podlaskie
Bydło opasowe w gospodarstwie państwa Stefańskich utrzymywane jest od około 18 lat.
– Jest to gałąź mniej dochodowa niż hodowla bydła mlecznego, ale za to mniej pracochłonna, dzięki czemu mogę łączyć ją z pracą zawodową – mówi Krzysztof Stefański. – Rozważaliśmy hodowlę czystorasowego bydła rasy limousine, ale mamy zbyt mało pastwisk w pobliżu siedliska. Ponadto, przez cały rok trzeba ponosić koszty utrzymania krowy mamki. W związku z tym wybraliśmy opas buhajów – uzupełnia Anna Stefańska, żona pana Krzysztofa.
W gospodarstwie opasane są tylko buhaje. Krzysztof Stefański zdecydował się na odchów kilkudniowych zwierząt, które kupuje od innych hodowców.
– W naszej okolicy dominuje produkcja mleka, więc zazwyczaj kupujemy głównie hf-y. Współpracujemy z kilkoma gospodarstwami, od których kupujemy cielęta. Staramy się unikać kupna cieląt okazyjnie, ze stad o nieznanym statusie zdrowotnym, gdyż taka inwestycja może nas drogo kosztować. Rozważałem zakup odsadków o wadze około 250 kg, ale żeby na nich zarobić, trzeba utrzymywać je do wagi ciężkiej. Pracując zawodowo często jestem poza gospodarstwem i wówczas tylko żona dogląda zwierząt. Starsze buhaje mogą stwarzać problemy, więc kupujemy cielęta i opasamy je tylko do wagi około 600 kg – mówi Krzysztof Stefański.
Dla potrzeb opasów, w 2009 roku hodowcy rozbudowali starą oborę, w której zwierzęta utrzymywane są w kojcach, na głębokiej ściółce, pogrupowane pod względem wielkości i kondycji. Obornik usuwany jest raz w miesiącu.
– Gospodarujemy na glebach V i VI klasy bonitacyjnej i obornik jest nam bardzo potrzebny. Dlatego też nie braliśmy pod uwagę utrzymania zwierząt na posadzce rusztowej. Chciałbym podkreślić, że prowadząc gospodarstwo na glebach piaszczystych chów bydła opasowego sprawdza się bardzo dobrze. Na słabych glebach nie za bardzo można zarobić na produkcji roślinnej, ale można wyprodukować pasze dla opasów – mówi Krzysztof Stefański.
Małe cielęta odchowywane są głównie w budkach wykonanych samodzielnie, ze zbiorników tzw. mauzerów, ustawionych poza oborą.
– Po zakupie aplikujemy cielętom witaminy i szczepimy je. W okresie jesiennym i wiosennym obowiązkowo przeciwko zapaleniu płuc. Przez pierwsze 2 miesiące byczki odchowujemy na preparacie mlekozastępczym, a zwierzęta mają także dostęp do musli. Dodajemy im mokre, gniecione ziarno kukurydzy. Po 4–5 miesiącach zaczynamy podawać kiszonkę z kukurydzy, sianokiszonkę i mieszankę treściwą sporządzaną w gospodarstwie, w skład której wchodzi: śruta zbożowa, sojowa i rzepakowa i koncentrat białkowy – mówią hodowcy.
Państwo Stefańscy podkreślają, że na rynku żywca wołowego brakuje stabilizacji.
– Sprzedajemy opasy raz w miesiącu, w grupach po 3 sztuki, dzięki temu każdego miesiąca mamy dochód. Niestety, nie mamy wpływu na ceny żywca wołowego, które często drastycznie spadają. W 2019 i 2020 roku były po prostu porażką. Jak tylko pojawiła się informacja o pandemii czy zamyśle wprowadzenia tzw. "Piątki dla zwierząt" od razu ceny mocno spadły. Jedynie fakt, że posiadamy kredyty i zobowiązania w ARiMR powstrzymało nas przed likwidacją produkcji. Do niskich cen dołożyła się też susza w 2018 i 2019, która wpłynęła na znaczne obniżenie plonów kukurydzy i traw. Dzięki temu, że pracowałem poza gospodarstwem to miałem za co kupić brakującą paszę dla byków. Na szczęście w ubiegłym roku kukurydza, trawy i zboża plonowały bardzo dobrze. W tym roku z ceną żywca jest lepiej niż w poprzednich latach, ale wraz z nią poszybowały w górę ceny dodatków białkowych, paliwa i nawozów – mówią hodowcy.