Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Sprawa kryminalna odc. 65

Data publikacji 07.02.2021r.

Sześćdziesiąty piąty odcinek powieści sensacyjnej Józefa Ignacego Kraszewskiego "Sprawa kryminalna".


r e k l a m a




Jutro nadeszło z twarzą dni powszednich, nie przynosząc z sobą najmniejszej zmiany, oprócz tej, że przywiązany do domu i rodziny ksiądz zdawał się tego dnia więcej kochać starego przyjaciela niż kiedykolwiek. Benigna też umiała ocenić jego umiarkowanie i zwycięstwo nad sobą tak dalece, iż pierwszy raz od czasu, jak była w Murawcu, przyszła z rana dowiedzieć się o zdrowie brata...


r e k l a m a

Zastała go nad jakimiś rachunkami, ale zdającego się trzymać je tylko dla ceremonii przed sobą, a zadumanego i patrzącego w okno.


– Cóż, czy ci już dziś lepiej? – spytała od proga.


Zobacz także

– Lepiej mi i nie lepiej, bo się osłabionym i zmęczonym czuję – westchnął prezes. – Na moje lata, kochana siostro, ciężkie to zadanie we własnym domu mieć bój i trzymać straż nieustanną. To czasem już siły przechodzi. A przy tym, jak widzisz, nic mi się nie udaje, wszystkie się szyki łamią i kiedy też już stara wdowa jak ty na przekór mnie gotowa się dać zbałamucić...


Tęskny wyraz tych słów nie dozwolił Benignie przedłużać dość dziwacznie osnutej komedyi – wzruszyła ramionami, siadając naprzeciw brata.


– Czy Otton zrobi głupstwo to, że się ze starą dla pieniędzy ożeni, czy nie, zawsze Leokadyi byś za niego nie wydał, bo się gwałtem ożenić i narzucać nie chce, a ona aż nadto jawnie okazuje, że go sobie nie życzy.


– Ano, przecież raz tedy za mąż kiedyś wyjść musi!


– Musi? Nie – rzekła Benigna. – zostanie starą panną, jak wiele innych...


– A to już chyba z winy asindźki – rzekł prezes z przekąsem. – Jakże to, żeby osoba tak zabiegliwa, tak rozumna, tak ją kochająca nie znalazła sposobu nawet mimo woli ojca ją wyswatać?


– Przyznam ci się, kochany bracie, że, gdy mnie tak wyzywasz, że gdybym mogła...


– Ale nawet spróbować nie chcesz? – rzekł prezes żartobliwie. – A tak jednak wieleś sobie tuszyła... Tak się zbierała jak sójka za morze... I z tego wszystkiego – nic. A to przez jednego starego upartego nudziarza, jakim ja jestem.


Ciotka Benigna słuchała go z uwagą niezmierną i podziwieniem.


– Chcesz mnie widocznie rozdrażnić – odezwała się.


– Ale! Szydzę z asindźki najwyraźniej – kończył stary. – Słyszana to rzecz, ażeby trzy kobiety w spisku razem z bardzo przebiegłym mężczyzną nie mogły pokonać jednego ociężałego starowiny! A toć wstyd i hańbę całemu rodzajowi swemu czynicie...


Benigna spojrzała mu w oczy. Pomimo szyderstwa, z jakim się wyrażał, gniewu nie było na jego twarzy.


Nie mogła go zrozumieć.


– Wyraźnie mnie wyzywasz – szepnęła cicho.


– Któż wie – dodał, zniżając głos brat – może bym już rad, ażeby się to jakkolwiek skończyło...


Jeszcze bardziej zdumiona Benigna zawołała:


– Przecież to od ciebie zależy!


– Jak ode mnie? – mruczał niewyraźnie prezes, przewracając karty w rejestrze. – Wy, kobiety, czasem takie domyślne, niekiedy nie chcecie chyba ludzi odgadywać. Moja dobrodziejko, człowiek, który słowo da, rozumiesz, asindźka, dotrzymać go musi... Czasem się później danego żałuje i niekiedy by się ktoś rad zawrócić, ale nie ma sposobu. Słowo się rzekło, słowo rzecz święta...


Rumieniec okrył pulchną i okrągłą twarz Benigny, poruszyła się żywo z krzesła.


– Ja ciebie może niedobrze rozumiem. Ale mogłożby to być, ażebyś ty...


– Ja? Co? O co asindźka chcesz mnie pytać? Ja na nic nie odpowiadam... Ja, rozumiesz mnie, o niczem wiedzieć nie chcę.


– A gdyby się co przeciwko twej woli stało... to byś... się gniewał... i...


– Zapewne, że gniewałbym się... ale niemniej co by się stało, to by się stało... Trudno rzeczy spełnione zmienić – mówił cicho prezes. – Asindźka taka rozumna, a zrozumieć nie możesz, że... ja... że... to... że tego... a ja o niczem nie wiem!


 (cdn.)

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a