– Jeszcze 30 lat temu bardzo wiele gospodyń domowych robiło przetwory, a wiśnie są bardzo dobrym surowcem na kompoty, soki, dżemy czy też nalewki. Obecnie mało kto robi sam przetwory. Dlatego automatycznie jesteśmy skazani na sprzedaż wiśni w skupach, skąd trafiają do zakładów przetwórczych. W skupie za wiśnie płaci się ok. 2 zł za kg wliczając już w to podatek VAT. Zaś za zbiór wiśni trzeba zapłacić pracownikowi od 80 groszy do 1 zł za kg. Lwia część kosztów związana jest z nawożeniem i stosowaniem chemicznych środków ochrony roślin. Co roku ubywa plantacji wiśni, ponieważ nikt nie będzie produkował na granicy opłacalności albo poniżej. Z kolei nowo zakładane nasadzenia są przystosowane do zbioru kombajnem. Przy zbiorze mechanicznym opłacalność jest nieco wyższa niż przy ręcznym, ale potrzeba niemałych nakładów na założenie nowej plantacji – powiedział rolnik.
W przypadku truskawek o opłacalności zadecydowało nawadnianie. Plantacje, na których Jan Antonowicz ma doprowadzone nawadnianie dały bardzo dobry plon, a tam gdzie nawadnia nie ma, plon był mizerny.
– Truskawki miały dobrą, a nawet bardzo dobrą cenę w detalu jako owoce deserowe. Cena truskawki przemysłowej była bardzo słaba, ale wiadomo, że na skup idzie owoc najniższej jakości, by nie powiedzieć odpadowy. Głównie zarabiamy na owocach deserowych zbywanych detalicznie, a ich plon jest mocno uzależniony od warunków klimatycznych. Bardzo często dochodzi do uszkodzeń spowodowanych przymrozkami, tak też było w poprzednim roku. Dużym problemem, zwłaszcza w przypadku owoców przemysłowych jest to, że nie ma powiązania kapitałowego rolników z zakładami przetwórczymi, tak jak chociażby ma to miejsce w przypadku spółdzielni mleczarskich. Zatem każdy przetwórca stara się zapłacić jak najniższą cenę. Dlatego dopłaty do truskawek powinny być naliczane tak jak w przypadku pomidorów, a wiec do sprzedanej ilości, a nie do powierzchni upraw, wtedy poprawiłaby się opłacalność produkcji owoców na przemysł, bo tu jest najgorzej. Zakłady przetwórcze mają jeszcze jedną przewagę, nasz towar trzeba sprzedać zaraz po zebraniu, bez względu na to jaka jest cena, bo na drugi dzień będzie do wyrzucenia, nie przetrzymamy go w magazynach tak jak zboża. Co do grup producenckich to mają one rację bytu, ale tam, gdzie jest duża koncentracja upraw, a wiec w grójeckim czy też sandomierskim. Natomiast u nas trudno zawiązać grupę producencką z prawdziwego zdarzenia – powiedział Jan Antonowicz.
Orzechy laskowe i jeżyny jeszcze nie tak dawno były owocami niszowymi, gdzie zapotrzebowanie rynku przewyższało podaż, ale szybko się to zmieniło.
– Nasadzeń leszczyny i jeżyny jest coraz więcej i rynek już się nasycił. Jerzyny i orzechy laskowe sprzedajemy głównie na giełdzie w Broniszach oraz bezpośrednio do sklepikarzy. W tym przypadku nie ma rynku przemysłowego. Dobrze zaczął się sezon zbioru malin, za owoce przemysłowe można dostać 10 zł za kg, ale my na razie sprzedajemy wszystko jako owoce deserowe, gdyż to dopiero początek, a największy wysyp malin będzie za 2 tygodnie – zakończył Jan Antonowicz.