Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Rolnik, który komornikom się nie kłaniał

Data publikacji 14.02.2021r.

Co jakiś czas w prasie, radiu czy telewizji prezentowane są sprawy, w których poszkodowani przez instytucje państwowe, sądy czy komorników rolnicy prowadzą walkę o swoje, o sprawiedliwość, o zwrot majątku w postaci ziemi i domów. Chcemy przedstawić historię Adriana Zemelki – rolnika z Pawłowa, który stracił rodzinne gospodarstwo. Jego sprawa znalazła jednak szczęśliwy finał, pomimo że nikt nie dawał na to najmniejszych szans. Co ciekawe, nie skończyła się pozytywnie dzięki najlepszym polskim kancelariom prawnym czy karnistom. Sukces ma jednego ojca i jest nim sam poszkodowany.

śląskie
Adrian Zemelka w 1994 roku, w wieku 18 lat, przejął po rodzicach gospodarstwo leżące we wsi Pawłów (gmina Pietrowice Wielkie, powiat raciborski) o powierzchni 23 ha. W latach 1999–2006 dokupił 18 ha, znacząco powiększając jego areał. Przez wiele lat specjalizował się w hodowli bydła i produkcji mleka. Stado bydła liczyło 140 sztuk, w tym 68 krów dojnych o wydajności 8 tys. l mleka rocznie.
– Wszystko układało się dobrze – aż do 2007 roku, kiedy zostałem oszukany przez członka rodziny byłej żony. Przyznam szczerze – poniosło mnie i w styczniu 2008 roku tymczasowo aresztowano mnie pod zarzutem usiłowania zabójstwa. W trakcie postępowania kwalifikacja czynu uległa zmianie na podżeganie do zabójstwa. Po 4 miesiącach areszt został uchylony. Postępowanie karne w tej sprawie trwało dwa lata. Pod koniec 2010 roku zapadł prawomocny wyrok i na początku 2011 roku trafiłem do więzienia. Po skardze kasacyjnej ostateczna kara wyniosła 6 lat i 8 miesięcy pozbawienia wolności – wspomina pan Adrian.
Po jego osadzeniu w więzieniu, jak wspomina, zaczęły dziać się rzeczy dziwne.

r e k l a m a

Długów przybywało

– Komornik "dobrał" się do moich nieruchomości, pomimo że tylko dwóch wierzycieli, zachowując procedury i mając powody, wnosiło roszczenia. W niezrozumiały dla mnie wówczas sposób pojawiło się bardzo wiele innych podmiotów nazwanych przez organy państwowe "wierzycielami", żądających ode mnie łącznie ponad 900 tys. zł. Nie byłem informowany o tych sprawach – mówi pan Adrian.
Zapytany o to, skąd się wzięli dodatkowi wierzyciele, odpowiedział, że to wina komornika, który m.in. mnożył sprawy, odsyłając je do innych komorników i nie umarzając ich u siebie. Ponadto dopisywał kolejnych "wierzycieli", którzy nie dysponowali prawidłowymi tytułami wykonawczymi, a uznanymi za prawidłowe tylko wskutek naruszenia przepisów postępowania.
– Komornik, który otrzymywał sprawę, stwierdzał, że jest niewłaściwy, i odsyłał ją. "Mój" komornik z kolei traktował ją jako nową, jednocześnie kontynuując starą. W ten sposób z jednej, toczącej się już sprawy, robiły się dwie. Ponadto namawiał każdego, kto ma jakiekolwiek roszczenia w stosunku do mnie, aby je zgłaszał, zwiększając jednocześnie wysokość roszczeń. Egzekwowano ponadto już spłacone kwoty. W ten właśnie sposób powstała ta gigantyczna należność. Jedynymi słusznymi wierzycielami były dwa banki spółdzielcze oraz ówczesny BGŻ. Łączna kwota tych należności wynosiła wówczas nieco ponad 100 tys. zł, co stanowi niespełna 8% oszacowanej wartości gospodarstwa. Dodam, że jego wartość została zaniżona. Należności te od 2019 roku systematycznie spłacam i obecnie do spłaty pozostało przysłowiowe parę złotych – wyjaśnia pan Adrian. – Sąd Rejonowy w Raciborzu doskonale wiedział, że odbywam karę pozbawienia wolności. Wiedział o tym fakcie również sędzia, który nadzorował egzekucję.
Mimo to korespondencja od komornika i z sądu trafiała na adres zameldowania. Po dwukrotnej awizacji traktowana była jako skutecznie doręczona. To doprowadziło do oszacowania gospodarstwa przez biegłego na kwotę 1,5 mln zł i ogłoszenia licytacji. Do tego postępowania nie mógł się odnieść pan Adrian.
– Zgodnie z przepisami w trakcie pierwszej licytacji gospodarstwo mogło zostać sprzedane za trzy czwarte jego wartości. Odbyła się 17 lutego 2012 roku, ale okazała się nieskuteczna, ponieważ nikt się na nią nie stawił. Na drugiej, która odbyła się 27 kwietnia 2012 roku, stawił się jeden chętny, mój sąsiad – informuje Adrian Zemelka.

Licytacja bez ziemi

Zapytany, dlaczego nikt nie stawił się na pierwszej licytacji, nasz rozmówca odpowiedział:
– Z prostego powodu – pieniędzy. W przypadku drugiej licytacji cena wywoławcza zostaje obniżona z trzech czwartych na dwie trzecie oszacowania. Po licytacji sąd udzielił tzw. postanowienia o przybiciu i licytujący nabył nieruchomość położoną w Pawłowie przy ul. Powstańców Śląskich 47. Z treści orzeczenia o zatwierdzeniu licytacji, czyli tzw. postanowienia o udzieleniu przybicia, a także postanowienia o przysądzeniu własności nieruchomości wynika, że przedmiotem sprzedaży była wyłącznie działka siedliskowa gospodarstwa położona w Pawłowie przy ul. Powstańców Śląskich 47. Ani jeden metr kwadratowy gruntu rolnego nie leży pod tym adresem wskazanym przez Sąd Rejonowy w Raciborzu w tych dwóch orzeczeniach. Dodatkowo błędnie podano powierzchnię działki w Pawłowie. Z orzeczeń wynikało, że chodzi tylko o nieruchomość zabudowaną budynkiem. To kolejny błąd, ponieważ budynków jest kilka. Nie było zatem mowy o gruntach rolnych. Licytujący użytkował je więc bezprawnie – mówi pan Adrian.
W licytacji w imieniu Adriana Zemelki występował adwokat, którego sąd uznał za pełnomocnika. Pan Adrian twierdzi jednak, że nie udzielił tego pełnomocnictwa. Przebywał wówczas w areszcie śledczym w Katowicach, o czym wiedział Sąd Rejonowy w Raciborzu. Odnosząc się do stwierdzenia sądu, że Adrian Zemelka podczas egzekucji reprezentowany był przez pełnomocnika, nasz Czytelnik odpowiedział:
– Z treści pełnomocnictwa ma wynikać, że zostało ustanowione 27 stycznia 2012 roku w Raciborzu. W tym czasie już od roku przebywałem w więzieniu, dokładnie w Areszcie Śledczym w Katowicach. Z pełnomocnictwa nie wynika, przed jakim organem miało obowiązywać. Adwokat miał moje pełnomocnictwo podpisane in blanco do sprawy karnej z 2008 roku. Poza moim wpływem pozostaje, że wypełnił je w dowolny i tylko sobie znany sposób i umieszczono je w aktach sprawy egzekucyjnej w Sądzie Rejonowym w Raciborzu. Gdyby adwokat był należycie umocowany – co sugeruje sąd – takowe pełnomocnictwo musiałby przedłożyć u komornika. Nic takiego nie nastąpiło, co potwierdził w 2017 roku Sąd Rejonowy w Raciborzu – wyjaśnia pan Adrian.

r e k l a m a

Plany się zmieniały

Z racji ograniczonego miejsca nie będziemy prezentować szczegółów planów. Wspomnijmy tylko, że według pierwszego panu Adrianowi należało się 130 tys. zł zwrotu, ale już według ostatniego powinno do niego trafić 880 tys. zł.
– Po wydaniu przysądzenia własności w trakcie egzekucji z nieruchomości wpłaconą przez licytanta kwotę należy podzielić pośród wierzycieli. Tworzy się tzw. plan podziału – robi to komornik na polecenie sądu. W mojej sprawie pierwszy taki plan powstał w maju 2013 roku i według niego do zwrotu miałem 130 tys. zł, pomimo że uwzględniono w nim wielu niesłusznych wierzycieli. W połowie 2013 roku, przebywając w Zakładzie Karnym w Strzelcach Opolskich, zacząłem swoimi drogami zyskiwać wiedzę o tych wierzycielach. Dowiedziałem się, jakie organy i jakie orzeczenia wydawały w celu powstania tych rzekomych tytułów wykonawczych, z którymi się nie zgadzałem. Bazując wyłącznie na wiedzy zdobytej telefonicznie, wnosiłem środki zaskarżania. Dodam, że po kilku latach od ich wydania. Z reguły na zaskarżenie przysługuje 7 lub 14 dni. Terminy płyną, ale od doręczenia, które w tych przypadkach nigdy nie nastąpiło. Wszystkie tytuły, z którymi się nie zgadzałem, skutecznie obaliłem, łącznie na 780 tys. zł – mówi Adrian Zemelka.
Wróćmy do planu podziału z maja 2013 roku. Został zatwierdzony przez Sąd Rejonowy w Raciborzu. Rolnik dowiedział się o tym za pięć dwunasta i szybko zaskarżył. W 2014 roku Sąd Okręgowy w Gliwicach uchylił ten plan. Po tym komornik sporządzał kolejne. Było ich 5 lub 6. W każdym kolejnym do zwrotu dla Zemelki była coraz większa kwota. W ostatnim było to 880 tys. zł. Żadnego planu prócz pierwszego, z maja 2013 roku, sąd nie zatwierdził. Nie tylko skarżenie planów podziału, ale i odwołania w sprawie wpisu w księdze wieczystej rozbiły sprawę egzekucyjną.

Skarga do Sądu Najwyższego

Zmiana właściciela nieruchomości nastąpiła, gdy pan Adrian napisał skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego odnośnie do wpisu w księdze wieczystej. Napisał ją samodzielnie, prawnik jedynie ją podpisał (taki jest wymóg). To był zwrot w sprawie.
– Sąd Najwyższy uznał moją rację i nakazał Sądowi Okręgowemu w Gliwicach uchylenie wpisu w księdze wieczystej o prawie własności nowego nabywcy gospodarstwa. Zostałem ponownie jego właścicielem. Pozostały do spłacenia trzy wierzytelności, ale udało mi się dogadać z bankami. Wiosną 2019 roku, przy pełnej bierności nabywców, przygotowałem 13 ha – 40% moich gruntów, obsiałem je i zebrałem plony. Z pieniędzy pochodzących ze sprzedaży ziarna spłaciłem część zadłużenia i dogadałem się odnośnie do spłaty pozostałych kwot. Banki wycofały sprawy od komornika. Nie zebrałem ozimin, ponieważ ich nie wysiałem. Zrobili to rolnicy, którzy "kupili" moje gospodarstwo na licytacji. Gdy zebrali plony, oddali mi grunty. Byli przekonani, że pomimo uchylenia prawomocności przysądzenia odzyskają ziemię – wspomina pan Adrian.      
Zapytany, gdzie obecnie znajduje się 1 mln zł z licytacji gospodarstwa, odpowiedział:
– W depozycie sądu. Sprawy przyjęły zły obrót dla licytantów, którzy wzięli kredyt, zapłacili za gospodarstwo i od 2013 roku spłacają nieruchomość, która nigdy nie była ich własnością. W marcu 2019 roku zamieszkałem w rodzinnym domu, pomału go remontuję, wszedłem na wszystkie swoje pola. Na początku 2020 roku licytanci podjęli próby odzyskania pieniędzy. Napisali wniosek o zwrot całej kwoty (1 mln zł). W tym samym czasie wezwałem ich do zapłaty pieniędzy za bezprawne użytkowanie gruntów, powołując się na orzeczenie sądu w postępowaniu wieczysto-księgowym, w którym sąd stwierdził, że nabywcy nigdy nie byli właścicielami gospodarstwa. Zaproponowałem im około 600 tys. zł czynszu dzierżawnego za 7 lat użytkowania – odpowiada pan Adrian.
Gdyby sąd zwrócił licytantom zabezpieczony 1 mln zł, mogliby spłacić zaciągnięty kredyt.
– Tak. Jednak by nie dopuścić do takiej sytuacji, złożyłem wniosek o zabezpieczenie tej sumy przez sąd. Wniosłem o uregulowanie należności za bezprawne użytkowanie gruntów. W piśmie do sądu wyjaśniłem, że przebywając w więzieniu, mógłbym wydzierżawić ziemię, a z otrzymanych pieniędzy spłacić wierzycieli. Pozew dotyczy pięciu stron: małżeństwa licytantów, Sądu Rejonowego w Raciborzu, Sądu Okręgowego w Gliwicach oraz komornika. Sprawą od ponad roku zajmuje się Sąd Okręgowy w Katowicach. Od organów państwowych domagam się ponad 800 tys. zł – mówi gospodarz.
Rzecznika prasowego Sądu Okręgowego w Katowicach zapytaliśmy, na jakim etapie znajduje się obecnie sprawa. W krótkiej odpowiedzi możemy przeczytać:
– "Do pozwanych skierowano odpisy pozwu, zakreślając im 21-dniowy termin do wniesienia odpowiedzi".
Jak długo może jeszcze potrwać sprawa?
– Jeśli nie będzie popełnionych zbyt wielu błędów, powinna potrwać około dwóch lat. Najważniejsze jest dla mnie jednak to, że po wielu latach walki znów jestem u siebie, odzyskałem wszystkie grunty i gospodarstwo pomału wraca do życia – mówi mój rozmówca.
Jaki będzie finał tej sprawy?
– Chciałem dogadać się z licytantami, ustalić kwotę i złożyć wspólny wniosek do sądu. Niestety, nie są oni zainteresowani takim rozwiązaniem – mówi pan Adrian.
Do dziś za całą sytuację, jaka spotkała Adriana Zemelkę, nikt nie poniósł konsekwencji. To chyba jedyna sprawa w Polsce, w której doszło do zwrotu gospodarstwa po jego zlicytowaniu z przywróceniem zapisów w księgach wieczystych. Do szczęśliwego finału doprowadził sam poszkodowany, który swą walkę rozpoczął w więzieniu. Adrian Zemelka remontuje dom i budynki gospodarskie, uprawia pola, zamierzając w przyszłości powrócić do produkcji mleka. Jest z wymiarem sprawiedliwości rozliczony. Otwarte pozostaje pytanie, czy wymiar sprawiedliwości jest rozliczony z nim? O tym przekonamy się w przyszłości.

Ireneusz Oleszczyński

r e k l a m a

r e k l a m a

r e k l a m a