mazowieckie
– Można więc powiedzieć, że zaczynaliśmy od zera, gdyż na początku była jedna krowa, później dwie, zwierząt stopniowo przybywało, aż... Pewnego dnia postanowiłem, że nie będę już tracił czasu na dojazdy do Warszawy, które łącznie z pracą zajmowały 12 godzin dziennie, tylko na miejscu spróbuję znaleźć swoją zawodową ścieżkę. I tak też się stało – wspomina Tomasz Dobczyński.
Trzeba przyznać, że gospodarze „na całego” połknęli mlecznego bakcyla i od tamtego czasu regularnie rozwijają produkcję mleka. Co ważne – bazując wyłącznie na własnych oszczędnościach.
Zaczęli oczywiście od inwestycji w oborę. Początkowo dla potrzeb bydła mlecznego zaadaptowali stodołę, w której powstało 18 stanowisk dla krów. W 2019 roku dawną stodołę postanowili rozbudować. I ta decyzja sprawiła, że gospodarstwo nabrało przysłowiowego wiatru w żagle. Do niewielkiej wówczas obory hodowcy dobudowali nową część o łącznej powierzchni 300 m2, w której zaprojektowano dodatkowe 22 stanowiska. W efekcie powstała przejazdowa, uwięziowa obora z centralnie położonym korytarzem paszowym, do którego przylega łącznie 40 stanowisk. W nowo dobudowanej części, która z jednej strony jest znacznie szersza, wygospodarowano także miejsce na kojce dla jałówek, z odrębnym stołem paszowym.
Tworzenie mlecznego stada, oparte wyłącznie o sztuki odchowane w gospodarstwie, to rozwiązanie czasochłonne, dlatego też państwo Dobczyńscy systematycznie dokupowali jałowice, również sprowadzane z Estonii i Czech. Jak przyznają, zakup jałowic odbywał się również w ostatnich latach, co uwarunkowane było dużą ilością rodzących się byczków.
– To były prawdziwe „bycze lata” – z uśmiechem podsumowała pani Aneta. – Dość powiedzieć, że na 22 wycielenia rodziło nam się 18–19 byczków. – Ratunkiem na taki stan rzeczy stało się stosowanie w rozrodzie nasienia seksowanego, co zdecydowanie zwiększyło ilość odchowywanych w gospodarstwie cieliczek.
Obecnie całe pogłowie bydła liczy ponad 100 sztuk, w tym 37 to krowy mleczne. Urodzone buhajki przeznaczane są do opasu, który zasila budżet gospodarstwa.
Równocześnie z inwestowaniem w infrastrukturę gospodarstwa hodowcy rozszerzali swoją wiedzę na temat hodowli bydła mlecznego. I trzeba przyznać, że udało się im to wyśmienicie, czego najlepszym przykładem jest uzyskanie wydajnego stada. Za 2020 rok (za ubiegły nie ma bowiem jeszcze oficjalnych wyników z PFHBiPM) średnia wydajność przekroczyła 9000 kg mleka od sztuki. Rekordzistka daje ponad 11 tys. kg.
– Nie jest to jeszcze poziom, który w pełni by nas satysfakcjonował. Szczególnie męża, który zawsze wysoko stawia sobie poprzeczkę – podkreśliła Aneta Dobczyńska – i nieustannie doskonali nie tylko stado, ale i całe gospodarstwo.
Kiedy zapytałam hodowców, jakie obok wydajności cechy decydują o wyborze rozpłodnika, szybko wymienili długowieczność oraz zdrowie nóg i racic, które w uwięziowym systemie utrzymania jest szczególnie pożądane. Wydaje się, że długowieczność zwierząt jest już tutaj na dobrym poziomie, bowiem – jak poinformował pan Tomasz – średnio każda sztuka użytkowana jest przez 4 laktacje.
Wiosną ubiegłego roku państwo Dobczyńscy zainwestowali w wóz paszowy marki Kuhn, o pojemności 10 m3. Trafia do niego wyłącznie kiszonka z kukurydzy i sianokiszonka, które po dokładnym wymieszaniu zadawane są raz dziennie. Pasze treściwe zdawane są z ręki 3 razy dziennie, przy czym mieszanka wykonywana jest w gospodarstwie na bazie własnego ziarna, uzupełnionego o śrutę sojową, rzepakową i dodatki mineralno-witaminowe.
Kiedy na koniec zapytałam hodowców, czy po dekadzie pracy z bydłem mlecznym nie żałują podjętej przed laty decyzji szybko zaprzeczyli.
– Wydajność krów, a więc i sprzedaż mleka rośnie, realizujemy się w tym co robimy, tylko – niestety
– zapewne, jak i większości rolnikom skrzydła podcinają obecnie rosnące ceny środków produkcji. Na szczęście dysponujemy dużą ilością obornika, który ogranicza zakup ilości nawozów mineralnych, jednak całkowicie zrezygnować z nich nie można. Jeszcze w ubiegłym roku zakupiliśmy część z nich, co pozwoliło nam zaoszczędzić na samym tylko saletrzaku około 300 złotych na tonie. Niemniej w tym roku, w uprawach, ze względu na ceny zastosujemy o połowę mniej nawozów niż było to w poprzednich latach – tłumaczył hodowca.
– W tym roku zdecydowanie mniej będzie także inwestycji – dodała pani Aneta. – W ostatnich latach wiele zainwestowaliśmy. Obok rozbudowy obory, zakupiliśmy wóz paszowy, nowy schładzalnik do mleka oraz maszyny m.in: agregat uprawowo-siewny, siewnik zbożowy, rozrzutnik i przyczepę. Staramy się tak inwestować, by nasze stado było coraz wydajniejsze, a praca coraz lżejsza.Na dalsze zwiększanie pogłowia nie liczymy, bo w naszej podwarszawskiej, miejsko-wiejskiej gminie hektar ziemi kosztuje około 2 milionów złotych. To nierealna dla rolnika cena, dlatego zakładamy, że sprzedaż mleka od 40 wysoko wydajnych krów do stabilnego podmiotu, a takim z pewnością jest nasza grodziska spółdzielnia zapewni utrzymanie rodzinie aż do naszej emerytury – zgodnie stwierdzili na koniec państwo Dobczyńscy.