Wściekłość ogarnęła holenderskich producentów mleka po tym, jak jedna z tamtejszych sieci handlowych ogłosiła promocję mleka spożywczego, które sprzedawała po pół euro za litr. Pod jeden z marketów błyskawicznie zajechały ciągniki. Rolnikom chodzi o to, że za swój produkt dostają 36–38 centów/l. Ich liderzy tłumaczyli podczas protestu, że takie promocje jak pół euro za litr mleka wywierają na producentów ogromną presję, bo prowokują wojny cenowe między sieciami, których ofiarami prędzej czy później padają dostawcy mleka. Trudno nie zgodzić się z Holendrami. Jak człowiek raz czy drugi kupi w sklepie zaskakująco tanie mleko, masło czy ser, to zawsze będzie oczekiwał takich cen, a sieć handlowa ze wszystkich sił będzie się starała te oczekiwania spełnić. Aby to osiągnąć będzie wywierała presję na mleczarnię i tak dalej. Ale i w Polsce wielkie sieci handlowe stosują podobne praktyki, których koszty ponoszą przetwórcy. Powiedzmy sobie szczerze: owe praktyki mają charakter mafijnych propozycji „nie do odrzucenia” i oczywiście płacą za nie przetwórcy żywności. Ale ostatnim ogniwem – najbardziej poszkodowanym – w tym łańcuszku „szczęścia” są rolnicy! Pytamy: dlaczego, gdy na billboardach, w telewizji, w Internecie, czy też w gazetkach znaleźć można produkty żywnościowe w podejrzanie niskich cenach, nie ma tam dopisku – promocja sfinansowana z rolniczej kieszeni? Pragniemy zauważyć też różnice w podejściu do tego problemu między Polską i Holandią. Otóż polscy rolnicy słabo reagują na takie nieprzyzwoite praktyki i nie blokują traktorami supermarketów, czy też siedzib wielkich sieci handlowych. Co najwyżej rzucą w mediach społecznościowych kilka mocnych i brzydkich słów – również takich na „k… i ch…”. I na tym ich wściekłość się kończy. Ale ów marketing oparty na reklamie podejrzanie tanich produktów, to nie tylko doraźne nabijanie kasy przez handel wielkosieciowy kosztem zakładów przetwórczych i producentów mleka! To także jeden ze sposobów na długofalowe dorzynanie branży mleczarskiej! To ma się skończyć dominacją na rynku: mlekopodobnych napojów z owsa, soi albo z migdałów, śmietan i jogurtów bez mleka oraz wegańskim serem.
Wszystko to
zostanie wsparte potężną akcją promocyjną, w której medyczne i dietetyczne autorytety, oczywiście bezinteresownie, będą przekonywały konsumentów, jakie to ich spotkało szczęście, że zamiast przetworów z mleka dano im wybór w postaci wegańskich podróbek. I nie jest to bynajmniej scenariusz fantastyczny, lecz pisany przez brukselskich komisarzy. Bo przecież wprowadzenie w Polsce i Europie Zielonego Ładu oznacza jeśli nie likwidację, to przynajmniej spore ograniczenie i utrudnienie produkcji: naturalnej i tradycyjnej żywności oznacza wprowadzenie w Polsce i Europie Zielonego Ładu. A także zaakceptowanie ostatnich pomysłów związanych z ograniczeniem produkcji gazów cieplarnianych (Fit for 55, czyli zmniejszenie ich emisji o 55% do 2030 r.).
A wiecie drogie Czytelniczki i Czytelnicy co się stanie, gdy te pomysły uda się wcielić w życie i prawie całkowicie zlikwidować hodowlę? Według nas, wówczas Unia wprowadzi dopłaty do każdej krowy i świni, którą rolnik zdecyduje się utrzymywać w gospodarstwie. Jak przypomniał pan Leszek, nasz Czytelnik z Żuław, tak było, gdy na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku wypas owiec na górskich pastwiskach, stał się nieopłacalny. Gdy okazało się, że doprowadziło to do degradacji tych terenów, zaczęto zabiegać o to, aby owce wróciły na hale. Tak będzie i teraz, bo zwierzęta gospodarskie stały się częścią przyrody, w której żyjemy. Ich likwidacja sprawi, że znikną użytki zielone, a wraz z nimi cenne przyrodniczo gatunki roślin i zwierząt. Ta prawda jeszcze nie dotarła do świadomości urzędników z Brukseli, którzy nowe przepisy przygotowują pod dyktando ekologicznych oszołomów i równie szalonej pseudo ekologicznej ideologii. Dla nas jedno jest pewne – rolnictwo nie wytrzyma wojny na dwa fronty z marketami wymuszającymi jak najniższe ceny zbytu i urzędnikami za pomocą dyrektyw uniemożliwiających rolnikom gospodarowanie. A to oznacza, że Europejczycy będą musieli zapomnieć o niskich cenach żywności, bo będzie ona produkowana w Stanach Zjednoczonych, Ameryce Południowej, Rosji i na Ukrainie. I nie będziemy mieli jakiegokolwiek wpływu na jej jakość. Zaś Polacy z sentymentem wspominać będą smak serów i wędlin nie tylko z początku XXI stulecia. Bowiem ci najstarsi będą z łezką w oku wspominali nawet wędliny z czasów komuny!
Prezes Waldemar
Broś na niektórych Walnych powtarza następującą sentencję: Krajowy Związek Spółdzielni Mleczarskich był, jest i będzie. Zgadzamy się z nim tylko częściowo. Bo naszym zdaniem, dalszy byt KZSM jest zagrożony. Oczywiście prezesi: Broś i Wieczorek zdążą się ewakuować przed katastrofą. Ale kto w przyszłości będzie reprezentował spółdzielczość i co się stanie z olbrzymim majątkiem KZSM, który trafił do tej organizacji dzięki mleczarzom z pokolenia Czesława Cieślaka, prezesa OSM Koło? Niech nad tym się poważnie zastanowi Zjazd Delegatów KZSM, który odbędzie się 25 sierpnia. Niezwykle ważny jest też wybór nowego przewodniczącego rady KZSM. Nie chodzi nam bynajmniej o personalia. Ale o warunki, które musi spełniać. Nade wszystko musi to być osoba będąca autorytetem zarówno dla rolników, jak i całej branży mleczarskiej. Niestety, nowy przewodniczący rady będzie musiał też zastąpić prezesa Stanisława Wieczorka w Komisji Zarządzającej Funduszem Promocji Mleka, któremu pozostali członkowie robią na złość i dołują takie programy jak Targi Mleko EXPO. No tak, wszyscy ci oponenci z przewodniczącą Agnieszką Maliszewską na czele tak po prostu zazdroszczą prezesowi Wieczorkowi kompetencji i wiedzy!