Artur Konarski
ze wsi Nowy Drzewicz (pow. żyrardowski) gospodaruje z mamą na 30 ha własnych i 40 ha dzierżawy. Uprawia kukurydzę, zboża, ziemniaki i użytki zielone. Utrzymuje 90 sztuk bydła, w tym 30 krów dojnych. Mleko dostarcza do OSM Skierniewice.
– Prowadzę gospodarstwo na terenie, na którym ma powstać Centralny Port Komunikacyjny. Zanim w ogóle się o tym dowiedzieliśmy mocno postawiliśmy na rozwój produkcji mleka. Zaczęliśmy stosować genetykę z wyższej półki co przyczyniło się do zwiększenia wydajności naszych krów, ponadto, aby uzyskać więcej cieliczek jałówki kryliśmy nasieniem seksowanym. W ten sposób stado liczące 20 sztuk bydła powiększyliśmy do 90 sztuk, w tym 30 krów dojnych i planowaliśmy budowę nowej obory. Wtedy jak grom z jasnego nieba spadła na nas wiadomość o budowie CPK i naszym rychłym wysiedleniu. Aby nie inwestować kroci w nowy budynek, który i tak posłużyłby bardzo krótko, zdecydowaliśmy się na tymczasowe rozwiązanie, jakim jest hala namiotowa, jednak dziś i ona jest już zbyt mała dla naszego stada. Nie wiemy co mamy robić dalej, zamiast rozwijać gospodarstwo stoimy w miejscu. W takiej samej sytuacji jest wielu młodych rolników z naszego terenu, jedni podobnie jak ja czekają, a inni w ogóle odchodzą od produkcji rolniczej. Zapewniano nas, że w 2021 roku nie będzie nas już na tym terenie, a do tej pory nie podjęto żadnych konkretnych decyzji o wykupie naszego majątku i rekompensatach. To może trwać jeszcze latami i taka sytuacja nas zniszczy, zamiast rozwoju gospodarstw będziemy mieli skansen. Inny problem polega na tym, że aż 40 ha dzierżawię na tzw. gębę i w chwili przesiedlenia nic mi się z tego tytułu nie należy. Zatem jeśli zacznę prowadzić gospodarstwo w innym terenie to nigdy nie będzie mnie stać na odbudowanie jego obecnych zdolności produkcyjnych. Upłyną lata zanim poznam ludzi, od których mógłbym wydzierżawić ziemię. Obecny system dopłat jest niesprawiedliwy i promuje właścicieli ziemi, a nie prawdziwych rolników, którzy ją uprawiają i ponoszą koszty. Rozwijając produkcję mleka jednocześnie znacznie zmniejszyliśmy areał uprawy ziemniaków, których jeszcze nie tak dawno uprawialiśmy 20 ha, głównie ze względu na brak chętnych do pracy w rolnictwie – powiedział Artur Konarski.
Aneta Żyra
ze wsi Surowe (pow. ostrołęcki) gospodaruje na 38 ha własnych i 10 ha dzierżawy. Uprawia kukurydzę, zboża i użytki zielone. Utrzymuje ponad 50 sztuk bydła, w tym 30 krów. Mleko dostarcza do OSM Mazowsze w Chorzelach.
– Gospodarstwo przejęliśmy 15 lat temu i było ono w fatalnym stanie, dlatego cały czas inwestowaliśmy i nadal inwestujemy korzystając z PROW-u i innych funduszy. Na początku skorzystałam z premii dla młodego rolnika, którą przeznaczyłam na modernizację obory. Potem wybudowaliśmy z dofinansowaniem płytę obornikową oraz zakupiliśmy dojarkę przewodową wraz ze schładzalnikiem do mleka, który ma pojemność 1300 l. W 2012 roku rozbudowaliśmy oborę do 50 stanowisk uwięziowych. Wybudowaliśmy także wiatę garażową o pow. 300 m2 oraz jałownik. Zakupiliśmy również maszyny z dofinansowaniem takie jak: ciągnik z ładowaczem czołowym, rozrzutnik obornika, prasę zwijającą oraz owijarkę. Obecnie złożyliśmy kolejny wniosek na zakup: kosiarki, beczkowozu oraz przyczepy. Zaczynaliśmy od 9 krów i doju ręcznego, bo nie od razu mieliśmy dojarkę konwiową. Teraz mamy 30 krów. Utrzymujemy krzyżówki rasy hf z rasą simental mleczny. Dla nas to najlepszy typ bydła, które daje dużo mleka, ale jednocześnie jest dość zdrowe, wytrzymałe i niewybredne w stosunku do pasz nawet tych słabszej jakości. Latem krowy wychodzą na pastwisko zlokalizowane przy oborze, na którym je dokarmiamy dowożąc kiszonkę z kukurydzy, baloty sianokiszonki oraz paszę treściwą – powiedziała Aneta Żyra.
Marcin Cyngot
z Mieczysławówki (pow. grójecki) prowadzi gospodarstwo sadownicze o powierzchni 10 ha.
– Uprawiamy same jabłonie. Od kilku lat idziemy w kierunku nowych i bardziej opłacalnych odmian takich jak: Gala, Golden Delicious oraz Red Delicious. Jednak nie sposób od razu wymienić wszystkie nasadzenia. Dlatego uprawimy też odmiany tradycyjne takie jak: Szampion, Idared, Ligol oraz Jonagored. Jesteśmy w trakcie zbioru jabłek i plony nie są najlepsze. Pech tak chciał, że ubezpieczałem uprawy od 10 lat, a w tym roku po raz pierwszy nie mogłem skorzystać z dopłaty do ubezpieczenia i przyszło gradobicie. Oczywiście mogłem ubezpieczyć bez dopłaty, ale z moich wyliczeń wynikało, że takie ubezpieczenie kosztowałoby tyle samo ile spodziewane dochody. Innym problemem jest brak osób do pracy w sadownictwie. Ceny jabłek też nie są rewelacyjne, wszak są takie same lub niższe niż 10 lat temu, a koszty produkcji wzrosły w tym czasie trzykrotnie. Mocno podrożały nawozy, środki ochrony roślin, paliwo i przede wszystkim prąd. Kolejne podwyżki prądu zapowiadano od nowego roku, a my już teraz dostaliśmy informację o podwyżce od kolejnego miesiąca i to o 40%. Jabłka sprzedajemy za pośrednictwem grupy producenckiej do marketów oraz na eksport. Od kiedy weszło w życie embargo rosyjskie mamy nadprodukcję jabłek, pozostawał jeszcze dość atrakcyjny rynek białoruski, który także utraciliśmy na skutek polityki. Dobrze, że nasze jabłka trafiają na dalekie rynki np. do krajów arabskich, ale te rynki nie są tak atrakcyjne, jak te utracone. Tym bardziej, że tam jabłko płynie aż 3 tygodnie na statku, gdzie nie ma dobrych warunków do jego przechowywania. I tak uważam, że nasze jabłka są bardzo dobrej jakości wytrzymując tak daleki transport. W gospodarstwie jabłka przechowujemy w komorach z kontrolowaną atmosferą. Sprzedaż zazwyczaj zaczynamy po nowym roku – powiedział Marcin Cyngot.
Marek Stępniak
ze wsi Suserz (pow. gostyniński) prowadzi produkcję roślinną na 46 ha. Uprawia zboża, rzepak, kukurydzę i buraki cukrowe.
– Nie wiązałem swojej przyszłości z rolnictwem, gdyż posiadam wykształcenie techniczne. Jednak na początku lat 90. panowało olbrzymie bezrobocie. Pierwsze 5 ha ziemi zakupiliśmy z żoną w 1993 roku, następnie przejęliśmy gospodarstwo po rodzicach oraz po teściach, poczyniliśmy też kolejne zakupy ziemi dochodząc do 46 ha. Do roku 2006, czyli do upadku zakładów mięsnych w Płocku, utrzymywaliśmy trzodę chlewną w cyklu zamkniętym na głębokiej ściółce w systemie komorowym. W jednej komorze znajdowało się 60 sztuk trzody chlewnej. Była to produkcja opłacalna dopóki sprzedawaliśmy bezpośrednio do zakładów mięsnych, bez udziału pośredników. Na rynku zostały molochy typu Morliny czy Sokołów i byliśmy zmuszeni do sprzedaży poprzez pośredników. Dlatego zrezygnowaliśmy z trzody chlewnej na rzecz bydła mlecznego. Utrzymywaliśmy 60 sztuk bydła, w tym 25 krów mlecznych. Mleko sprzedawaliśmy do spółdzielni Zorina w Kutnie, a potem do Bakomy. Były lepsze i gorsze lata dla mleka, ale w ogólnym rozrachunku była to produkcja opłacalna. Jednak lata lecą, a żaden z 3 synów nie wiąże swojej przyszłości z rolnictwem, dlatego 2 lata temu musiałem zakończyć produkcję mleka. Pracując w pojedynkę na gospodarstwie byłem zmuszony przejść na samą produkcję roślinną. Jestem zaniepokojony Zielonym Ładem, który jest głównym elementem nowej Wspólnej Polityki Rolnej. Jeśli będzie położony tak duży nacisk na ugorowanie ziemi oraz rolnictwo ekologiczne, to przy dzisiejszych olbrzymich już kosztach produkcji ludzie będą masowo odchodzić od rolnictwa, a bezpieczeństwo żywnościowe kraju będzie zagrożone. Wtedy pewnie zatęsknimy za zdrową i smaczną polską żywnością. Niestety, może się okazać, że powrót do jej produkcji będzie niemożliwy – powiedział Marek Stępniak.