Niskie ceny na rynku tuczników i wysokie ceny zbóż powodują znaczne trudności w sprzedaży zarówno krajowych, jak i importowanych prosiąt. Rynek zbytu się kurczy, gdyż spora część gospodarstw, szczególnie tych mniejszych, rezygnuje z tuczu, ponieważ albo są w strefach, gdzie pojawił się ASF, albo likwidują produkcję. Przyczyną są wysokie ceny surowców paszowych. Rolnicy wolą sprzedać zboże, niż przeznaczyć je na nieopłacalny tucz. Jeżeli z powodu wirusa znajdą się w strefie czerwonej, to na tuczniku mogą stracić nawet 250 zł. Do wstawień nie zachęcają nawet bardzo niskie ceny prosiąt.
Tomasz Kozak, producent prosiąt z Osiecznej w powiecie leszczyńskim, w gospodarstwie ma 160 loch. Nową chlewnię z pełnym zapleczem sanitarnym i wszystkimi wymogami ochrony stada wybudował w 2017, a zasiedlił w 2018 roku. Teraz, jak podkreśla, nie pyta, po ile rolnicy kupią od niego prosięta, tylko czy w ogóle ktoś kupi. Cena nie przekracza 120–150 zł za sztukę, a poniesione przez niego koszty to około 220 zł na prosię.
Jadą na oparach
Przez długi czas gospodarza ratowało to, że współpracował ze stałymi odbiorcami prosiąt, którzy godzili się je kupować pomimo niepewnej sytuacji na rynku żywca. Wszystko zmieniło się po pojawieniu się stref ASF. Z dawnych stałych pięciu odbiorców tylko jeden wciąż zajmuje się trzodą chlewną. Reszta zrezygnowała.
– W obecnej sytuacji najbezpieczniej jest mieć kilku odbiorców, ponieważ jeśli jest jeden i z dnia na dzień okaże się, że nie może odebrać zamówionych sztuk, to pozostaje się z wielkim problemem. Co trzy tygodnie mam sprzedaż 250–300 prosiąt i do ostatniego dnia czekam w niepewności, czy będą na nie klienci, czy nie. Oni są z kolei zależni od tego, czy zakłady odbiorą od nich tuczniki, ale decyzję uzależniają także od tego, jaka jest sytuacja na rynku. Mają łatwiej, gdyż mogą działać elastyczniej, a my mamy lochy w ciąży, które cyklicznie rodzą prosięta i nie da się tego nagle zahamować – twierdzi Tomasz Kozak.
Producenci tuczników wybierają sobie na bieżąco oferty, które są w danym momencie dla nich atrakcyjniejsze. W poszukiwaniu klientów na prosięta panu Tomaszowi pomaga firma paszowa. Łącznie ma siedmiu odbiorców i nigdy nie są to stali rolnicy, tylko ciągle się zmieniają.
– Kiedy rozpoczynałem budowę chlewni, nie spodziewałem się, że nas to spotka i będziemy mieli towar, którego nikt nie będzie chciał kupić. Podkreślano, że w kraju brakuje prosiąt i konieczna jest odbudowa pogłowia loch. To miała być pewna inwestycja, a muszę do niej dokładać, ponadto kredyt trzeba spłacać. Z zagranicy jadą do naszego kraju tanie świnie i nikt z tym nic nie robi – kwituje Tomasz Kozak.
Zła sytuacja na rynku warchlaków
Niektórzy producenci prosiąt, którzy nie mają gdzie sprzedać warchlaków, myślą o przejściu na cykl zamknięty. Karol Łakomy z miejscowości Nowy Dwór w powiecie kościańskim wcześniej miał już cykl zamknięty i utrzymywał 80 loch. Problemem było utrzymanie zwierząt na płytkiej ściółce, które było bardzo pracochłonne. Stąd decyzja o budowie zupełnie nowej zautomatyzowanej chlewni na rusztach. Pod koniec 2018 roku oddał do użytku budynek dla 300 loch i uzyskanych od nich prosiąt, w którym zastosowano szereg rozwiązań ułatwiających pracę rolnikowi. Jednym z nich jest system automatycznego rozkarmiania macior po porodzie według krzywej żywieniowej. W normalnym systemie dozownikowym rolnik sam stopniowo reguluje zadawanie paszy i zwiększa dawkę żywieniową, co zajmuje sporo czasu. W gospodarstwie pana Karola wykonuje to komputer, który precyzyjniej dopasowuje dawkę do wieku lochy, kolejnego wyproszenia oraz wielkości miotu, dzięki czemu rolnik uzyskuje dobre wyniki odchowu prosiąt – 14 prosiąt odsadzonych w miocie od lochy przy średniej liczbie urodzeń 16 sztuk.
Karol Łakomy przystosowuje właśnie stare budynki pod tucz, gdzie pomieści jedną partię świń, czyli 500 sztuk, gdyby z jakichś powodów nie udało się sprzedać prosiąt. Innego rozwiązania nie widzi. Stracił klientów, gdyż z powodu ASF znaleźli się w czerwonej strefie.
– Kiedy uruchomiliśmy produkcję dwa lata temu, było więcej chętnych niż prosiąt do sprzedaży. Raczej tworzyły się kolejki po zakup warchlaków. Ostatnią partię 3 tygodnie temu udało nam się sprzedać jeszcze po 160 zł za sztukę, ale odbiorcy oferują już nawet 100–120 zł, gdy tymczasem koszt odchowu 30-kilogramowego prosięcia to minimum 200 zł – opowiada Karol Łakomy.
Rozprzestrzenianie się afrykańskiego pomoru świń, który destabilizuje rynek, uświadomiło mu, że jedynym zabezpieczeniem jest zamknięcie cyklu produkcyjnego i jak najszybsze postawienie tuczarni. Jeśli jego gospodarstwo znajdzie się bowiem w strefie z obostrzeniami, zablokuje mu całkowicie sprzedaż prosiąt.
– Podobnie postępują producenci prosiąt w Danii. Jeśli mają możliwości techniczne przerobienia budynków, zostawiają swoje prosięta do tuczu i produkują w cyklu zamkniętym. Od czerwca do sierpnia bieżącego roku do Polski wjechało z Danii o 350 tys. prosiąt mniej niż w analogicznym okresie 2020 roku – wyjaśnia Rafał Moczkowski z firmy Europig importującej duńskie prosięta.
Wiele tuczarni w kraju stoi pustych i zdaniem Moczkowskiego jeśli zasięgi stref ASF nie ulegną zmniejszeniu, to nie należy się spodziewać wzrostu cen wieprzowiny, a co za tym idzie – zwiększonych wstawień warchlaków do tuczu.
Wszystko trafi na kontrakt?
Do drzwi producentów prosiąt coraz częściej pukają firmy zajmujące się tuczem kontraktowym, oferując podobną współpracę w oparciu o wieloletnią umowę, która gwarantuje stałą stawkę do każdego warchlaka. Proponują od 58 do 70 zł za sztukę. Firma zapewnia pasze, opiekę weterynaryjną oraz odbiór zwierząt. Zapewne wielu producentów przypartych do muru zostanie w końcu zmuszonych do wejścia w taki układ, który daje jakąś stabilizację, ponieważ nie da się na dłuższą metę dokładać do produkcji. Oszczędności się skończą, a kredyty zaciągnięte na budowę chlewni trzeba będzie spłacać.
Ograniczenie europejskiego eksportu wieprzowiny do Chin powoduje, że ceny tuczników są najniższe od pół roku. Rynek unijny jest zalany mięsem z Hiszpanii.
Trudności w sprzedaży żywca wieprzowego zwiastują, że w najbliższych tygodniach raczej nie należy spodziewać się poprawy sytuacji. Powoli wchodzimy w okres sezonowych spadków cen związanych z obniżeniem popytu na wieprzowinę. Rafał Moczkowski obserwuje natomiast lekki wzrost zainteresowania zakupem prosiąt, gdyż pora na sprzedaż tuczników przypadnie w grudniu przed świętami i rolnicy liczą, że ceny wówczas trochę wzrosną. Jednak przez ostatnich kilka lat grudzień słabo wypadał pod względem cen, więc nie wiadomo, czy w tym roku to się uda.
Ministerstwo rolnictwa uważa, że notowany od kilku tygodni spadek cen żywca w UE nie ma związku z rosnącą podażą wieprzowiny, a wynika z niższego od oczekiwanego ożywienia popytu wewnętrznego. W piśmie przesłanym do Wielkopolskiej Izby Rolniczej resort rolnictwa informuje, że nie jest przewidziany skup interwencyjny świń, gdyż zgodnie z unijnym prawodawstwem ustanawiającym wspólną organizację rynków produktów rolnych, wieprzowina nie jest wpisana na listę produktów kwalifikujących się do interwencji publicznej.
Przewiduje się, co prawda, mechanizm dopłat do prywatnego przechowalnictwa, co wymaga przedłożenia przez Komisję Europejską stosownego projektu rozporządzenia wykonawczego i Polska po spadku cen na rynku w 2020 roku wnioskowała do KE o uruchomienie takiego mechanizmu i przyznanie pomocy finansowej producentom świń, jednak spotkała się z odmową. Komisja argumentowała swoją decyzję tym, że takie rozwiązanie nie doprowadzi do przywrócenia stabilności na rynku. Wskazywała na ograniczenia związane z COVID-19, zbyt małe powierzchnie magazynowe, utrudnienia w eksporcie mrożonego mięsa po okresie przechowywania ze względu na utrudnienia w wywozie do państw azjatyckich.
Zdaniem ministerstwa pomoże plan odbudowy
Przypomnijmy, że w związku z ogłoszonym przez ministra rolnictwa i rozwoju wsi programem wsparcia dla producentów trzody chlewnej Wielkopolska Izba Rolnicza na początku sierpnia przedstawiła swoje uwagi do tych propozycji. Postulowała wówczas między innymi o skup trzody chlewnej z obszarów dotkniętych chorobą w związku z drastycznym spadkiem liczby tuczników oraz brakiem zainteresowania towarem ze strony skupujących. W piśmie skierowanym do resortu rolnictwa WIR twierdziła ponadto, że pomoc producentom poszkodowanym przez ASF w wysokości 200 mln zł to za mało, a przyjmowanie wniosków powinno odbywać się w trybie ciągłym, gdyż rolnik może w każdej chwili znaleźć się w strefie ASF i musi mieć pewność, że obniżka ceny skupu będzie mu zrekompensowana.
Resort rolnictwa w znaczącej części pisma powołuje się na Krajowy plan odbudowy, który przewiduje wsparcie inwestycji w zakresie przetwarzania i wprowadzania do obrotu produktów rolnych, co ma stanowić impuls do rozwoju rzeźni rolniczych w strefach ASF. Ponadto grupy producentów czy spółdzielnie będą mogły ubiegać się o wsparcie inwestycji pomagających skracać łańcuch dostaw. Jednak organizacje rolnicze podkreślają, że zaproponowane przez rząd mechanizmy opierają się głównie na pożyczkach i kredytach, co nie zachęci producentów świń, by kontynuowali chów, a już tym bardziej – by go rozwijali. Bez znaczących nakładów sektor nie będzie w stanie dłużej funkcjonować, a większość rolników posiadających budynki przejdzie na tucz kontraktowy.
Minister odniósł się też do znakowania produktów mięsnych krajem pochodzenia i możliwości informowania konsumentów o walorach i jakości wieprzowiny. Zwrócił między innymi uwagę na dostępne środki z Funduszu Promocji Mięsa Wieprzowego. Z pięciu realizowanych programów dwa dotyczą wieprzowiny. Pierwszy to kampania „Europa pełna smaków – tradycja i jakość” realizowana na rynkach Chin, Hongkongu, Japonii, Korei Południowej i Wietnamu. Drugi „Mięso o europejskiej jakości – kontynuacja” realizowany jest na rynkach USA i Kanady. Czy rolnikom rzeczywiście chodzi o wydawanie ich pieniędzy na taką promocję?
Dominika Stancelewska