Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Sponsorujemy ubojnie i przetwórnie

Data publikacji 11.10.2021r.

Paweł Brychcy uważa, że przy tak niskich cenach tuczników, jakie oferują skupujący, rolnicy stają się sponsorami zakładów mięsnych i pośredników, którzy dostają pełnowartościowy towar prawie za bezcen. Byłoby to śmieszne, gdyby nie tragiczna sytuacja producentów trzody chlewnej, zwłaszcza w obszarach objętych ograniczeniami z powodu afrykańskiego pomoru świń. Mija rok, od kiedy znaleźli się w czerwonej strefie, a perspektywy uwolnienia się z niej nie widać.

lubuskie

Paweł Brychcy z miejscowości Podmokle Małe w powiecie zielonogórskim od kilku już lat rozmyśla o zwiększeniu skali produkcji świń. Zakupił nawet od sąsiadów działkę z budynkami, z których jeden mógłby połączyć z własną chlewnią. Obecnie służy on do magazynowania słomy. Lochy prośne i luźne są bowiem utrzymywane w gospodarstwie na płytkiej ściółce, a tuczniki na głębokiej. Jedynie porodówka z odchowalnią zostały przerobione na podłogi rusztowe.

Rolnik przejął gospodarstwo po rodzicach w 2008 roku. Z 18 ha ziemi udało mu się zwiększyć areał do 90 ha, z czego około 40 ha stanowią dzierżawy. Uprawia pszenicę, jęczmień, żyto i pszenżyto na paszę dla zwierząt oraz rzepak. Ostatnio także na niewielkim areale na najsłabszych gruntach 2,5 ha łubinu wąskolistnego, który podaje tucznikom od 75 kg masy ciała, zastępując nim część śruty rzepakowej. Prosięta natomiast białko otrzymują jedynie w postaci poekstrakcyjnej śruty sojowej. W gospodarstwie jest 25 loch mieszańcowych ras wielka biała polska i polska biała zwisłoucha, które są inseminowane nasieniem kupowanym w SUL w Skwierzynie.

Prosięta odsadza się w 28. dniu życia, a na głęboką ściółkę trafiają, gdy osiągną masę ciała około 20 kg. Największym ograniczeniem w gospodarstwie są budynki i to właśnie brak pomieszczeń sprawia, że rolnik nie może skrócić rytmu wyproszeń do 3 tygodni.

Na granicy wydolności

Wcześniej gospodarz inwestował w zakup ziemi, więc rozwój produkcji zwierzęcej musiał poczekać. Kiedy już chciał rozbudować chlewnie, opłacalność chowu świń dramatycznie spadła, a dodatkowo w okolicy pojawił się wirus ASF.

– Zdaję sobie sprawę, że jeśli chcę się utrzymać na rynku trzody chlewnej, powinienem zwiększyć produkcję. Mam już plany rozbudowy i gdyby nie tragiczna sytuacja z cenami żywca, już dawno rozpocząłbym inwestycję. Od września ubiegłego roku jestem w najgorszej, czyli czerwonej, strefie ASF, więc oddaję świnie za bezcen. Mam fakturę z 30 wrześ­nia i za ostatnią partię dostałem 3,10 zł netto za kilogram żywca. Za 46 tuczników wypłacą mi 16,5 tys. zł, czyli niecałe 360 zł za sztukę. To ledwo starcza na zapłacenie faktur za mieszanki mineralne. A gdzie reszta komponentów paszowych, energia, koszty weterynaryjne, o zarobku nie mówiąc! Choć było jeszcze gorzej, bo zdarzała się cena nawet 2,90 zł za kilogram tucznika – wylicza Paweł Brychcy.

Przy rosnących cenach wszystkich środków potrzebnych do produkcji koszty szacuje na około 5,5–5,6 zł/kg żywca. Choć w tej chwili już nawet dokładnie ich nie liczy, żeby się nie denerwować, bo zwierzęta paszę i tak muszą otrzymać, a ceny surowców zmieniają się dynamicznie. Jak dodaje, gdyby zwiększył skalę chowu, być może udałoby mu się ominąć pośredników i sprzedawać tuczniki bezpośrednio do zakładów mięsnych. Póki co nie ma na to szans.

– Pracujemy systemem gospodarczym, pomagają mi rodzice i żona. Ponieważ większość pomieszczeń została zaadaptowana ze starych budynków, trudno jest zachować stały rytm produkcji. Dodatkowo wszystkie pasze zadajemy ręcznie, więc właściwie jesteśmy na skraju wydolności. Tym bardziej że staram się też dbać o uprawy polowe i bardzo pilnuję wszystkich zabiegów. Dzięki temu na naszych słabych ziemiach udało mi się uzyskać w tym roku 7,6 tony żyta z hektara, a rzepaku ponad 4 tony – opowiada gospodarz.

Wyniki w produkcji świń także ma nie najgorsze. Uzyskuje ponad 22 prosięta od lochy w roku, a zużycie paszy w tuczu wynosi 2,3 kg na kilogram przyrostu. Sprzedaje tuczniki o masie ciała około 120 kg. Kiedy wcześniej rozliczał się na wagę bitą ciepłą, uzyskiwały mięsność 59%. Dziś nie ma wyboru, musi sprzedawać tak, jak wolą skupujący w strefie czerwonej, ponieważ zbyt wielu chętnych na to mięso nie ma. Czasami rolnik czeka na odbiór z wynikami badań, które są ważne jedynie 48 godzin, a odbiorcy rezygnują lub przesuwają w czasie zakup świń.

Najłatwiej wymagać od rolnika

Minął rok, od kiedy gospodarze są w strefie czerwonej ASF i słyszą, że Komisja Europejska będzie analizowała sytuację w Polsce pod kątem rozprzestrzeniania się wirusa afrykańskiego pomoru świń i ewentualnego uwalniania obszarów z obostrzeń, co ich zdaniem raczej nie wróży dobrze. Teraz przygotowują się do spełnienia nowych wymogów bioasekuracyjnych nałożonych unijnym rozporządzeniem. Jak twierdzą, wszystkie informacje na ten temat zdobyli do tej pory sami, poszukując ich w Internecie. Nie są pewni, czy dobrze interpretują wymogi i czy lokalna Inspekcja Weterynaryjna przy kontroli nie podważy zastosowanych przez nich rozwiązań.

– Mam nieckę dezynfekcyjną dla pojazdów, maty oczywiście, siatki nie tylko w oknach chlewni, ale także w drzwiach, wszystko jest ogrodzone, utwardzone podwórze. Zarówno pasze, jak i słoma są przechowywane zamknięte. Nie zatrudniam żadnego pracownika i zastanawiam się, czy konieczna jest łazienka w chlewni, czy w naszym przypadku wystarczą umywalki. Przy starych budynkach nie bardzo gdzie mam wygospodarować miejsce na łazienkę – zastanawia się pan Paweł.

Gospodarze cierpią też z powodu dzików i innej dzikiej zwierzyny, która niszczy uprawy. Roznoszenie przez nie wirusa afrykańskiego pomoru świń też jest problemem, choć populacja dzików się zmniejszyła – dzięki odstrzałom, ale także sam wirus spowodował, że wiele zwierząt padło. Zdaniem gospodarza to, że dziki padają, nawet bardziej przyczynia się do redukcji ich pogłowia niż odstrzał. Niestety, stanowi to większe niebezpieczeństwo dla stad trzody chlewnej.

Dziki wciąż problemem

– Najbardziej martwi nas to, że nikt nie szuka padłych sztuk. Martwe dziki mogą leżeć dosłownie przy drodze. Służby się tym nie interesują, chyba że rolnicy mocno już naciskają, to coś zrobią. Poza tym podają tak niewielkie liczebności zwierzyny na terenie poszczególnych obwodów łowieckich, że trudno w to uwierzyć. W planach łowieckich zapisują, iż w marcu mają według szacunków 3 dziki, a chcą odstrzelić 63 sztuki. Skąd niby ma się ich tyle znaleźć? Wszystkie te liczby są, moim zdaniem, z kapelusza wzięte, piszą, co im się podoba. Przecież nikt nie jest w stanie tego sprawdzić i zweryfikować. Skoro zwierzyny jest tak mało, to jakim cudem w ciągu jednej nocy była w stanie zryć mi prawie 2 ha pszenicy? – pyta retorycznie Paweł Brychcy. – Po długiej batalii i dzięki mojemu uporowi udało mi się w końcu wywalczyć odszkodowanie, ale długo by opowiadać, jakie niektóre koła łowieckie stosują techniki, żeby rolnika skutecznie zniechęcić do ubiegania się o wypłatę pieniędzy za zniszczone uprawy.

Gospodarz twierdzi, że nie ma pola, na którym nie stwierdza obecności dzikich zwierząt. Najwięcej szkód ostatnio wyrządzają stada jeleni, saren i danieli, liczące nawet powyżej kilkudziesięciu sztuk. Zwraca też uwagę na to, że wymóg zazielenienia na obszarach występowania afrykańskiego pomoru świń to błąd, gdyż przez to tworzy się idealne miejsca schronienia dla zwierzyny, a zwłaszcza dla dzików. Trudno, aby rolnik nie przewiózł sobie później na kołach wirusa.

– Myśliwym wydaje się, że problem z ASF już się skończył i zbyt wiele nie muszą robić. Bardziej zależy im, żeby znów mieć dużo zwierzyny łownej, bo na tym zarabiają koła, które przez brak zagranicznych gości zainteresowanych polowaniami dużo straciły – uważa Paweł Brychcy.

Dominika Stancelewska

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a