biopaliwami. UE rozkręciła produkcję biodiesla i bioetanolu, aby następnie zarzucić ją w 2013 r. obiecując paliwa trzeciej generacji, produkowane z glonów i odpadów. Minęło 8 lat i czy ktoś z naszych Czytelników widział na stacji paliw benzynę z alg albo olej napędowy ze śmieci? My też nie widzieliśmy! Teraz cała nadzieja w tym, że zanim wybijemy europejskie krowy i świnie, ktoś się opamięta przygotowując założenia polityki UE na lata 2028–2034.
W spółdzielczej branży mleczarskiej od około dwóch tygodni trwają zebrania rejonowe, których nie udało się przeprowadzić przed okresem całkowitego zamknięcia kraju spowodowanego trzecią falą covid-19. Na pewno podstawowym tematem poruszonym w czasie dyskusji będą ceny mleka. Z wypowiedzi na forach internetowych jasno wynika, że jest bardzo niewielu producentów mleka, którzy są przynajmniej odrobinę zadowoleni z ceny skupu. Ta uwaga dotyczy nawet najlepiej płacących spółdzielni mleczarskich, a także podmiotów prywatnych. Owszem, rolnicy mają mocne argumenty – astronomiczne ceny pasz oraz nawozów i całej chemii rolniczej, a także gwałtownie drożejące paliwo, gaz i prąd. Nie bez znaczenia we wzroście kosztów produkcji są znaczne podwyżki cen maszyn, stali, materiałów budowlanych. W górę idą koszty robocizny, ale nie własnej, tylko najemnych pracowników zatrudnionych w większych gospodarstwach. Bowiem większość krowiarzy tanio wycenia swoją ciężką pracę. Jest też druga strona medalu.
Zakłady mleczarskie
także odczuwają i to bardzo, wzrost kosztów produkcji: gazu, energii elektrycznej, paliw, opakowań, maszyn mleczarskich, chemii i innych środków produkcji. Rosną też podatki, a nade wszystko koszty pracy. Owe fakty w dużej mierze wynikają z polityki państwa. Naszym zdaniem, prawie wszystkie firmy mleczarskie, które osiągną zyski za 2021 rok, będą miały rentowność elegancko określoną mianem spółdzielczej, a liderzy branży może się zbliżą do rentowności na poziomie jednego procenta, co jest bardzo przyzwoitym wynikiem w polskiej branży mleczarskiej. Powtarzamy po raz setny, tylko silne rolnicze związki zawodowe mogą wywrzeć nacisk na rząd i wielkie sieci handlowe, którego efektem będzie zmniejszenie wyzysku rolników oraz zakładów przetwórczych. Jak na razie, to mimo nielicznej krytyki ze strony rządowej wielkich sieci handlowych, łączą ich wspólne cele. Ten rząd, jak i poprzednie ekipy, chce jak najtańszej i szeroko dostępnej żywności, co ma szczególne znaczenie w czasie rosnącej inflacji. Zaś wielkie sieci handlowe pragną nadal bardzo godziwie zarabiać. Jedyną drogą do tego celu jest gwałtowne duszenie cen zbytu, czego doświadczyły nawet największe firmy mleczarskie. Rolnicy żądają wysokich cen skupu. Już nie chodzi o 2 złote za litr, ale o 2,5 złotego a nawet więcej. Owszem, jak inflacja będzie nadal rosła, to ceny skupu pójdą w górę, nawet do poziomu 3 złotych za litr, co może być odpowiednikiem obecnej ceny skupu w granicach 1 złotego i 30 groszy. Jednak gdy uda się znacząco obniżyć inflację, to wówczas radykalne ceny skupu mogą wywołać duży import surowego mleka. A to oznacza początek końca polskiej branży mleczarskiej. I tym sposobem spełni się marzenie polskich wegan i radykalnych ekologów. Bowiem staniemy się krajem wolnym od krów. Jak wspomniana Irlandia.