Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Rolnicy potrzebują silnych izb na trudne czasy

Data publikacji 06.09.2021r.

Z Wiktorem Szmulewiczem – prezesem Krajowej Rady Izb Rolniczych rozmawiają Andrzej Rutkowski i Krzysztof Wróblewski

Jak podsumuje Pan 25 lat działania samorządu rolniczego, jako osoba stojąca na jego czele?

– Od samego początku byłem związany z izbą rolniczą jako prezes w Płocku, a dopiero potem wybrano mnie na wiceprezesa, a następnie prezesa KRIR. Pierwszym prezesem KRIR był Józef Waligóra, potem Jan Krzysztof Ardanowski, którego zastąpiłem w roku 2005, kiedy on obejmował stanowisko wiceministra. Zaraz po upadku systemu komunistycznego pojawiły się trendy do odbudowania samorządu rolniczego, który został zlikwidowany w roku 1946 jako wroga organizacja ówczesnemu ustrojowi. Już w roku 1990 odbyła się wielka konferencja prasowa w Poznaniu, przy okazji targów, gdzie zaczęto na poważnie mówić o reaktywowaniu izb rolniczych. Następnie zaczęły się oddolne inicjatywy tworzenia izb jeszcze przed ukazaniem się stosownej ustawy, zwłaszcza na Wielkopolsce i Kujawach. W roku 1995 powstały izby rolnicze na mocy ustawy i wszystkie siły polityczne były za, co rzadko się zdarza. Wśród osób mających duży wpływ na odrodzenie izb rolniczych jest wiele nazwisk. Niesposób wymienić wszystkich. To zarówno osoby do tej pory działające w izbach, ale i takie, które nie doczekały jubileuszu. Cześć ich pamięci. Na pewno należy wyróznić: Romualda Tańskiego, śp. Jana Heichela, śp. Jerzego Leszka Świerczka, Roberta Jakubca oraz śp. Leszka Gralę.

r e k l a m a

Wszyscy poparli powołanie odrodzonych izb rolniczych, ale czy zdawali sobie sprawę, że ich uprawnienia są znacznie mniejsze od izb rolniczych w przedwojennej Polsce, a jeszcze bardziej ograniczone w stosunku do kompetencji współczesnego samorządzie rolniczego w takich krajach jak: Holandia, Niemcy, Austria czy Francja?

– Wtedy ludzie, którzy tworzyli tą ustawę zdawali sobie z tego sprawę, ale chcieli dać czas aby te Izby się zorganizowały, zdobyły wiedzę i doświadczenie, a w dalszym zamyśle planowano nadanie większych kompetencji. Jednak czas płynął, a ustawa o samorządzie rolniczym w zasadzie się nie zmieniła. Nigdy nie było woli politycznej ze wszystkich stron, aby poszerzyć kompetencje izb rolniczych.

Na przykład w odróżnieniu do francuskich izb rolniczych nie możecie zablokować sprzedaży ziemi i stać na straży, aby ta ziemia trafiała do rodzimych rolników?

– Tak, to się zgadza. Natomiast były momenty lepsze za czasów ministrów Kalemby i Jurgiela, kiedy to kompetencje izb rolniczych przy obrocie ziemią były nieco większe. Nie mieliśmy decydującej roli, ale to izby wybierały, czy przetarg ma mieć charakter otwarty czy też ograniczony. W wielu sprawach nasz głos nie musi być decydujący, ale nie wystarczy też jedynie opinia izby tak jak jest to teraz, potrzebne jest uzgodnienie z izbą, bo nowe rozporządzenia i przepisy dotyczące wsi i rolnictwa powinny być uzgodnione z przedstawicielami rolników.

r e k l a m a

Dlaczego izby rolnicze powinny mieś zwiększone kompetencje akurat teraz?

– Już dawno kompetencje izb powinny być poszerzone, niemniej jednak jest to ważne zwłaszcza teraz, gdy rolników jest coraz mniej, a więc zmierzamy do modelu z krajów Europy Zachodniej. We Francji już wcześniej zauważono, że rolnicy to tylko 3–4% społeczeństwa i na wsi stanowią mniejszość, zatem muszą mieć silne przedstawicielstwo w postaci samorządu rolniczego. To samo dzieje się teraz u nas. Na wsiach jest coraz więcej mieszkańców nie związanych z rolnictwem i wręcz protestują przeciwko rolnikom, bo przeszkadza im zapach lub hałas. Kuriozalnym przykładem jest ukaranie kombajnisty mandatem za hałasowanie w czasie żniw.

Zatem ponad 1 mln gospodarstw rolnych w Polsce to raczej mit niż prawda?

– To mit i fikcja, którą niestety utrwala rządowa propaganda. Podstawą tej propagandy jest spis rolny, który przeprowadzono w ten sposób, że każda osoba, która nie uprawia ziemi, a ją wydzierżawia komuś innemu na przysłowiową gębę oczywiście odpowiedziała inaczej, że uprawia i że jest aktywnym rolnikiem, wszak to ona bierze dopłaty. Papier wszystko przyjmie, a rzeczywistość jest zgoła inna. Dziś rolnikowi trudno zostać nawet sołtysem, czy radnym gminy ponieważ na tą działalność znacznie więcej czasu mają nauczyciele czy emeryci. Nie mówiąc już o wyższych szczeblach jakimi są rady powiatowe, sejmiki wojewódzkie czy też sejm RP. Tam rolnik jest rzadko spotykanym okazem. Dlatego, żeby bronić interesów rolnictwa potrzebny jest silny samorząd rolniczy. Wszak rolnictwo to bardzo ważny dział gospodarki. Potrzebujemy przede wszystkim mocnego głosu w obrocie ziemią, tak jak robią to izby we Francji. Ponadto plany przestrzennego zagospodarowania w gminach powinny być uzgadniane z izbą rolniczą, ponieważ jeśli prawdziwi rolnicy stanowią przykładowo 10% mieszkańców gminy, a w radzie gminy jest ich jeszcze mniej to włodarz gminy nie będzie się z nimi liczył. Wtedy istnieje realne zagrożenie zahamowania inwestycji rolniczych typu nowe chlewnie czy obory, w grę wchodzi zakaz nocnej pracy kombajnów czy też wydzielanie działek rekreacyjnych w miejscach produkcji rolnej. Ktoś kupi taką działkę i zrobi wszystko, aby w pobliżu nie było kurnika, chlewni czy obory, które przecież funkcjonują tam od wielu lat.

Zobacz także

Obrót ziemią i plany przestrzennego zagospodarowania wydają się najważniejsze, ale przecież izby rolnicze w przedwojennej Polsce zajmowały się również oświatą?

– Dokładnie tak. Również dzisiaj jest to możliwe. Nie widzę żadnego problemu, aby to właśnie izby rolnicze miały merytoryczny nadzór nad szkołami rolniczymi, których przecież nie ma wcale tak dużo. Dzisiaj oświata rolnicza mimo wybudowania ładnych szkół, ma problem z praktykami zawodowymi. Chcący zdobyć zawód rolnika uczą się teorii w salach wykładowych, a nie praktyki na warsztatach. Francuski aparat kształcenia rolników polega na tym, że odbywanie praktyk zawodowych i układanie ich programów jest zatwierdzane w porozumieniem z izbą rolniczą. Tam nie można praktyk odbywać we własnym gospodarstwie, trzeba wyjechać co najmniej do sąsiada, aby zdobyć nowe doświadczenie i mieć porównanie z innymi. Dużo do zrobienia jest również w zakresie doradztwa rolniczego, które dziś opiera się na komercyjnych firmach, które chcą sprzedać swój produkt. Pod przykrywką szkolenia robią show promujący firmę. Powinno funkcjonować coś takiego jak profesjonalne i niezależne doradztwo rolnicze, nie takie które tylko wypełnia wnioski. Dziś rolnik przychodzi do doradcy i mówi – chcę kupić taki ciągnik – a doradca robi wszystko, aby przeszedł wniosek o dofinansowanie na konkretną maszynę. To musi wyglądać inaczej, doradca powinien podpowiedzieć rolnikowi, co należy zrobić, aby nie tylko unowocześnić jego gospodarstwo, ale też usprawnić, poprawić wydajność i zmniejszyć koszty produkcji, uwzględniając specyfikę gospodarstwa, jak: wielkość, rodzaj upraw i jakość gleb, itp.

Oczywiście zwiększenie kompetencji izbą rolniczym wiąże się również z przekazaniem im większych środków na zlecone zadania?

– Jest to zrozumiałe, jeśli mielibyśmy zwiększone kompetencje musimy również otrzymać narzędzia, aby móc się z nich odpowiednio wywiązać.

Obecna sytuacje w rolnictwie jest zła, zwłaszcza gospodarstw rodzinnych. Izby rolnicze nie mają narzędzia strajkowego, mogą co najwyżej informować o trudnej sytuacji. Czy ten proces informowanie ministra rolnictwa i premiera jest spełniany przez izby rolnicze?

– Mówimy o zagrożeniach oraz wysyłamy dokumenty z naszymi opiniami. Natomiast nie wiem, czy urzędnicy uwzględniają nasze opinie i przekazują je ministrowi, czy po prostu mówią mu, że tego zrobić się nie da. Wśród posłów, poza nielicznymi wyjątkami, nikt nie interesuje się polityką rolną, a zagrożeń jest bardzo dużo. Coraz mniej młodych ludzi chce kontynuować pracę w rolnictwie. Są oni dobrze wykształceni i zwłaszcza Ci, którzy prowadzą hodowlę, mają poważne obawy czy tą produkcję dalej kontynuować. Cały czas słyszymy o planach zaostrzenia norm weterynaryjnych, a inspektorzy szaleją w chłopskich gospodarstwach, a bardziej powinni wykazać się na polu sklepów wielkopowierzchniowych. Cały czas jesteśmy pod strachem zamknięcia produkcji zwierzęcej. Z drugiej strony straszą nas pseudo ekolodzy, puszczają filmiki, że męczymy zwierzęta dojem, czy też inseminacją. Ponadto wynagrodzenie za tą prace nie zmienia się od 15 lat, a zadłużenie gospodarstw jest znacznie większe niż 15 lat temu. Dziś strasznie duża jest też różnica pomiędzy ceną jaką otrzymuje rolnik za surowiec, a ceną jaka widnieje na sklepowej półce. Do tej pory wysokie koszty produkcji w stosunku do dość niskich cen rolnicy byli w stanie nadrobić nieustannym zwiększaniem wydajności. Jak doiliśmy 4 tys. litrów od krowy w laktacji to wzrost wydajności nie był taki trudny za sprawą poprawy żywienia i genetyki. Dziś doszliśmy do momentu, że doimy 8 tys. litrów od krowy i dalsze zwiększanie wydajności nie jest już takie łatwe. Jeden miał 15 krów, dziś ma 30, drugi miał 50 krów dziś ma ich 100 i teraz kolejny skok ilościowy wymaga konkretnych inwestycji, na które rolników nie stać.

Dziś wielu rolników chce korzystać z PROW-u czy też z dopłaty do paliwa, a okazuje się, że te środki biorą też ludzie, którzy niewiele mają wspólnego z rolnictwem. Dzierżawa tzw. na gębę powoduje, że rolnik nie ma prawa ubiegać się o zwrot akcyzy za paliwo na tą ziemię, nie ma prawa ubiegać się o dofinansowanie na większy traktor. Rolnik uprawia np. 100 ha, a udokumentowane ma 15 ha ziemi i nie przysługuje mu ani PROW na większy ciągnik, ani żaden bank nie udzieli mu kredytu na taki ciągnik.

Powiedział Pan, że polskie rolnictwo potrzebuje silnego związku zawodowego?

– Bez wątpienia tak. Duże szanse na bycie takim związkiem ma AgroUnia. Jestem zwolennikiem jednego silnego związku, bo dziś niektóre z nich są zupełnie nieaktywne, tzw. kanapowe bez wykonanej pracy w terenie. Dziś jedynym aktywnym związkiem w terenie jest właśnie AgroUnia, która skupia zwłaszcza ludzi młodych. Silny związek zawodowy i silne izby rolnicze razem dobrze zadbają o interesy rolników. Tak sytuacja wygląda w krajach Europy Zachodniej.

Stanowczo zareagował Pan na słowa premiera Mateusza Morawieckiego, który powiedział, że zwróci się do szefa MSWiA o ostrą reakcję w sprawie rolniczych blokad organizowanych przez Michała Kołodziejczaka i AgroUnię.

– To jest niedopuszczalne, aby premier mówił w taki sposób o bardzo ważnej grupie społecznej i zawodowej jaką są rolnicy, którzy zapewniają nam bezpieczeństwo żywnościowe. Każdy związek zawodowy, ma prawo do protestu, przecież to zapewnia nam konstytucja w każdym demokratycznym kraju. Prawo do strajków wywalczyliśmy sobie już w latach 80. i to z wielkim trudem. Nie można nas straszyć policją czy wojskiem. Ja jak i cały Zarząd KRiR jesteśmy po stronie strajkujących rolników. Rząd zamiast straszyć rolników powinien wypracować systemowe rozwiązania problemów nabrzmiałych w rolnictwie.

Nadal problemem jest niska frekwencja w wyborach do izb rolniczych, jak można ja zwiększyć?

– Jeśli zwiększymy kompetencje izbom rolniczym, to automatycznie zwiększy się frekwencja. Bo dziś przeciętny rolnik mówi tak: „po co będę głosował, jak i tak izba rolnicza nic nie może zrobić bo nie ma uprawnień”. Jeśli rolnicy zobaczą, że izby jednak mają realny wpływ na rządzących to będą brać udział w wyborach do izb. Musimy też wziąć pod uwagę, że w wyborach do izb rolniczych uprawnionych jest aż 5 mln osób, czyli każdy właściciel ponad 1 ha ziemi i jego współmałżonek, a nawet dorosłe dziecko będące domownikiem. Przecież większość tych ludzi nie jest zainteresowana rolnictwem i nie będzie głosować w wyborach do izb rolniczych.

Poseł Jarosław Sachajko – wiceprzewodniczący sejmowej komisji rolnictwa prowadzi rozmowy z kierownictwem PiS i prezesem Orlenu na temat paliwa barwionego dla rolników na wzór modelu niemieckiego. Jak Pan ocenia ten pomysł?

– Pomysł jest dobry. Co prawda są ogromne koszty jego wprowadzenia, ale jeszcze większe są jego zalety. Wszak rolnicy będą mogli kupować tańsze paliwo również do uprawy ziem dzierżawionych na tzw. gębę, do których nie przysługuje im zwrot akcyzy za paliwo. Z drugiej strony mamy dziś duże grono pseudo rolników czyli posiadaczy ziemi, którzy jej nie uprawiają, a korzystają ze zwrotu akcyzy tankując samochody napędzane olejem napędowym. Przy odpowiedniej kontroli i wysokich karach za nieprzepisowe stosowanie paliwa barwionego np. w samochodach osobowych, tak jak jest to w Niemczech, to rozwiązanie ma sens.

Dziękujemy za rozmowę.

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a