Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

W Głogoczowie woda zabierała wszystko

Data publikacji 29.07.2021r.

Jak czuje się człowiek, któremu woda zabiera w minuty dom, w którym się rodził? Co musi dziać się z kimś, kto latami ciężko pracował i inwestował, a rwący potok porywa warsztat jego pracy dosłownie w sekundy? Próbowaliśmy jedynie to sobie wyobrazić, rozmawiając z mieszkańcami najbardziej poszkodowanej w ostatnich ulewach małopolskiej wioski – Głogoczowa.

małopolskie

O Głogoczowie pisaliśmy w sierpniu 2020 roku. Naszą uwagę w tej małopolskiej wsi w gminie Myślenice przykuły liczne inicjatywy. Agnieszka Węgrzyn, prezeska Stowarzyszenia Gospodyń Wiejskich w Głogoczowie, właśnie zakładała archiwum społeczne w ramach projektu realizowanego przez Centrum Archiwistyki Społecznej. Głogoczów kwitł, aż po jego bogate kwiecie półtora tygodnia temu upomniała się woda. W potężnej burzy i ulewie zalanych zostało kilkanaście domów – niektóre tak, że nadają się do rozbiórki. O tym, co wydarzyło się feralnej nocy z soboty na niedzielę 19 lipca, zgodziła się nam opowiedzieć Joanna Wronka, której obejście uznawane jest za najbardziej dotknięte żywiołem.

– W dzień było bardzo słonecznie. Trzy dni wcześniej przeszła gwałtowna burza z wielkim wiatrem. Obawialiśmy się go, mieliśmy w pamięci obrazy z czeskich wiosek. Jednak nic się nie wydarzyło. I przyszła sobota. Po północy zaczęło grzmieć i padać. Byłam spokojna, ponieważ nie było wiatru. Ale to nas zgubiło. Nad Głogoczowem zeszły się trzy burze, a nie było wiatru, który by je przegonił. Grzmiało dwie godziny. I nagle, o wpół do trzeciej w nocy pojawiła się ściana deszczu. Mieszkamy w dole wioski. Patrzyliśmy, jak w ciągu sekund z góry, od kościoła, idzie potężna rzeka, w którą zamieniła się droga – opowiada Joanna.

Z drogi – rzeka

Wronkowie mieszkają blisko rzeki. Dzieli ich od niej właściwie tylko ich zakład samochodowy. Jednak prawdziwa rzeka – niewielka Głogoczówka – miała objawić swoją moc dopiero później.

– Kiedy droga zamieniała się w rwący wodospad, zaczęliśmy wyprowadzać samochody nasze i te klientów z garażu na drogę. Nie zdążyliśmy wyprowadzić dwóch samochodów do remontu, które były bez kół. Jeden został zalany, a drugi woda porwała i przeciąg­nęła sto metrów dalej. Na drogę wynosiliśmy też sprzęty z garażu –­ kompresor, spawarkę, klucze. Te drobniejsze zanosiliśmy do domu. W ciągu godziny poziom wody zaczął w domu rosnąć, więc zaczęliśmy wszystko przenosić ze schodów na piętro. Byliśmy pewni, że tam woda nie dojdzie. Ale zalało piwnicę, cały parter, a woda dosięgła też piętra. Nie wynieśliśmy pralki, zamrażarki, hydroforu, odkurzaczy domowych. Zalało piec centralnego ogrzewania. Patrzyłam, jak woda głęboka na półtora metra zabiera półki słoików z zaprawami – mówi Joanna.

Uciekajcie z domów!

W nocy dzwonili po OSP. Ale strażacy akurat gasili stodołę. Zadzwonili pod 112 i prosili o worki z piaskiem. Po godzinie, kiedy już wszystko pływało, przyjechała Państwowa Straż Pożarna i poinformowała, że worki dopiero jadą z Myślenic. Było już jasno, piąta rano. Joanna spojrzała w stronę prawdziwej rzeki. I zobaczyła, że woda przestaje się mieścić pod mostem.

– Strażacy z Państwowej Straży Pożarnej zaczęli krzyczeć, żeby uciekać z domów. Moja 9-letnia córka spała, wyciągnęli ją z łóżka, w piżamie, bez butów. Kiedy szła, miała wodę do pasa. Kazano nam czekać wyżej, pod szkołą. Płakała, że jej zimno. W końcu zdecydowałam się zawieźć ją do teściowej, do odległego o pięć kilometrów Jawornika. Zakopianka była zalana, wszystkie drogi stały w wodzie. Jechałam objazdem, robiąc dwadzieścia kilometrów w jedną stronę. W tym czasie mąż ratował dobytek, a strażacy wyciągali starszą panią, która mieszka naprzeciw nas, mieszkającą w starym drewnianym domu. Stanął w wodzie po dach, ale zdążyli. W domu, w którym się urodziła, stuletnim, właś­nie zapadają się ściany. Będzie do rozbiórki. Brakuje słów, żeby opowiedzieć ten smutek – opowiada, łapiąc oddech, Joanna.

Kto ratuje ratujących?

Wronkowie straty oceniają na kilkaset tysięcy złotych. Grzegorz, nawet gdyby chciał teraz ze zdwojoną siłą je odrabiać, nie ma jak, bo warsztat przepadł w powodzi. Joanna dopiero znalazła nową pracę, poprzednią straciła z powodu pandemii. Dlatego znajomi założyli na platformie pomagam.pl zbiórkę pod hasłem „Warsztat Grześka”. O wsparcie prosimy też naszych Czytelników.

W katastrofach takich jak ta w Głogoczowie jako pierwsi na ratunek biegną strażacy ochotnicy. Bywa, że ratują czyjeś zdrowie, życie i dobytek, podczas kiedy żywioł zabiera im to, co cenne. O nocnej akcji w Głogoczowie opowiedział nam też Jan Kantor – prezes ochotniczej straży i były wieloletni sołtys wsi, dziś pracujący jako strażak.

– Dostaliśmy ostrzeżenie na telefon, ale kto myśli, że dosięgnie go najgorsze? Burza kręciła się w kółko. W końcu piorun uderzył w stodołę. Chłopaki pojechały gasić. Najpierw zadzwonił do mnie sklepikarz, że go zalewa. Mieszkam powyżej kościoła. Kiedy zjechałem samochodem, widziałem już ten żwir zniesiony z pobocza drogi na środek. Najgorszy moment był wtedy, kiedy woda oparła się o most i zaczęła się przelewać przez wał. Ciarki mi przeszły po plecach, ponieważ przeżyłem już kilka powodzi w Głogoczowie i wiedziałem, czym to grozi. Woda zaczęła wlewać się do jednej z niecek. Wynosiliśmy ludzi w piżamach. Niektórzy uciekali bez butów. Zadysponowano do nas najpotężniejsze pompy w powiecie, ale i tak z nich nie korzystaliśmy, dopóki woda trochę nie opadła – opowiada Jan Kantor.

Straty ponieśli też strażacy. Niebawem mieli mieć odbiór nowej remizy. Nie będzie go, bo ją zalało.

– Kiedy zobaczyłem całą zalaną po sufit piwnicę, to jakem jest chłop, tak mi się łzy puściły. Mieliśmy tam wiele cennych rzeczy – kilka lodówek, kilka zamrażarek, ruchomą drewnianą podłogę na festyny, stoliki, ławy, namioty. Wczoraj wywieźliśmy cały wielki kontener i jeszcze jest sporo do wywiezienia. Będziemy próbowali ratować drewnianą podłogę, ale na tym wszystkim leży piętnaście centymetrów mułu! A do tego wciąż pada w Głogoczowie – mówi prezes i dodaje, że dzwonią do nich ochotnicy z pytaniem, jak pomóc.

Jan mówi, że najpierw muszą odetchnąć i oszacować straty. Ale pomoc na pewno się przyda.

– Ta remiza to nasz drugi dom, a dla mnie – oczko w głowie, więc jestem podłamany. Pocieszam się tym, że nikt nie zginął, nikt nie ucierpiał na zdrowiu – kończy Jan Kantor.

Pomoc obiecał premier Mateusz Morawiecki, który odwiedził Głogoczów. Obiecał Wronkom w najbliższych dniach 6 tys. zł i już wiemy, że je dostali. Otrzymali też 5 tys. zł z Caritasu. Ale to kropla w morzu potrzeb. Od niemal dwóch tygodni pomagają im sąsiedzi. Przywożą mopy, środki czystości, żywność. Joanna mówi, że bez tego nie byliby w stanie poradzić sobie ani fizycznie, ani psychicznie.

Karolina Kasperek

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a