Rolnicy z pana rejonu wyborczego, czyli z Podlasia, bardzo obawiają się Zielonego Ładu. Wymóg nie większej obsady bydła jak 1,5 DJP (dużej jednostki przeliczeniowej) na 1 ha, to tylko jeden z przykładów, który spędza im sen z powiek.
– Nie od dziś wiadomo, że na terenie woj. podlaskiego występuje głód ziemi. Dlatego wielu naszym hodowcom będzie ciężko spełnić taki warunek biorąc pod uwagę tylko grunty własne i te dzierżawione na pisemną umowę. Wszak większość dzierżaw ma charakter ustny i nieoficjalny. Produkcja mleka na Podlasiu jest rozwinięta jak nigdzie indziej w kraju, w dużej mierze dzięki największym i nowoczesnym zakładom mleczarskim takim jak: SM Mlekovita, SM Mlekpol oraz OSM Piątnica. Są też spółdzielnie mleczarskie, które również dobrze sobie radzą jak te giganty: MSM Mońki i OSM Hajnówka. Niestety, na drugim biegunie mamy także SM Bielmlek, który został doprowadzony przez nieudolny zarząd do bankructwa.
Hodowcy rozwijając produkcję mleka poczynili ogromne inwestycje kupując maszyny i budując obory, oczywiście przy wsparciu z PROW, ale jednocześnie z własnym wkładem i posiłkowaniu się kredytami. Dlatego dziś, gdy słyszą o kolejnych obostrzeniach typu zmniejszenie dawek stosowanych nawozów i środków ochrony roślin obawiają się o swoją przyszłość. A trzeba wiedzieć, że jeśli w krajach rozwiniętych Europy Zachodniej dojdzie do częściowej redukcji zużycia nawozów i środków ochrony roślin, to te dawki i tak będą większe niż obecnie stosowane u nas w kraju bez jakichkolwiek cięć. Przecież w Austrii, która jest podawana za wzór rolnictwa ekologicznego, stosowane dawki są dwukrotnie wyższe niż w Polsce.
r e k l a m a
Czy zatem można pokusić się o stwierdzenie, że Zielony Ład to początek końca polskiego rolnictwa?
– Uważam, że tak. Tym bardziej, że coraz częściej mówi się o zakazie promowania spożycia mięsa, mleka czy jaj. To co od tysięcy lat ludzie jedli i było zdrowe, dziś jest przez pewne grupy uznawane jako szkodliwe. Mówią to ludzie, którzy w swoim mniemaniu są bardzo „EKO”, a z drugiej strony nie przeszkadza im, aby mieć skórzane tapicerki w luksusowym aucie albo torebki z krokodyla. Dziś potrzeba w tym temacie przede wszystkim zdrowego rozsądku, ponadto przyczyną wielu kwestii spornych jest nikła wiedza społeczności miejskiej na temat wsi i rolnictwa. Kiedyś miasto miało dużo większy związek ze wsią. Dziś mieszkańcy miast wieś znają z telewizji i to z takich programów jak: „Rolnicy. Podlasie” czy „Rolnik szuka żony”, gdzie z rolników robi się bogatych celebrytów bądź takich, którzy nic nie robią i czekają na przysłowiową mannę z nieba.
Ile zdaniem pana posła jest w Polsce gospodarstw utrzymujących się z rolnictwa?
– Przez wiele lat pracowałem w ARiMR, a obecnie jestem jej pracownikiem urlopowanym na czas pełnienia mandatu. Dlatego śmiało mogę powiedzieć, że 1/4 gospodarstw składających wnioski o dopłaty to są te, które inwestują i rozwijają produkcję. Zaś wielu z tych co składa wnioski o dopłaty w ogóle nie zajmuje się swoimi gospodarstwami. Są to właściciele ziemi, a nie rolnicy. Dlatego coraz częściej pojawia się koncepcja aktywnego rolnika, którą zaprezentował europoseł Jarosław Kalinowski. Przecież już dzisiaj rolnik, który składa wniosek o dopłaty oświadcza, że jest użytkownikiem gospodarstwa. Niestety, często jest tak, że ziemię oddał w dzierżawę i to bezumowną, bo wtedy cały czas ma w szachu dzierżawcę i dopłaty trafiają do niego, a nie do tego, który ponosi koszty uprawy. Co więcej, rolnicy, którzy uprawiają ziemię wydzierżawioną na tzw. gębę nie mogą ubiegać się o zwrot akcyzy na paliwo, dopłaty klęskowe czy suszowe.
r e k l a m a
Gospodarstw rolnych ubywa i rolnicy stanowią coraz mniejszy elektorat, dlatego niestety nie widać na scenie politycznej partii, która liczyłaby się z rolnikami. Nawet PSL, a zwłaszcza jej kierownictwo, nie walczy o rolników. Nic nie słychać o programie rolnym tej partii.
– Aby odpowiednio dbać o rolnictwo, to do parlamentu oraz sejmików wojewódzkich muszą być wybierani rolnicy i to nie tylko z PSL-u, ale też z innych partii. Bo kto lepiej zadba o interesy rolników jak nie oni sami. Natomiast nie będzie działał na rzecz rolnictwa, ten co nie zna jego specyfiki. Ja wychowałem się w gospodarstwie rolnym, w którym jeszcze teraz pomagam. Rodzinne gospodarstwo przejął i rozwinął najmłodszy brat – absolwent SGGW w Warszawie. Obecnie uprawia 20 ha własnych i 45 ha dzierżaw. Doi 80 krów o średniej wydajności laktacyjnej w granicach 9,5–10 tys. kg mleka, a całe stado liczy ponad 200 sztuk bydła. Największą inwestycją była budowa obory w roku 2018. Jeśli tylko brat chce wyjechać na urlop albo jest zajęty pracami polowymi, to wtedy ja go zastępuję w oborze.
Zatem ma pan styczność z rolnikami i rolnictwem na bardzo wielu płaszczyznach?
– Tak, to nie tylko praca w gospodarstwie, ale też w ARiMR i Urzędzie Marszałkowskim, gdzie odpowiadałem za rozwój obszarów wiejskich. Dziś największą grupę moich petentów w biurze poselskim stanowią rolnicy, którzy przychodzą z bardzo różnymi problemami. Nie mogę zrozumieć dlaczego rolnicy dostają odmowy na zakup maszyn z dofinansowaniem. Podam przykład: rolnikowi odmówiono zakupu prasoowijarki z dofinansowaniem, a w piśmie uzasadniającym taką decyzję pracownik ARiMR próbuje dowieść, że rolnik powinien kupić oddzielnie prasę i oddzielnie owijarkę. Dla mnie taka decyzja jest nieuzasadniona ekonomicznie. Niestety, w ARiMR doświadczeni pracownicy jeśli nie zostali wcześniej zwolnieni przez obecną władzę to sami odchodzą.
Zobacz także
Czy rolnicze związki zawodowe potrafiły się zjednoczyć i walczyć o swoje tak jak robią to np. górnicy? Pomińmy protesty przeciwko „Piątce dla zwierząt”, gdyż jedna jaskółka wiosny nie czyni. W Niemczech czy Francji jest znacznie mniej rolników, a każda władza liczy się z rolniczymi związkami zawodowymi oraz izbami rolniczymi.
– W Polsce nie ma silnych związków zawodowych w sferze rolniczej. Wielu pokładało nadzieje w AgroUnii i poważnie traktowało przewodniczącego Michała Kołodziejczaka, kiedy mówił, że chce kierować związkiem zawodowym bez czynnego udziału w polityce. A teraz jeśli zakłada partię i chce być politykiem, to za szybko wejdzie na drogą śp. Andrzeja Leppera. Związki zawodowe powinny być samofinansującymi się organizacjami. A podstawą ich finansów powinny być składki członkowskie, wówczas będą niezależne. Obecnie są w dużej mierze zależne od finansowania z ministerstwa oraz organizacji rządowych, czy też spółek Skarbu Państwa i jaka władza by nie była to zawsze będą na pasku ministra. Natomiast samorząd rolniczy, czyli izby rolnicze mają w porównaniu do izb rolniczych państw Europy Zachodniej bardzo ograniczone kompetencje. Izby rolnicze w Polsce mogą mieć jedynie co najwyżej głos doradczy, bez możliwości tworzenia własnych projektów ustaw związanych z rolnictwem.
Nie dość, że zagraniczne wielkie sieci handlowe wpuszczono do centrów miast niszcząc drobny rodzimy handel, to od lat w Polsce żadna władza nie robi nic konkretnego w celu ucywilizowania handlu z wielkimi sieciami.
– Tak, to prawda, cierpią na tym dostawcy towarów do sieci handlowych, którzy nie są traktowani jak poważni partnerzy i z góry są na przegranej pozycji. Handel w znacznej większości jest własnością zagranicznego kapitału, a w polskich rękach została jeszcze spółdzielczość, głównie mleczarska. Niestety, ostatnie wydarzenia pokazują, że ta spółdzielczość też nie jest taka jak powinna być. Mam tu na myśli głównie SM Bielmlek z Bielska Podlaskiego. Ale nie tylko, bo są też inne spółdzielnie, gdzie prawo spółdzielcze nie do końca funkcjonuje tak jak powinno. Dlatego potrzebne jest wprowadzenie rozsądnych zmian do prawa spółdzielczego, takich, które będą dostosowane do dzisiejszych realiów. Np. dostawca spółdzielni nie może być jej zakładnikiem, a z drugiej strony też nie może być tak, że rolnik co 3 miesiące będzie zmieniał podmiot skupujący mleko.
Koszty produkcji rolniczej, zwłaszcza mleka, bardzo wzrosły za sprawą rosnących cen soi, paliwa, nawozów itp. W Niemczech rolnicy mają wyższe dopłaty bezpośrednie oraz alternatywne źródła dochodu w postaci rozwiniętej sieci fotowoltaiki i biogazowni, co odgrywa znaczącą rolę w czasie kryzysu.
– Mamy bardzo wiele do zrobienia w kwestii odnawialnych źródeł energii na polskiej wsi. Co prawda na domach są montowane instalacje fotowoltaiczne, ale są też olbrzymie niewykorzystane połacie dachów na budynkach gospodarczych i inwentarskich, które w Niemczech pokryto instalacjami już 20 lat temu. U nas natomiast na potrzeby ferm fotowoltaicznych przeznacza się dobrej klasy gleby. To samorządy powinny zabiegać, żeby w każdej gminie pracowała biogazownia, która przetworzy nadwyżki gnojowicy czy innej biomasy, w zależności od charakteru produkcji rolniczej w danym terenie. Coraz większy problem na terenach wiejskich wynika z przestarzałych i niewydolnych linii przesyłowych, gdzie konieczne jest przeprowadzenie reelektryfikacji. Mamy ograniczone możliwości dywersyfikacji dochodów na wsi, co dobrze funkcjonuje np. w Niemczech, gdzie rolnik posiadający małe gospodarstwo często pracuje dodatkowo u większego gospodarza – wiem to z praktyki. U nas coś takiego nie funkcjonuje ze względów mentalnych. Zwłaszcza na Podlasiu, sąsiad nie pójdzie do pracy do sąsiada, bo obawia się, że zostanie okrzyknięty parobkiem!
Wracając do sprawy SM Bielmlek, o której pan już wspomniał, to całą odpowiedzialność finansową przerzucono na członków spółdzielni, czyli rolników – ściągnięcie przez komornika zadeklarowanych udziałów. A możliwy jest wariant, że będzie to 100 tysięcy złotych co doprowadzi do upadku kilkaset gospodarstw. A przecież to banki dawały kredyty na inwestycje zaniedbując procedury? Stąd wynikło tak duże zadłużenie tej spółdzielni. Gdy upadał włoski gigant mleczarski Parmalat, to właśnie banki poniosły największą odpowiedzialność, gdyż nie były przestrzegane procedury bankowe.
– Na pewno w tej sytuacji nie zadziałały odpowiednie mechanizmy, bo przecież rolnik, który ma problem z zabezpieczeniem kredytu, to takiego kredytu nie dostanie, a w przypadku Bielmleku było zupełnie na odwrót. Nie da się uzasadnić ekonomicznie udzielenia kredytu Bielmlekowi na proszkownię mogącą przerobić dziennie od 1 do 1,5 mln litrów mleka, kiedy w najlepszym okresie ta mleczarnia miała skup zbliżony do 100 tysięcy litrów mleka dziennie. A przecież wytwarzała też sery i inne produkty. Na dodatek, okoliczne spółdzielnie płaciły znacznie wyższą cenę za mleko. Nawet trudno było pozyskać serwatkę do przerobu z zewnątrz, bo własnej Bielmlek miał niewiele. Jedyną drogą uwolnienia rolników od poważnych konsekwencji finansowych jest wystąpienie do prokuratury o zbadanie mechanizmów zaciągania kredytów przez Bielmlek. Najbardziej w tej sytuacji szkoda rolników, którzy ciężko pracowali i nadal pracują, a teraz przyszłość ich gospodarstw stoi nad przepaścią. Nikt przez ten czas nie pomógł rolnikom łącznie z organami nadzoru spółdzielczego takimi jak: Krajowa Rada Spółdzielcza czy Krajowy Związek Spółdzielni Mleczarskich. Jednak za aferę Bielmleku powinna być poniesiona odpowiedzialność polityczna. A jej całokształt powinien być szczegółowo zbadany przez Centralne Biuro Antykorupcyjne i prokuraturę, zaś oskarżonych w tej sprawie należy sprawiedliwie osądzić. Z drugiej strony wiem, że to będzie trwało długo. I zgodzę się z tezą panów, że do tego czasu kilkaset gospodarstw, byłych członków SM Bielmlek może upaść. Dlatego najwyższy czas, by podjąć działania ratunkowe, tak ponad podziałami politycznymi, aby nie dopuścić do bankructwa tych biednych gospodarstw, bo one były trzonem tej nieszczęsnej spółdzielni. Jestem gotowy im pomóc i służę swoją wiedzą.