Grzegorz Piórkowski gospodaruje na 32 ha, w tym 3 ha lasu w miejscowości Pruskołęka (pow. przasnyski).Pozostały areał 28 ha zajmują łąki i pastwiska, z których rolnik pozyskuje paszę dla stada bydła mlecznego liczącego 25 sztuk, w tym 18 krów i 7 jałówek. Mleko trafia do SM „Mazowsze”
w Chorzelach.
– Gdy jeszcze prowadziliśmy hodowlę koni, to uprawialiśmy grunty orne, ale chów koni stał się mało opłacalny i zdecydowaliśmy się na rozwój produkcji mleka kosztem koni. Wtedy też na gruntach ornych założyliśmy użytki zielone i dziś gospodarujemy tylko na łąkach i pastwiskach. Było to dobre posunięcie, bo teraz mamy 15 ha pastwisk położonych blisko obory, dzięki czemu nieprzerwanie co roku prowadzimy wypas od połowy maja do końca października. Od września trawa jest już mniej wartościowa i wolniej odrasta dlatego stosujemy dokarmianie dowożąc sianokiszonkę do specjalnych paśników, a w suchych latach dokarmianie rozpoczynaliśmy znacznie wcześniej, bo już w lipcu. Zimą skarmiamy głównie sianokiszonkę, ponadto cały rok krowy otrzymują dodatek paszy treściwej. Wypas jest bardzo korzystny dla zdrowotności krów, zwłaszcza ich nóg i racic. Mleko dostarczamy do niedużej, ale solidnej Spółdzielni Mleczarskiej „Mazowsze” w Chorzelach, która rozwija się i zawsze płaci na czas. Jest to już jedyna samodzielnie działająca spółdzielnia mleczarska na naszym terenie, inne zostały przyłączone do większych podmiotów jak SM Mlekovita czy OSM Piątnica. W ostatnim czasie problemem są wysokie koszty produkcji mleka. Paliwo staramy się kupować na zapas w ilości ponad 1 tys. l, w okresach gdy jest nieco tańsze. Co do nawozów, to już od ponad 10 lat ograniczamy ich stosowanie uczestnicząc w programach rolnośrodowiskowych – powiedział Grzegorz Piórkowski.
Krzysztof Kucharczyk ze Starej Błotnicy (pow. białobrzeski) prowadzi gospodarstwo ekologiczne. Uprawia 8 ha zbóż (pszenżyto i mieszankę zbożową), 2 ha łąk, 70 arów truskawek, 25 arów malin i 20 arów warzyw, w tym marchew, buraki ćwikłowe i pietruszkę. Ponadto utrzymuje 10 sztuk bydła opasowego i kury nioski.
– Już w 2000 roku, czyli jeszcze na 4 lata przed wstąpieniem Polski do UE weszliśmy w rolnictwo ekologiczne, o którym wtedy jeszcze mało kto słyszał. Już w tym czasie jako gospodarstwo z atestem ekologicznym otrzymywaliśmy dopłaty z budżetu krajowego. Obecnie dopłaty z tytułu ekologii są zbliżone wielkością do podstawowych dopłat bezpośrednich, jakie przysługują każdemu rolnikowi. Rolnictwo ekologiczne może być opłacalne, ale potrzebny jest dobry kanał zbytu, najlepiej w dużym mieście. My nawiązaliśmy współpracę ze sklepikiem oraz hurtownią żywności ekologicznej w Warszawie, gdzie po atrakcyjnych cenach w stosunku do żywności konwencjonalnej sprzedajemy jajka i warzywa, a w sezonie także truskawki i maliny. Gdy mamy do czynienia z wysypem truskawek i malin to ich nadwyżki możemy sprzedać w pobliskim punkcie skupu w Radzanowie, gdzie również stawki za owoce ekologiczne są wyższe niż standardowe. Jedynie nie mogliśmy znaleźć odbiorcy na żywiec wołowy, który zapłaciłby więcej z tytułu, że jest to produkt ekologiczny, dlatego bydło opasowe wyłączyliśmy spod ekologii. Innym powodem takiej decyzji było to, że nie mamy własnych cieląt, a zakup odchowanych cieląt z gospodarstwa ekologicznego wręcz graniczy z cudem. Nie uprawiamy kukurydzy, chociaż nieraz o tym myślałem, jednak w warunkach gospodarstwa ekologicznego uprawa kukurydzy jest bardzo trudna. Chodzi o zwalczanie chwastów, gdzie dostępne są tylko metody mechaniczne. Problem polega na tym, że zaraz po siewie, gdy są jeszcze stosunkowo niskie temperatury, chwasty zagłuszyłyby kukurydzę. Wszak kukurydza do kiełkowania i intensywnego wzrostu potrzebuje znacznie wyższych temperatur niż chwasty – powiedział Krzysztof Kucharczyk.
Kamil Wiśniewski ze wsi Wąsy Kolonia (pow. warszawski zachodni) waz z rodzicami prowadzi gospodarstwo wyspecjalizowane w produkcji warzyw: marchwi, ziemniaków, pietruszki i cebuli. Łączna powierzchnia uprawy warzyw zajmuje 20 ha, na kolejnych 20 ha rolnicy uprawiają pszenicę.
– Produkcja warzyw jest coraz mniej opłacalna, głównie ze względu na wysokie koszty zatrudnienia pracowników wynoszące 3–4 tys. zł miesięcznie, a od tego roku trzeba jeszcze uwzględnić nawozy, które zdrożały o 300% i paliwo, które też jeszcze nigdy nie było tak drogie. Nijak się to ma do cen warzyw. Dzisiaj byłem na giełdzie w Broniszach i marchew można kupić za 50 groszy/kg, a pietruszkę po 2 zł/kg. Ponadto ten rok był ciężki dla uprawy warzyw. Było mokro i na części pól stała woda. Na wiosnę gleba się zasklepiła i nie było dobrych wschodów. Nawet przy wcześniejszym siewie, gdzie wschody były lepsze, marchew słabo rosła ze względu na zalane pola i stosunkowo niskie temperatury. Średnie plony marchwi były prawie o 50% niższe niż w latach poprzednich. Z 6 ha marchwi powinniśmy wypełnić całą nasza chłodnię, a zostało nam jeszcze pustych 300 koszy paletowych. Warzywa głównie sprzedajemy na giełdzie w Broniszach. Oczywiście jak ktoś chce to sprzedajemy też na miejscu w gospodarstwie, ale takich klientów jest coraz mniej, bo ludzie wolą iść do marketu. Rolnikom zostają tylko bazary, ewentualnie jakieś stołówki, a ze stołówkami od kiedy mamy pandemię jest bardzo różnie. Ja sam dopóki nie było koronawirusa z powodzeniem sprzedawałem warzywa do pensjonatów wypoczynkowych, a teraz najzwyczajniej ludzie tam nie jeżdżą tak jak kiedyś, bo boją się pandemii. Mam 37 lat i jestem najmłodszym rolnikiem w swojej wsi, a większość gospodarstw prowadzą osoby w wieku przedemerytalnym i nie mają następców. Ich brak nie wynika z chęci wygodnego życia, a z braku perspektyw na przyszłość – powiedział Kamil Wiśniewski.
Grażyna Markiewicz ze wsi Szostek (pow. siedlecki) gospodaruje na 17 hektarach. Uprawia 8 ha zbóż: żyto, pszenicę, pszenżyto i owies, 2 ha kukurydzy na kiszonkę oraz 7 ha łąk. Utrzymuje 29 sztuk bydła, w tym 15 krów mlecznych. Mleko dostarcza do Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Siedlcach.
– Od zarania dziejów mleko dostarczamy do OSM Siedlce i nawet przez myśl mi nie przeszło, aby zmienić odbiorcę. Ponieważ jest to solidny i pewny partner, który zawsze płaci na czas, a do tego zawsze stara się, aby cena mleka była jak najlepsza dla rolników, przy jednoczesnym zachowaniu dobrych wyników finansowych. Do OSM Siedlce mleko oddawali również rodzice, a tata był wozakiem. Potem, gdy mniejsze gospodarstwa zakończyły produkcję, woził tylko swoje mleko, dlatego zakupiłam schładzalnik mleka i przeszłam na odbiór bezpośredni co miało miejsce 15 lat temu. Wtedy też zmodernizowałam oborę na przejazdową i zamontowałam zgarniacz obornika. W naszej okolicy było wiele gospodarstw dwukierunkowych, utrzymujących zarówno bydło, jak i świnie. Prawie 100% z nich w wyniku ASF-u zrezygnowało z trzody chlewnej, pozostając jedynie przy produkcji mleka. My zrobiliśmy to znacznie wcześniej i dobrze, bo dziś jest to zupełnie nieopłacalny kierunek produkcji. Ceny żywca wieprzowego są bardzo niskie, a spełnienie wymogów bioasekuracji swoje kosztuje. Część buhajków opasamy do wagi ciężkiej, gdyż mamy zapasy paszy. Chociaż zboża są tak drogie, że może bardziej opłacałoby się je sprzedać niż spasać. Drogie jest też paliwo i nawozy. Dlatego przyszły rok planujemy przetrwać na samym oborniku. Chyba że na wiosnę ceny trochę spadną, wtedy zakupimy maksymalnie połowę dawki nawozowej, którą stosowaliśmy do tej pory. Bydło żywimy tylko własnymi paszami ze względu na ich wysokie ceny, z wyjątkiem cieląt, dla których zakupujemy odpowiednią mieszankę treściwą. Koniec pandemii i powrót do normalności to jest to, czego życzyłabym sobie i wszystkim innym na ten nadchodzący świąteczny czas – powiedziała Grażyna Markiewicz.