Marzena Przeździecka
ze wsi Seroczyn (pow. ostrołęcki) gospodaruje na 70 ha, w tym 40 ha własnych i 30 ha dzierżawy. Uprawia 25 ha kukurydzy, 22 ha zbóż i ponad 20 ha trwałych użytków zielonych. Utrzymuje 140 sztuk bydła, w tym 55 krów dojnych oraz jałówki i opasy. Mleko dostarcza do SM Mlekovita w Wysokiem Mazowieckiem.
– Utrzymywaliśmy zarówno bydło mleczne, jak i trzodę chlewną, ale świńskie górki i dołki skutecznie nas zniechęciły do tej drugiej gałęzi produkcji, którą z czasem zastąpiliśmy opasem buhajków do wagi ciężkiej. Dla rozwoju produkcji mleka bardzo ważna była budowa obory wolnostanowiskowej z halą udojową typu rybia ość 2x5 stanowisk. Obecnie największym problemem gospodarstw mlecznych są bardzo wysokie koszty produkcji generowane głównie przez ceny nawozów i paliwa. Dobrze, że chociaż prąd mamy tańszy, gdyż kilka lat temu zainwestowaliśmy w instalację fotowoltaiczną. Mleko dostarczamy do SM Mlekovita i jest to bardzo solidna mleczarnia, która dba o dostawców, a mamy porównanie, bo wcześniej współpracowaliśmy z dwoma innymi odbiorcami mleka. Wszystkie buhajki z własnej hodowli opasamy do wagi 700–800 kg, a obecne ceny są naprawdę dobre bo wynoszą 12 zł za kg żywca wołowego. Wszyscy zadajemy sobie pytanie jak długo to potrwa, gdyż przecież rok temu te ceny były 2 razy niższe. Wtedy wiele osób zrezygnowało z opasu bydła i obecnie jest niedobór sztuk w wadze rzeźnej, ale już teraz widzimy ogromne zainteresowanie cielętami do opasu, które są bardzo drogie. Ceny nawozów mineralnych powalają z nóg i wielu rolników ograniczy lub w ogóle zrezygnuje co najmniej na rok z ich stosowania. Wiadomo, że przy dość krótkiej przerwie w nawożeniu mineralnym i stosunkowo dużych dawkach obornika plony nie spadną drastycznie, a co będzie dalej czas pokaże – powiedziała Marzena Przeździecka.
r e k l a m a
Bartłomiej Bieńkowski
gospodaruje na 10 ha własnych i 30 ha dzierżawy w miejscowości Błonie (pow. warszawski zachodni). Uprawia pszenicę, kukurydzę, ziemniaki głównie na przemysł i trochę jadalnych.
– Jeszcze do niedawna uprawialiśmy warzywa, ale zrezygnowaliśmy ze względu na słabą opłacalność, w stosunku do wysokich kosztów, głównie pracy. Ze względu na bliskość Warszawy ludzie odchodzą do lżejszych prac wykonywanych pod dachem, zresztą u nas jest mnóstwo magazynów. Obecnie pracownikowi trzeba zapłacić minimum 20 zł za godzinę plus obiad. W tym roku zaprzestaliśmy również uprawiać buraki cukrowe ze względów ekonomicznych. Brat jeszcze je uprawia, ale też ostatni rok. Niewiele lepiej jest z ziemniakami, rok temu worek ziemniaków ważący 15 kg sprzedawaliśmy za 5 zł, a dziś za 9 zł, przy czym znacznie wzrosły koszty nawozów i paliwa. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja ziemniaków skrobiowych na przemysł, za które przy minimalnym udziale skrobi na poziomie 15% płacono po 157 zł za tonę. Nam skrobia średnio wyszła na poziomie 18%, jednak w tym roku potrącono wyjątkowo duże ilości z tytułu zanieczyszczeń, początkowo było to 8–9%, a potem nawet 17,5%, czyli prawie 1/5 dostawy. Obniżono również stawkę za kg skrobi ze 1,40 zł do 1,20 zł. Zatem przy plonie 25–30 ton można było uzyskać ok. 6 tys. zł ha, przy czym trzeba odliczyć koszt transportu do Łomży ok. 1200 zł, a gdzie koszty paliwa, nawozów, pracy czy też czynszu dzierżawnego itd. Mam tylko 10 ha własnej ziemi i w dużej mierze opieram się na dzierżawach, a czynsze dzierżawne są u nas bardzo wysokie. Na przetargach KOWR stawki dzierżawne były podbijane nawet do 7 ton pszenicy za ha rocznie. Było to kilka lat temu, kiedy pszenica kosztowała mniej, a dziś ludzie płacą nawet 7–8 tys. zł za ha dzierżawy. Mnie na szczęście udało się wydzierżawić ziemię po niższych stawkach. Jeśli chodzi o koszt dzierżawy od rolnika to wynosi on co najmniej 2,5–3 tys. zł na rok. Fakt, że w naszym rejonie uprawia się dużo warzyw tylko nakręca spiralę coraz wyższych kosztów dzierżawy – powiedział
Bartłomiej Bieńkowski.
Eugeniusz Lasota
gospodaruje na 28 ha w miejscowości Boiska (pow. lipski). Uprawia 14 ha zbóż ozimych, 6–7 ha gryki, 5 ha czarnej porzeczki oraz 2 ha sadu, w którym posadził jabłonie oraz wiśnie.
– W tym roku jeśli chodzi o wiśnie to wyszliśmy na zero, a w przypadku jabłoni jest totalna klapa, gdyż stawki oferowane za jabłka przemysłowe wynoszą 17 gr za kg. Jak taka cena ma się do kosztów, mam na myśli drogie paliwo i nawozy. Natomiast na porzeczce czarnej, gdyby osiągnęła normalny plon, zarobilibyśmy krocie. Jednak tak się nie stało, gdyż porzeczka plonowała zaledwie na 25% swoich możliwości, ze względu na mocne uszkodzenie plantacji przez wiosenne przymrozki. Na szczęście dobra cena w skupie od 3,20 do nawet 4,80 zł za kg zrekompensowała niskie plony. Na początku sezonu za wczesną porzeczkę płacono 3,20–3,6- zł/kg, a za późne odmiany na koniec sezonu można było otrzymać powyżej 4 zł za kg. W tym roku bardzo dobre pieniądze można było uzyskać z plantacji malin, gdyż ceny dochodziły do 20 zł za kg. Oczywiście ze względu na warunki pogodowe, a było dość mokro, owoce nie były najlepszej jakości. My malin nie uprawiamy, gdyż wymagają ręcznego zbioru w przeciwieństwie do porzeczek, które bardzo dobrze znoszą zbiór mechaniczny. Dziś nie tylko stawki roboczogodziny są bardzo wysokie, ale i nie ma w ogóle chętnych do pracy przy zbiorze owoców. Mój kolega skonstruował kombajn do zbioru malin, w wyniku przeróbki kombajnu porzeczkowego. Niestety, nie da się nim pracować w takich wilgotnych warunkach pogodowych jak w tym roku, gdyż od razu przy zbiorze z owoców maliny zawierających dużo wody zrobiłaby się marmolada. Zatem zastosowanie zbioru mechanicznego malin jest bardzo ograniczone. Ja już powoli przechodzę na emeryturę. Mam następców w osobach córki i zięcia, ale im nie zazdroszczę, gdyż wszystko wskazuje, że nadchodzą bardzo trudne czasy dla rolnictwa i nie tylko – powiedział Eugeniusz Lasota.
r e k l a m a
Janusz Kierski
gospodaruje na 75 ha w miejscowości Starczewo-Pobodze (pow. płoński). Uprawia pszenicę, buraki cukrowe i rzepak.
– Gospodarujemy na dość urodzajnych glebach, głównie mieszczących się w zakresie od klasy III a do IV b. Przy czym nie prowadzimy aż tak intensywnej uprawy, ze względu na brak hodowli i obornika. Pomimo to plony, jakie uzyskujemy są na przyzwoitym poziomie, głównie dzięki odpowiedniemu zmianowaniu. Buraki cukrowe uprawiamy głównie ze względu na płodozmian, gdyż w ostatnim czasie jest to produkcja znacznie mniej opłacalna niż kilka lat temu. Jeszcze wychodzimy na plus dzięki sprzedaży wysłodków z deputatu, których nie potrzebujemy nie mając hodowli. Rezygnacja z uprawy buraka wiązałaby się z ryzykiem uprawy zbóż czy też rzepaku w monokulturze i wtedy plony od razu by spadły ze względu na większą presję patogenów. Plony w dużej mierze kreuje pogoda, ale w burakach cukrowych zawsze przekraczamy nasz limit w cukrowni wynoszący 60 ton z ha. Pszenica plonuje w zakresie od 5,7 do 8,0 ton. Niestety, z automatu zakontraktowaliśmy już stawki sprzedaży buraków cukrowych na przyszły rok i tak też zrobiło wielu innych plantatorów. Teraz trochę żałujemy, bo wszyscy widzimy jak drożeją środki produkcji, na czele z paliwem i nawozami. Nie wiadomo czy do wiosny sytuacja z cenami nawozów choć trochę będzie normalna, a rolnicy nie mają zapasu nawozów i na pewno część z nas ograniczy ich stosowanie. Jednak na azocie nie można zbyt zaoszczędzić, bo zaraz odbije się to na plonach, co najbardziej odczują rolnicy prowadzący intensywną uprawę – powiedział Janusz Kierski.