kujawsko-pomorskie
Zaczęło się od tego, że na kanale YouTube znaleźliśmy film opatrzony hasztagiem: #zabytkomania2021. To konkurs dla pasjonatów sztuki filmowej i historii, którzy za pośrednictwem filmowego medium chcą dzielić się dziedzictwem poprzednich pokoleń. Celem konkursu, nad którym patronat mają Ministerstwo Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu oraz Narodowy Instytut Dziedzictwa, jest upowszechnianie wiedzy o zabytkach i budzenie sentymentu do lokalnego dziedzictwa. W tym roku hasłem konkursu jest „Przepis na dziedzictwo”. Jak czytamy na stronach przedsięwzięcia, konkurs „koncentruje się na dziedzictwie materialnym – obiektach zabytkowych służących celom związanym z wytwórstwem żywności, przygotowywaniem, podawaniem, smakowaniem i spożywaniem posiłków...”.
Masz zacierki? To zagraj!
Krótki film otwierają kadry z lotu ptaka nad malowniczą wioską Mileszewy, w której obok małej, stylizowanej na średniowieczną osady w gąszczu drzew tonie pałacyk. Kadrom towarzyszy biały, charakterystyczny dla dawnej muzyki ludowej, śpiew Zofii Zaborowskiej z małopolskiego zespołu Łada. Wokalistka lekko zawodzącym głosem wyśpiewuje zwrotkę pieśni spisanej przez Ignacego Łyskowskiego – lokalnego ziemianina, dziennikarza, działacza narodowego, oświatowego, gospodarczego i politycznego. Chwilę później pani Ela na tle muralu z pałacem opowiada o tym, jak jej mama gotowała zagraj. Pani Basia opowiada o mitycznych bugajach i zupie dyniowej, pani Danusia o dziwnie robionej zupie szczawiowej, a pani Bożenka o dzikim śledziu. Pojechaliśmy więc do Mileszew, żeby poznać bohaterki. A potem okazało się, że w historii rzecz zaczyna się od Fundacji Brama Epok z pobliskich Cieląt, która prowadzi średniowieczną osadę i która zrealizowała film na konkurs. Ale o fundacji za chwilę.
Siadamy w świetlicy w Mileszewach – małej popegeerowskiej wiosce słynącej z licznych chlewni, ale i pałacu wspomnianego Ignacego Łyskowskiego.
– Opowiadałam o zagraju – starej, tradycyjnej u nas zupie. To tylko woda, ziemniaki, przyprawa i te kluseczki. Skąd ta śmieszna nazwa? Zagraj... piękny Cyganie. Nie wiemy. Robiły ją mamy, babcie, prababcie. A teraz ją ulepszamy. Robimy ją najczęściej w piątek, bo jest taka niemal postna. Wstawić posoloną wodę. Ziemniaki trzeba pokroić w drobną kosteczkę. No i zaciereczki z wody, mąki i soli. A na patelni osobno cebula zeszklona z odrobiną słoniny albo boczku. I kiedy się wlewa tłuszcz z tą cebulą, to tak fajnie zaskwierczy! Musi koniecznie zaskwierczeć! – opowiada o prostej, ale charakterystycznej dla Mileszew zupie Ela.
Szczawiowa niezwyczajna
Basia w filmie na konkurs zareklamowała zupę z dyni. Też nieoczywistą, czym udowadnia, że najzwyklejsza rzecz może okazać się oryginalnym wyróżnikiem. Mówię, że teraz to wszyscy już robią taką zupę, a Ela dodaje, że jeszcze w postaci kremu.
– W życiu bym kremu nie zrobiła! Robię tak, jak mama i babcia. Do gotującej się posolonej wody wrzucamy pokrojoną w kostkę dynię. I potem zacierki, ale takie „z ręki”, ścierane, z gęstszego ciasta. Żeby ta zupa się tak zaszlichciła, czyli zagęściła. I trochę mleka, żeby było białe. I, oczywiście, do tego kartofle szturane. Jakie? Nooo, tłuczone. To nie to samo, co duszone – opowiada Basia.
Uwierzycie, że elementem dziedzictwa kulinarnego, którym warto się podzielić i pochwalić, może być zwykła niezwykła zupa szczawiowa? Nam udowadniała to Danusia.
– W domu robiliśmy inaczej niż dziś. Nie, jak teraz, na kościach albo na mięsie. Szczawiu trzeba nakroić, wrzucić do gotującej wody. Szczaw szybciutko się gotuje. Nieraz wrzuciło się trochę smalcu, żeby tylko takie tłuste oko było. I wtedy jajka się wpuszczało. Jajko się rozbiło nad garnkiem i chlup – całe do zupy. Jajka przez chwilę lekko się ścinały, a potem nabierką każdemu nalewało się porcję z jajkiem – mówi Danusia.
– Nagrałyśmy film, żeby ludzie poznali coś z naszego regionu. Przecież każdy inaczej gotuje. Niby ta sama zupa wszędzie, ale jednak inna – mówią chórem, a Basia wspomina jeszcze smak bugajów – placków z mąki, zsiadłego mleka i sody pieczonych na gorących fajerkach.
Są bramą do innych epok
Film z Mileszew staje do konkursu, do którego i wy możecie stanąć – organizatorzy przedłużyli go do 31 sierpnia. Jednak nie byłoby filmu, gdyby nie Fundacja Brama Epok, którą założyła mieszkająca w pobliskich Cielętach wraz z mężem Grzegorzem Joanna Kalenik. Oboje są archeologami i do 2019 roku pracowali w Ośrodku Edukacji Historycznej w Brodnicy. Fundację prowadzą od prawie trzech lat. I robią z nią dziesiątki akcji, w które angażują mieszkańców okolicy.
– Brama Epok narodziła się, kiedy syn zaczął się uczyć w podstawówce historii. Przychodzili do niego koledzy, a u nas w domu zawsze leżały jakieś repliki mieczy, średniowiecznych sprzętów, rogów do picia. Oglądali to i okazywało się, że nie mają pojęcia, co to jest, z jakiej epoki, do czego służyło. Poszłam z kilkoma sprzętami do szkoły, przeprowadziłam parę lekcji. I postanowiliśmy założyć fundację i że będziemy przekazywać wiedzę w postaci między innymi rekonstrukcji – opowiada Joanna.
Fundacja, jeszcze jako grupa nieformalna, w 2018 roku wzięła udział w Jarmarku Świętego Bartłomieja. Potem piknik historyczny w grodzisku w Grudusku na Mazowszu. W 2020 roku za niewiele ponad 4 tys. zł z Funduszu Inicjatyw Obywatelskich zrealizowali projekt „Wracamy do normalności, patrząc w przeszłość. Jak pomóc młodzieży w radzeniu sobie z emocjami w czasie pandemii”. Rozmowy o historii, sporządzanie mapy wsi i spotkania z psychologiem odbywały się w Szczuce – rodzinnej wsi Joanny. Projekt uznano za drugi najlepszy projekt FIO w Kujawsko-Pomorskiem. A od kilku lat nieprzerwanie członkowie Bramy Epok uczestniczą we wczesnośredniowiecznych rekonstrukcjach, w których Grzegorz nosi tarczę, a Joanna zakłada na głowę kabłączek, czyli średniowieczną ozdobę w formie drutu na czoło, który kobiety zakładały na czepiec. W trakcie rozmowy proszę Grzegorza, żeby przyniósł kilka replik. Wraca z mieczem, drewnianą, obłożoną workiem jutowym tarczą, pod którą dorosły może się ugiąć, i toporkiem.
Osada mile was wita
Łączenie historii dawnej z nowszą, a przy okazji angażowanie do aktywności mieszkańców podbrodnickich wiosek udaje się Joannie i Grzegorzowi między innymi w Mileszewach, które należą do sąsiedniej gminy Jabłonowo. Tam fundacja prowadzi Osadę Milewita.
– W 2019 roku podpisaliśmy umowę z gminą Jabłonowo na działania animujące w istniejącej już, ale od dziesięciu lat nieaktywnej osadzie w Mileszewach. Stworzyliśmy cały program edukacyjny, łącznie z nową nazwą. Mieszkańcy bardzo chcieli, żeby coś się tam zaczęło dziać. Ruszyły imprezy średniowieczne, rekonstrukcje, mamy w osadzie własną monetę – grosz mileszewski. Zorganizowaliśmy też wydarzenie dotyczące ziemiaństwa. Naprzeciw osady stoi pałac Ignacego Łyskowskiego, który tworzył biblioteki ludowe, spisywał przysłowia, był dobrym gospodarzem, wydał nawet poradnik pod tytułem „Gospodarz” – opowiada Joanna.
W Cielętach właśnie rejestruje koło gospodyń. Będzie najliczniejsze ze wszystkich w gminie Brodnica. I już szykuje się do realizacji projektu, w którym będą malować mural związany z wojną 1920 roku. Bo Cielęta były terenem walk z bolszewikami w tej wojnie obronnej.
– O pieniądze staraliśmy się jako fundacja w programie „Niepodległa”. Tam się nie udało i ostatecznie dostaliśmy je w konkursie Ministerstwa Obrony Narodowej. Jeszcze w wakacje, a najpóźniej we wrześniu odsłaniamy mural. Będzie kino plenerowe i warsztaty dla dzieci – cieszy się Joanna.
Z projektów realizowanych przez Kaleników dumny jest nie tylko wójt gminy Brodnica Adam Zalewski, ale i Maciej Popławski, sołtys Cieląt. Na pierwszy rzut oka – sołtys jak setki innych – „...wybrukowaliśmy ulicę... postawiliśmy lampy solarne...”. Tymczasem okazuje się, że niezwykły. Bo biegł z Brodnicy do Rzymu na kanonizację Jana Pawła II.
– To była sztafeta w trzech grupach. Każda grupa przebiegła sto kilometrów. Biegliśmy tydzień, z Cieląt – trzy osoby. W pandemii trochę mniej biegałem, ale już wróciłem do treningów w klubie „Brodnica biega” – mówi Maciej Popławski.
Najlepszym sposobem na znajdowanie ciekawostek w waszych miejscowościach wydaje się sięganie po drobne, niepozorne rzeczy. Trochę tak, jak robi to Joanna jako archeolog.
– Ostatnio na polu znalazłam dwa rozcieracze, czyli kamienie żarnowe. Cały czas schylam się po coś. Pokazuję dzieciom kawałek ceramiki, a one krzyczą: „Aaaa, to jest kamień”. Mówię wtedy: „Nie, to nie jest zwykły kamień. To zrobił człowiek. Zobaczcie, tu są odciski od pracy na kole garncarskim, tu są wzory. Może to nie wygląda na nic szczególnego, ale w rzeczywistości jest bardzo cenne”.
Karolina Kasperek