Niskie ceny świń na rynku chińskim, które załamały unijny eksport, są wynikiem lokalnej nadpodaży żywca, co nie zachęca unijnych krajów do podpisywania nowych kontraktów. Oficjalne komunikaty chińskiego rządu mówią o spadku zapotrzebowania w związku z odbudową produkcji trzody chlewnej. Niezależne źródła podają jednak, że chińscy producenci świń w obawie przed rozprzestrzeniającym się wirusem ASF wyprzedają świnie, nawet poniżej wagi ubojowej. Wybuch na nowo epidemii ASF sprawił, że spora część wcześniej eksportowanej do Chin wieprzowiny pozostaje na rynku unijnym, powodując presję na ceny skupu żywca wieprzowego w krajach UE.
Import wieprzowiny do Chin spada i tak też może być w drugiej połowie roku. Swój szczyt osiągnął on w 2020 roku, kiedy wyniósł 4,4 mln ton, a więc ponad dwukrotnie więcej niż rok wcześniej. Wówczas też średnie ceny żywca wieprzowego wzrosły w Chinach o 60%. Chociaż cykliczne wahania podaży i cen wieprzowiny są zjawiskiem ogólnoświatowym, szczególnie wysokie są one w ostatnim czasie w Chinach. Częściowo dlatego, że większość świń w tym kraju jest produkowana w rodzinnych gospodarstwach, więc trudno przewidzieć, jakie podejmą działania i kiedy nastąpi wzrost dostaw wieprzowiny, który przyczyni się do obniżenia cen.
r e k l a m a
Czy handel doceni podniesione standardy?
– Chiny, z pogłowiem ponad 340 mln świń, wciąż są liderem na światowym rynku wieprzowiny. Epidemia afrykańskiego pomoru świń nasila się w tym kraju po raz kolejny, co sprawia, że odbudowa pogłowia potrwa dłużej, niż zakładano, a stan 35 mln loch zostanie osiągnięty dopiero w 2029 roku – mówiła podczas forum zorganizowanego w Poznaniu przez miesięcznik "Top Agrar Polska" redaktor Paulina Janusz-Twardowska.
W produkcji trzody chlewnej w Unii Europejskiej przoduje natomiast Hiszpania z 32,7 mln świń i to ona wysyłała najwięcej na świecie do Państwa Środka. Na rynku europejskim pojawia się jednak więcej świń – nie tylko za sprawą Hiszpanii, ale także Danii. Niemcy natomiast, według przewidywań, zanotują raczej spadek produkcji. Albert Hortmann-Scholten, który jest szefem zespołu doradców ekonomicznych w Izbie Rolniczej w Dolnej Saksonii oraz zespołu ds. negocjacji cen trzody chlewnej, wyjaśniał podczas forum, że ubój świń w Niemczech spada z każdym rokiem: w 2017 wyniósł 58,4 mln sztuk, w 2018 – 56,9, w 2019 – 55,2, a w 2020 – 53,3 mln. Prognozuje się, że w bieżącym roku ubój nie przekroczy 50 mln świń.
Badania prowadzone zarówno w Polsce, jak i w całej Unii Europejskiej wskazują, że konsumenci domagają się, aby dobrostan zwierząt był bardziej chroniony. Konieczność poprawy wizerunku produkcji trzody chlewnej wymusiła już zmiany w Niemczech i teraz bardzo duży nacisk przy tworzeniu przepisów kładzie się na podwyższony dobrostan. Rolnicy muszą sporo zainwestować, by spełnić wszystkie wymagania, a niektórzy z nich nie są w stanie podołać kosztownym inwestycjom i rezygnują z produkcji.
– Producenci świń muszą dostosowywać systemy produkcji do rosnących wymagań konsumentów, którzy kwestionują takie elementy chowu, jak unieruchomienie loch w kojcach, brak słomy lub wybiegów, zbyt mała przestrzeń bytowa czy nadużywanie antybiotyków – tłumaczył dr Albert Hortmann-Scholten.
Brakuje nam prosiąt
W Polsce ze względu na afrykański pomór świń oraz niestabilny rynek liczba stad trzody chlewnej też spadła ze 137 tys. w 2019 roku do niecałych 89 tys. w 2021 roku. Aczkolwiek rośnie średnia liczba świń utrzymywanych w stadzie i w największych gospodarstwach utrzymuje się ponad 5 mln świń, czyli prawie połowę pogłowia, które obecnie wynosi 10,2 mln sztuk.
– W pierwszym kwartale tego roku każdego dnia ubywało nam 250 gospodarstw utrzymujących świnie. Z pewnością z rynku zniknie ich jeszcze wiele. Pozostaną ci najwięksi, ale jest szansa, że będą mogli w końcu zarabiać. Wciąż na naszym rynku brakuje prosiąt, więc jest obszar dla specjalizacji produkcji. To, co już teraz mogą zrobić rolnicy, to zadbać o zdrowie i bioasekurację stada oraz poprawiać efektywność produkcji i dokładnie liczyć koszty – mówiła Paulina Janusz-Twardowska.
Krajowa produkcja warchlaków wynosi około 4 mln sztuk, a prawie 7 mln importujemy, więc potencjał jest ogromny. Trudności w rozbudowie chlewni oraz zwiększaniu skali produkcji związane z uzyskaniem pozwolenia i finansowania nie ułatwiają jednak i tak już trudnej sytuacji producentów trzody chlewnej. Czeka ich dodatkowo stawianie czoła nowym przepisom, w tym tzw. ustawie odorowej, która jest w trakcie procesu legislacyjnego i wywołuje wiele kontrowersji. Ma ona określać minimalną odległość dla planowanego przedsięwzięcia, którego funkcjonowanie może wiązać się z ryzykiem powstawania uciążliwości zapachowej. Jak wyjaśniał Piotr Włodawiec z kancelarii Prokurent, uciążliwość ta jest rozumiana jako dyskomfort, subiektywnie odczuwany fizycznie lub psychicznie przez człowieka, a spowodowany zapachem w powietrzu.
– Żadne państwo nie ma takiej ustawy o uciążliwości zapachowej. Takich regulacji nie ma w: Belgii, Danii, Czechach, Holandii, Finlandii, Szwecji, Francji, Hiszpanii, Grecji, Portugalii, Irlandii, Estonii, Bułgarii, Niemczech, Włoszech, Wielkiej Brytanii, na Litwie, Łotwie czy Węgrzech. Dlaczego więc chce się je wprowadzić dla polskich rolników? – pytał radca prawny. – Kiedy te przepisy będą obowiązywać, każda większa ferma będzie miała problem, ponieważ stwarza ryzyko uciążliwości zapachowej. Daje to kolejne argumenty przeciwnikom produkcji zwierzęcej. Poza tym nowe uprawnienia uzyskały też organizacje ekologiczne, które mogą skutecznie blokować budowę chlewni.
r e k l a m a
Tucz prostszy, ale mniej opłacalny
Brak stabilności sprawia, że wielu producentów trzody chlewnej przechodzi z cyklu zamkniętego na otwarty, który daje szansę na szybsze reagowanie na zmieniającą się sytuację na rynku, nie wymaga tak dużego profesjonalizmu, a także zwiększonych kosztów związanych z budową sektora rozrodu i porodówek. Nie bez znaczenia jest też mniejsza pracochłonność oraz łatwiejsze utrzymanie statusu zdrowotnego ze względu na krótszy okres przebywania zwierząt w tuczarni.
– Liczba tuczarni szacowana jest na 12 tys. Ubój tuczników w 2020 roku w Polsce wyniósł około 21 mln, z czego do tuczu otwartego trafia 11 mln warchlaków, czyli ponad połowa. Niestety, większość z importu. W ubiegłym roku kupiliśmy w Danii więcej prosiąt niż Niemcy, a w 2019 roku za przywiezione do Polski warchlaki zapłaciliśmy 21 mld zł. W latach 2007–2012 średnioroczne tempo przyrostu importu warchlaków do Polski wynosiło 35% – wyliczał prof. Zygmunt Pejsak z Uniwersyteckiego Centrum Medycyny Weterynaryjnej w Krakowie.
Tucz otwarty niesie ze sobą jednak ryzyko niepowodzenia związane z tym, że o jego opłacalności w istotnym stopniu decydują cena zakupu prosiąt oraz cena tuczników w dniu sprzedaży. Chlewnie produkujące w cyklu zamkniętym są w stanie zminimalizować różnicę pomiędzy zyskiem a kosztami i ponosić mniejsze straty. Tucz własnych prosiąt zawsze charakteryzuje się mniejszymi wahaniami.
Albert Hortmann-Scholten wyliczył koszty tuczu otwartego w północno-zachodnich Niemczech na poziomie 184 euro przy 96 kg masy ubojowej, co w przeliczeniu na jeden kilogram dało 1,92 euro.
Tuczarnia pusta przez dwa tygodnie
Profesor Zygmunt Pejsak podkreślał, iż kluczowe znaczenie ma stan zdrowotny zakupionych świń, bo od tego zależą wyniki i opłacalność tuczu. W badaniach przeprowadzonych w 2019 roku w Holandii w przypadku świń o wysokim statusie zdrowotnym przyrosty dzienne wyniosły 929 g, a u tych o tradycyjnym statusie 768 g. Wykorzystanie paszy na kilogram przyrostu natomiast wyniosło odpowiednio 2,31 kg oraz 2,64 kg. Najlepiej, jeśli warchlaki pochodzą z jednego źródła, maksymalnie z dwóch, których status zdrowotny jest podobny. Nigdy nie należy kupować prosiąt o nieznanym pochodzeniu, gdyż najczęściej czynniki patogenne są zawlekane do tuczarni wraz ze zwierzętami nabytymi z niesprawdzonego źródła.
– W przypadku duńskich stad można sprawdzić po numerze na kolczyku status chlewni, z jakiej pochodzą, uzyskać informacje, jakim poddane były szczepieniom. Mam nadzieję, że tak samo kiedyś będzie w Polsce. Jeżeli warchlaki przed sprzedażą nie były zaszczepione przeciwko różycy, należy to zrobić po zakupie, a wcześniej jeszcze je odrobaczyć – zalecał prof. Pejsak.
Zdaniem specjalisty w kojcu powinno się znaleźć nie więcej niż 50 świń, gdyż nadmierne zagęszczenie sprzyja szerzeniu się patogenów. Należy dbać, by temperatura przy zasiedleniu warchlakami po transporcie nie była niższa niż 24–25°C, a pod koniec tuczu nie przekraczała 17°C. Obniżenie temperatury o 1°C od neutralnej powoduje zwiększenie zużycia paszy o 40 g na dzień. Raz w roku należy po myciu i dezynfekcji pozostawić tuczarnię na 2 tygodnie pustą, co znacząco ograniczy występowanie wirusów i bakterii. To się opłaci, ponieważ nawet jeśli pozostaną po czyszczeniu, to w ciągu dwóch tygodni znaczna ich część zginie.