Tygodnik Poradnik Rolniczy 8/2021 str. 60
– Nie tylko przypuszczam, ale ręczę – powtórzyła spokojnie bardzo ciotka Benigna.
– To przechodzi moje pojęcie! – załamując ręce, zawołała Leokadya.
– Powiem ci, że ja sama niemało jestem zdziwiona tym, iż powiedzieć ci to mogę, ale jeszcze raz sumiennie powtarzam – ja biorę na siebie przebłaganie ojca...
Uderzona tym naleganiem, Leokadya stała jak osłupiona, potarła dłońmi białemi czoło...
– Ciociu – rzekła – to mi się śni chyba! A! Nie! Nie! To być nigdy nie może... Mnie i jemu zabrakłoby odwagi postawić na kartę wszystko...
– Nie na kartę, na słowo starej, poważnej, kochającej cię ciotki, moje drogie dziecię – mówiła Benigna.
Leokadya przyklękła przed nią, osunęła się na ziemię, objęła jej kolana, przytuliła się do niej...
– Czyżby to mogło być?... On by mnie nie przeklął? On by się zlitował? On by mi przebaczył?
– Jakże ja ci więcej powiedzieć mogę, jak poprzysiądz? Nie ważyłabym przecież szczęścia waszego na niepewne losy. Nie jestem płocha, nie znasz mnie lekkomyślną, wczoraj jeszcze nie radziłabym ci tego kroku, a dziś – do niego będę przynaglała.
Zdumienie ogarnęło Leokadyę. Długo niedowierzająca, dała się wreszcie przekonać, lecz wzruszenie gwałtowne odebrało jej siły, była na pół omdlała, tak że Benigna musiała zawołać na pomoc Wychlińską i we dwie posadziły ją na kanapie.
Poczciwa Wychlińska, sądząc, że jakie nowe strapienie, może skutkiem tego nieszczęśliwego listu, i nieostrożne wygadanie się Benigny spowodowało omdlenie, zaczęła siostrę wypędzać i gniewać się na nią. Dopiero dostrzeżony na ustach Leokadyi i Benigny uśmiech przekonał ją, że się omyliła.
– Ale cóż to się wam stało? – zapytała.
– To moja tajemnica – odparła Benigna – o której ty nawet wiedzieć nie możesz. Powiem ci tylko, że złego nie ma nic, a dobrego nawet coś być może.
Na obiad nie wyszła Leokadya... Dwie ciotki tylko na pytanie ojca odpowiedziały, że była trochę słaba i że ból głowy przyjść jej nie dozwolił.
Prezes nie rozpytywał więcej.
Tego dnia też hrabia Otton po długim dosyć pobycie, zapowiadając powrót swój do Murawca, wybierał się do Galicyi.
Prezes nic a nic go nie wstrzymywał – jednakże jakby czuł, że mu uczynił zawód i że go tu na próżno ściągnął. Obdarzył go więc, jak umiał najwspanialej, w kosztowną broń starą i rozmaite piękne cacka, które hrabia Otton lubił bardzo.
Rozstali się przyjaźnie i grzecznie, a czulej jeszcze z panią Benigną, która słowa swojego dotrzymując, postarała się zaraz o zaspokojenie długów kuzynka.
O owem staraniu się i pozornych konkurach teraz już wcale mowy nie było. Prezes mógł łatwo poznać, że wszystko to tylko jako broń przeciw niemu wymierzonem było.
– Mój księże – rzekł do ojca Serafina przy codziennym maryaszu – szczęśliwy jesteś, że nic do czynienia z babami nie masz. Wojna z niemi trudna, a pokój niebezpieczny. Póki to młode, człowiek ślepy i nie widzi, że sobie biedę hoduje, jak podrośnie, już ręka w czuprynie, a gdy postarzeje – bywaj zdrów, choćbyś się panem wydawał, niewolnikiem ich być musisz... Takie to już nasze przeznaczenie!
Westchnął ciężko stary, a ojciec Serafin zadał w tej chwili ze czterdziestu i uwaga od drażliwej kwestyi odwiecznej odwróconą została.
Sanna po Nowym Roku ustaliła się wyborna, zima była piękna, pogodna, a nie ostra; myśliwi dawno już podobnej nie pamiętali. Ciocia Benigna wcale niespodzianie raz przy obiedzie rzuciła tę myśl, iżby się chętnie przejechała do Warszawy, gdyby prezes Leokadyi też dla rozerwania się towarzyszyć jej dozwolił. Z początku stary się trochę opierał, jakby tylko dlatego, ażeby się zbyt nie okazać powolnym, lecz gdy obie ciocie nalegać zaczęły, pół żartem, pół serio przystał na tę podróż. (cdn.)