wielkopolskie
Wielkie pole tuż po żniwach. Spod kopyt kłusujących po nim koni unosi się kurz. W jego tumanach dostrzec można strzeliste męskie sylwetki, bose dziewczyny i kilkuletnie dzieci. Wszyscy co jakiś czas stają w siodle. Tylko maluchy ograniczają się do wyciągania rąk ponad głowę. Obok proste drewniane rusztowanie, na którym wisi żółto-czarna maskotka. To kaczor, a zawody, do których przygotowują się jeźdźcy, to turniej zrywania kaczora. Impreza pod Ostrowem Wielkopolskim odbywa się od trzydziestu pięciu lat.
Tak świętowali rzeźnicy
O co chodzi w tym rytuale o zaskakującej nazwie? Oskar Kolberg pisał o nim w 1876 roku w jednym z tomów dzieła dokumentującego polską tradycję ludową. Czytamy tam, między innymi, że na terenie powiatów ostrowskiego, ostrzeszowskiego i milickiego w Wielkim Księstwie Poznańskim zawody w zrywaniu gęsiej głowy odbywały się już w wieku XVIII. Organizowane były podczas zapustów, czyli ostatniego dnia karnawału, przez cech rzeźników. Na konie wsiadali albo sami rzeźnicy, albo też jeźdźcy przebrani za nich. Zadanie polegało na przejechaniu konno między dwoma słupami połączonymi liną, na której zawieszano martwą gęś, i zerwaniu gęsiego łba. Komu się to udało, ten z zatkniętą na szabli gęsią głową rytualnie przejeżdżał przed publicznością i namawiał do zabawy.
W jednym z tomów dzieła Oskara Kolberga czytamy: „...Wystawili bowiem dwa słupy do ośm łokci wysokie w niewielkiej od siebie odległości i te złączyli na wierzchu przeciągniętym powrozem, okrytym różnemi błyskotkami, na którym w samym środku gęś łbem do dołu wisiała; tak jednak wysoko, ażeby przejeżdżający pod owym powrozem dobrze wspinać się do góry dla jego dostania musiał. Gęś do tego użyta pospolicie była starą, aby nie tak łatwo głowę jej urwać można było. Po obydwu stronach słupów lud ciekawy formował zagrodę (szpaler), zostawiając w środku placu miejsce dla przejeżdżających. Gdy tak wszystko przygotowano, rzeźnicy uszykowali się porządnie i po jednemu pod tą słupową bramą przejeżdżali, starając się uchwycić głowę gęsi, gdy tymczasem przed słupami dwaj z biczami stojący smagali konie nielitościwie, do prędszego ich przymuszając biegu. W ten sposób następował, cwałem jadąc, jeden po drugim tak długo, dopóki który z nich głowy gęsi nie złapał i urwał. Wtedy wetknął on gęsią głowę na szablę, którą miał przy boku, wyjąwszy ją z pochwy; poczem w tryumfie przez drugich zaprowadzony do domu, gdzie tańczono i bawiono się przez cały czas mięsopustny, sowicie ugoszczony został...”.
Pierwszy turniej w Topoli odbył się trzydzieści pięć lat temu. Rok w rok jeźdźcy kultywują stary hipiczny zwyczaj. Jednak wygląda on nieco inaczej. Po pierwsze, do konkurencji stają, inaczej, niż to było w przeszłości, i mężczyźni, i kobiety, a nawet dzieci. Dla tych najmłodszych trofeum jest pluszowa zabawka. Dla młodzieży i dorosłych – tuszka kaczora, któremu najpierw zawodnicy starają się oderwać głowę. Kto tego dokona, zostaje wicekrólem. Prawdziwie królewską konkurencją jest jednak zerwanie całego korpusu. To najwyższe trofeum.
Najpierw maskotkę
Zanim doszło do turnieju, rozlosowano kolejność przebiegania pod kaczorem w czterech kategoriach wiekowych. Na kucach wystąpiły dzieci, na koniach średnich młodzież do lat piętnastu, a na koniach dużych starsza młodzież i seniorzy.
Galop czy nawet kłus to za szybkie tempo dla kilkulatka, więc kuce, posłuszne prowadzącym je dorosłym opiekunom, przechodziły w spokojnym tempie przez kaczorową „bramę”, wioząc na grzbietach Blankę, Łukasza i Antoniego.
„Brawo!”, „Następnym razem!”, „Jeszcze raz i będzie dobrze!” – krzyczał rozemocjonowany tłum, a prowadzący dodawał: „Trzeba podwyższyć!”, „Teraz obniżamy kaczora!”, „Mam prośbę – koń musi być w ruchu! Jeśli stanie – próba niezaliczona!”. I w końcu prośba o fanfary, które symbolicznie zagrały Antoniemu Bednarkowi, zdobywcy pucharu przewodniczącego rady powiatu ostrowskiego Piotra Walkowskiego.
Jako drugą rozegrano konkurencję z udziałem koni średnich. Uczestnicy przejeżdżali przez bramę, prowadzący regularnie wydawał polecenia „Obniżamy!”, a publiczność krzyczała: „Wyciągnij się!”, „Postaraj się!”. Zwyciężczynią została Klara Horak, która wywalczyła puchar radnego rady gminy Przygodzice Narcyza Perza. Chwilę później do zawodów stanęli jej nastoletni rówieśnicy, ale startujący już na dużych koniach. Kukłę kaczora obniżano o dwa palce dwa razy, aż w końcu udało się go zerwać jednemu z uczestników. Jednak okazało się, że niesforny koń postanowił przystanąć na pięciometrowym odcinku za bramą, na którym powinien jeszcze być w ruchu. Zerwania nie zaliczono, a ostatecznie powiodło się ono Hubertowi Glocowi, któremu przy wtórze coraz głośniejszego rżenia wręczono puchar wójta gminy Przygodzice Krzysztofa Rasiaka.
Najpierw łeb, potem kaczor
W końcu przyszła kolej na konkurencję w jej najbardziej pierwotnej formie. Na linie na wysokości niemal czterech metrów zawisł korpus prawdziwego kaczora.
– Kaczor został, tradycyjnie, zarżnięty i wykrwawiony kilka godzin temu. Krew jest w lodówce, będzie z niej czernina – powiedział Piotr Walkowski, kiedy sędziowie wieszali tuszkę z przytwierdzoną do niej bandażem głową.
Dorośli uczestnicy na dużych koniach kręcili po polu ósemki i zataczali koła. Konkurs dłuższy czas przebiegał leniwie. Nie tyle z powodu wciąż za wysoko wiszącego kaczora, ile z bardziej ambicjonalnych przyczyn. Bowiem zerwanie głowy to gwarancja jedynie tytułu wicekróla, a jednocześnie niemożność startowania w drugiej części konkursu, w której walka toczy się o tytuł króla. Na głowę połakomił się ostatecznie ubrany z przedwojennym sznytem Marcin Kątny. Po resztę kaczora i tytuł króla sięgnął zaś – nomen omen – Karol Królak, który najwyższe podium zajął już któryś rok z rzędu. Chwilę później uroczyście wręczono mu puchar prezesa Wielkopolskiej Izby Rolniczej Piotra Walkowskiego.
Tradycją zawodów jest wieńcząca je wielka gonitwa, w której bój idzie o puchar wicemarszałka województwa wielkopolskiego Krzysztofa Grabowskiego. Na wielkim polu, którego granice wyznaczały rozstawione co kilkanaście metrów baloty, do wyścigu na ściernisku stanęło dziesięć koni. Najszybciej pogalopował koń Angeliki Gruszczyńskiej. Tuż za nią uplasowali się Robert Bednarek i Klara Horak.
Energicznej i żartobliwej konferansjerce Piotra Walkowskiego, prezesa Wielkopolskiej Izby Rolniczej, towarzyszyły liczne wspomnienia gości przywołujących zawody zrywania kaczora sprzed dziesięcioleci. A weterani dawnych konkursów przyglądali się z bliska wysiłkom i technice współczesnych zawodników.
Podczas imprezy zorganizowano też pokaz pod hasłem „Kaczka na talerzu”. Goście mogli degustować kaczek pieczonych z farszami, smażonych i grillowanych. Dania podawano z młodymi ziemniakami, kaszami, surówkami i mizerią. Konkurs z kaczką w tle nie obyłby się też bez rosołu z kaczora, kaczego gulaszu czy czerniny. Paweł Powroźnik z restauracji „P jak pysznie” na oczach widzów przygotowywał kaczkę po wielkopolsku, czyli z farszem z jabłek i podrobów, kaczą wątróbkę z jabłkami i kacze burgery.
Zorganizowano też konkurs dla kół gospodyń i stowarzyszeń na najlepszą potrawę z kaczki. Do konkurencji stanęły dwa osobne zespoły Koła Gospodyń Wiejskich z Topoli Wielkiej, Koło Gospodyń Wiejskich z Żółkowa, Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju Wsi Nowieczek i Stowarzyszenie K.L.A.R. Kawcze Lokalnie Aktywnie Razem. Komisja postanowiła przyznać wszystkim uczestnikom równorzędne nagrody w postaci dyplomów i upominków.
W części artystycznej można było posłuchać anielskiego głosu Katarzyny Zawady, która zaśpiewała najpopularniejsze przeboje Anny Jantar, Anny German, Ireny Jarockiej i Violetty Villas. Tańcem zaś raczył Zepół Tańca Ludowego „Kosynierzy” działający przy Gminnym Ośrodku Kultury w Przygodzicach.
Karolina Kasperek