podlaskie
Wrażliwa artystka, subtelna, delikatna blondynka. Taka jak jej obrazy – nieco tajemnicza, łagodna.
– To tylko część prawdy – mówi Agnieszka Wołosowicz. – Przede wszystkim jestem rolniczką. Samodzielnie prowadzę ponaddwudziestohektarowe gospodarstwo. Bez problemu ogarniam park maszynowy, zwierzęta i ogród. Utożsamiam się z brzozami, które najchętniej maluję. Symbolizują podlaskie kobiety: na rozstaju dróg, targane wichrem. Silne i niełamiące się. Takie jak ja.
r e k l a m a
Paleta emocji
Zupełnie jak jedna z bohaterek znanego serialu „Czterdziestolatek”, mogłaby śmiało powiedzieć: „Jestem kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję”. Agnieszka Wołosowicz, mieszkanka Ortela Książęcego, usytuowanego na granicy Lubelszczyzny i Podlasia, imała się różnych zajęć. Jeszcze jako studentka pedagogiki pracowała w korporacjach w Warszawie, dorabiała jako hostessa, wreszcie zatrudniła się w porcie lotniczym w Białej Podlaskiej. Ale zachwyt miejskim życiem szybko minął. Ostatecznie doszła do wniosku, że najlepiej czuje się na wsi, więc podjęła pracę w rodzinnym gospodarstwie.
– W międzyczasie malowałam. Choć malarstwo i rysunek towarzyszyły mi od najmłodszych lat, w 2008 roku techniką olejną zajęłam się na dobre – opowiada.
Malarstwu zaczęła poświęcać każdą chwilę wolną od prac polowych. Wędrowała ścieżkami, chłonęła każdy element podlaskiego pejzażu. Potem przenosiła go na płótno. Malowała przede wszystkim lasy, kapliczki, pola z belami siana, kwiaty oraz ukochane zwierzęta.
– Kocham zwierzęta, znajduję z nimi wspólny język. Uwieczniam konie i krowy, do których żywię wyjątkową sympatię – deklaruje.
Artystce największą radość sprawia, kiedy sąsiedzi rozpoznają własne zwierzęta i okolice na jej obrazach. Wtedy jest pewna, że odwzorowała je tak, jak trzeba.
– Jestem stuprocentową pejzażystką. To, że maluję realistycznie, nie oznacza, że mojej twórczości brakuje przesłania. Najprościej mówiąc, brzmi ono: odnajdź w sobie ciszę i spokój, delektuj się bogactwem natury, a będzie ci lepiej. A jeśli ktoś zarzuca, że mojej twórczości brakuje emocji, wyjaśniam, że są. Trzeba tylko umieć je odczytać – opowiada.
Najchętniej sięga po zieleń – kolor nadziei. Malowanie pejzaży pomaga jej odnaleźć spokój i zapomnieć o trudnych chwilach, których doświadczyła.
– Z malowaniem jest jak z narkotykiem. „Wpadam w ciąg” i muszę tworzyć. A potem przychodzą okresy, kiedy w ogóle nie maluję. Słowo „wena” nie jest wymysłem – mówi Agnieszka.
Pod prąd, za głosem serca
Od początku malowała „do szuflady”. Przypadek zrządził, że na wystawie twórczości swojego kolegi poznała Janusza Izbickiego – dyrektora Miejskiego Ośrodka Kultury w Białej Podlaskiej, wybitnego animatora kultury, twórcę zespołu ludowego „Biawena”. Zaproponował jej wernisaż w bialskim ośrodku. Kolejne wystawy posypały się jak z rękawa. Do najważniejszych zalicza m.in. tę zorganizowaną podczas Międzynarodowego Jarmarku Folkloru w Białej Podlaskiej, Wojewódzkim Ośrodku Kultury w Lublinie czy Art Parku przy Hożej w Warszawie. Jednak szczególnym sentymentem darzy wernisaż w GOK w Łomazach, z siedzibą w nieistniejącej już szkole.
Obrazy prezentuje indywidualnie i w gronie innych młodych artystów, w tym absolwentów nowojorskiej szkoły plastycznej. Za każdym razem jako jedyna reprezentuje wieś.
– Moim niedoścignionym ideałem jest rosyjski pejzażysta Szyszkin. W przeciwieństwie do współczesnego realistyczne dawne malarstwo Wschodu przemawia do mnie najbardziej. Z obrazami jestem związana emocjonalnie, dlatego niechętnie je sprzedaję. Za każdym razem na płótnie zostawiam cząstkę siebie. W pewnym sensie obrazy traktuję jak własne dzieci, może dlatego, że nie mam własnych – tłumaczy.
W zbiorach ma ponad sto obrazów. Niektóre z nich malowała miesiącami, jeszcze inne – latami. Zdarzało się, że podczas tworzenia emocje były tak silne, że odzierała prace z ramy, a nawet je zamalowywała. Nigdy później na płótnie „po przejściach” nie była w stanie stworzyć zadowalającego pejzażu.
– Jestem bardzo emocjonalna. Nie potrafię się rozstać ze sztalugami po nieżyjącym już koledze – artyście, który mi je podarował. W pracy kieruję się uczuciami – mówi i dodaje, że idzie pod prąd. W czasach, kiedy nowoczesne, abstrakcyjne malarstwo cieszy się największym uznaniem, ona jest wierna tradycji.
Malarstwo to niejedyna jej pasja. Aby podtrzymać tradycje Podlasia, Agnieszka robi słomiane łańcuchy na choinkę i bombki z papieru. Nietypowe, z kartek z magazynu o maszynach rolniczych. Jej pasją są też zielarstwo, spływy kajakiem oraz wyprawy rowerowe.
W czasach COVID-19 artystka sięgnęła po technikę pouringu polegającą na malowaniu poprzez rozlewanie farb. Choć wydawałoby się, że nowoczesna forma nie jest w jej stylu, w czasach pandemii pozwoliła wyrazić negatywne emocje.
– Chlapanie farbą podziałało terapeutycznie. Cykl pouringowych obrazów powinien nosić nazwę „Pandemia”. Ale zaczynam tęsknić za tradycyjnym malarstwem. Na razie jednak nic nie obiecuję. Niech pozostanie niespodzianką to, co mam w najbliższych planach.