Główną przyczyną likwidacji stad świń jest niska opłacalność produkcji. Przyczynia się do tego między innymi rozdrobnienie gospodarstw, ale także brak skutecznej ochrony polskiego rynku przed napływem surowca z zagranicy. Nie możemy zablokować importu, ponieważ mamy wspólny rynek, ale nikt nie powiedział przecież, że nie możemy kontrolować tego, co jest sprowadzane do Polski.
Na efektywność produkcji trzody chlewnej składa się wiele czynników: genetyka, żywienie, środowisko, status zdrowotny, organizacja produkcji, zarządzanie oraz regulacje prawne. Niska wartość genetyczna znacznej części stada podstawowego loch i słabe wykorzystanie potencjału rozrodczego to tylko niektóre z czynników pogarszających opłacalność produkcji. Jednak przyczyny tak złego stanu polskiej hodowli leżą nie tylko po stronie producentów świń, ale również po stronie państwa. Od wielu lat nie ma reakcji na pogłębiającą się niekorzystną koniunkturę.
r e k l a m a
Chrońmy to, co zostało
Przyczyn likwidacji stad trzody chlewnej w Polsce, a także ich złej sytuacji należy upatrywać w tym, że kolejne rządy nie mają planu na kierunek rozwoju tej branży. Brakuje długofalowej polityki i wizji sektora mięsa wieprzowego, a przede wszystkim instrumentów, które poprawiałyby konkurencyjność naszej produkcji. Rolnik musi radzić sobie sam na trudnym europejskim rynku. Brakuje równorzędnej współpracy z zakładami mięsnymi, a dodatkowo rzeźnie w strefach ASF wykorzystują niesprzyjającą rolnikom sytuację.
– Z czego rolnicy mają inwestować i spełniać najnowsze wymogi bioasekuracji, skoro od dłuższego czasu dokładają do produkcji? Nie mam małego stada, utrzymuję ponad 200 loch, współpracuję z odbiorcą tuczników od lat i mam umowę gwarantującą trochę wyższą cenę, ponieważ moje świnie mają mięsność ponad 60%, a i tak produkuję tuczniki po kosztach. Nie wystarcza mi własnego zboża, więc muszę posiłkować się drogimi gotowymi paszami, co przy obecnych cenach żywca pochłania ewentualny zarobek – twierdzi Ryszard Kierzek, prezes Kujawsko-Pomorskiej Izby Rolniczej.
Jak dodaje, brak działań i przemilczanie sprawy doprowadza do stopniowej likwidacji bardzo ważnej gałęzi produkcji rolniczej. Nikt w rządzie nie ma pomysłu ani planu na to, jak ochronić produkcję, bo na odbudowę pogłowia już nie ma co liczyć. Kolejne rządy nie wdrażają mechanizmów, które skutecznie poprawiłyby strukturę produkcji trzody chlewnej, dlatego pogłowie zmniejszyło się do poziomu najniższego od lat 50. ubiegłego wieku. Brakuje ośrodków, które podnosiłyby profesjonalizm producentów, a brak perspektyw w tym sektorze skutkuje zamykaniem stad. Nie dziwi, że następcy nie są skłonni do przejmowania gospodarstw i inwestowania w niepewną gałąź produkcji.
– Znam rolników, którzy mają stada po 100 loch i będą je w najbliższych miesiącach likwidować, a minister rolnictwa oraz polski komisarz ds. rolnictwa w Unii Europejskiej opowiadają, że będą wspierać rodzinną, tradycyjną produkcję. Snują jakieś mrzonki o chlewniach na kilka świń. Nie mają pojęcia, co w dzisiejszych czasach oznacza gospodarstwo rodzinne. Włożyliśmy wiele wysiłku z synem, aby stado było zdrowe, o dobrej genetyce, zbilansowanym żywieniu. Żona i synowa pomagają w produkcji, prowadzeniu dokumentacji. Też jesteśmy typowo rodzinnym gospodarstwem, choć o dużej skali. Każdy rolnik wie, że nie da się wyżyć z kilku świń, o których marzą rządzący – oburza się Kierzek.
Jego zdaniem musimy jak najszybciej podjąć działania, aby ochronić to, co mamy, a zostało nam niewiele. Niechybnie zmierzamy do modelu hiszpańskiego, w którym pozostały tylko wielkie fermy powiązane z firmami.
– Zarówno minister Puda, jak i komisarz Wojciechowski opowiadają o rozwoju małych i średnich gospodarstw, a przecież one sprzedają tuczniki przez pośredników i w ogóle nie mają szans na zarobek przy dzisiejszych cenach żywca. Bez realnego wsparcia rządu sobie nie poradzą. Należy uruchomić programy dofinansowania dla stad produkujących prosięta lub w cyklu zamkniętym. Tucz można łatwo zamknąć i uruchomić, a utworzenie stada loch wymaga dużo czasu i nakładu pracy. Pilnie potrzebna jest interwencja, inaczej nie obronimy polskiej produkcji świń. Czy ministerstwo tego nie widzi? – apeluje Ryszard Kierzek.
Potrzebne wzmocnienie chowu
Zdaniem Ryszarda Kierzka, realia i brak działań ze strony rządu wręcz ograniczają rozwój gospodarstw utrzymujących świnie, a bez skutecznej ochrony polskiego rynku i wsparcia zniknie jeszcze wiele stad. Frustracja i brak perspektyw w sektorze produkcji trzody chlewnej spowodowały, że w samym 2020 roku liczba gospodarstw utrzymujących trzodę chlewną zmniejszyła się o 13,5%.
W grudniu 2020 roku było 104 tys. stad, a obecnie ich liczba nie przekracza 89 tys. Tylko w pierwszym kwartale bieżącego roku z powodu nieopłacalności ubyło w Polsce 20 tys. gospodarstw trzodowych, czyli każdego dnia około 250 stad. Skala spadku była więc pięciokrotnie większa w porównaniu z czwartym kwartałem 2020 roku, kiedy liczba stad zmniejszała się średnio o 50 dziennie. Eksperci szacują, że pod koniec bieżącego roku liczba takich gospodarstw może zmniejszyć się do 70 tys.
Jeszcze w 2004 roku w kraju było około 700 tys. chlewni i produkowaliśmy około 18,5 mln świń rocznie. W 2014 roku liczba producentów trzody chlewnej spadła do 200 tys., a produkcja świń do 11,7 mln sztuk. Pojawienie się wirusa afrykańskiego pomoru świń w naszym kraju jeszcze przyspieszyło likwidację małych stad przyzagrodowych. Obecnie pogłowie wynosi około 10 mln. Postępuje koncentracja produkcji i wzrasta średnia liczba świń w stadzie, choć mimo wszystko jest znacznie niższa niż u czołowych producentów w Europie.
r e k l a m a
Najwięcej tracą mali
Zdaniem ekspertów tylko chlewnie o odpowiedniej skali produkcji są w stanie konkurować na trudnym europejskim rynku, dlatego należy robić wszystko, by rozwijać gospodarstwa. Duże stada są bowiem efektywniejsze. Niestety, budowę lub rozbudowę chlewni hamują nadmierne restrykcje, co ogranicza rozwój średnim i dużym, najefektywniejszym producentom, a tylko tacy mają szansę przetrwać w momentach złej koniunktury. Choć jeśli znajdą się w strefie ASF i dopadną ich obostrzenia w przemieszczaniu i sprzedaży świń, to także oni mogą ponieść klęskę. Do naszej redakcji dzwonią rolnicy, którzy mają zobowiązania kredytowe lub agencyjne, a ich chlewnie stoją puste z powodu wybuchu ogniska w okolicy.
W wielu krajach Unii Europejskiej zostały wprowadzone instrumenty wsparcia producentów trzody chlewnej, które mają im pomóc zwiększyć efektywność produkcji. Mogą to być dopłaty do badań laboratoryjnych wykonywanych na zlecenie rolnika, co pomaga w zwalczaniu ważnych ekonomicznie chorób świń. Badania amerykańskie pokazują, że w chlewniach z wysokim poziomem higieny i zdrowotności lochy rodzą o ponad dwa prosięta więcej w roku. Więcej jest też sprzedanych tuczników, a zużycie paszy na kilogram przyrostu spada, nie mówiąc już o niższych kosztach weterynaryjnych. Dlatego aby produkcja była efektywna, trzeba spełnić pewien poziom i analizować, jakie są rzeczywiste wyniki. Dzięki temu można szukać, gdzie ewentualnie jest szansa na oszczędności. Z kolei wprowadzenie dopłat do loszek oraz knurków zakupionych od hodowcy w Polsce mogłoby zachęcić rolników do utrzymywania loch zamiast zakupu importowanych warchlaków do tuczu oraz wzmocnić krajową produkcję zwierząt zarodowych.
U nas producentów trzody chlewnej czeka natomiast dostosowanie się najpóźniej do końca października do nowych wymogów bioasekuracji. Zdaniem Ryszarda Kierzka będzie to kosztowne i ogromna część rolników temu nie sprosta, co będzie skutkowało dalszym zmniejszaniem liczby gospodarstw utrzymujących świnie oraz spadkiem pogłowia w kraju.
Urzędnicy powinni pomagać
– Nieprawdą jest, że spełnienie nowych wymogów nie będzie zbyt wiele kosztowało rolników, jak twierdzą często przedstawiciele weterynarii. Gospodarstwa muszą zostać obowiązkowo ogrodzone, a jeśli zatrudniają pracownika, nawet do innych czynności niż praca w chlewni, zobowiązane są do wydzielenia strefy czystej i brudnej w budynku, podobnie jak na terenie gospodarstwa – gdzie będą magazyny i sprzęt. Wszystko to znów podniesie koszty produkcji – wylicza prezes Izby.
Zdaniem rolników restrykcje związane z rozwojem lub budową nowych obiektów powinny zostać zmniejszone, a zamiast tego czekają ich kolejne, nigdzie dotychczas nieobowiązujące, a związane z planowanym wprowadzeniem w życie tzw. ustawy odorowej. Jeśli także w tym przypadku przepisy będą przesadnie interpretowane przez urzędników, nie mówiąc już o tym, że ocena uciążliwości zapachowej jest bardzo subiektywna, to producentów świń mogą czekać olbrzymie kłopoty. Zadaniem administracji oczywiście jest egzekwowanie obowiązującego prawa, ale także jednoczesne wspieranie rozwoju produkcji.
Dominika Stancelewska